Lisa nie ruszyła się z łóżka nawet wtedy, kiedy nadeszła pora, o której zwykle wymykała się nad Dniepr. W domu panowała cisza. Leżała z otwartymi oczami, ale nie uczyniła najmniejszego wysiłku, by wstać.
Pewnie jest głodny… i chce mu się pić. Nikt nie przyniesie mu jedzenia. A ja nie mogę tam pójść. Nie mogę! Kto opatrzy jego rany? A jeśli go zaatakują jakieś drapieżniki?
Niech sobie radzi sam, obrzydliwiec! rozmyślała dotknięta do żywego. Palił ją wstyd z powodu tego, co się wydarzyło.
Lisa nie była całkiem nieświadoma realiów życia. Zdawała sobie sprawę, że mogło ją spotkać coś znacznie gorszego. Właściwie powinna być wdzięczna Wasylowi, że ją oszczędził. Ale czuła jedynie złość i rozpacz, bo tak straszliwie ją zawiódł i bezpowrotnie zniszczył ich przyjaźń.
Lisa była zdesperowana, jej romantyczne rojenia o pokrewieństwie dusz i przyjaźni, które stanowią fundament miłości dwojga ludzi, zostały brutalnie podeptane.
Nigdy nie dojrzeję, myślała. Sądziłam, że pocałunki są delikatne i subtelne, a tymczasem nie ma w nich nic pięknego, są gwałtowne i sprawiają ból. I te okropne ręce! Trzymają cię jak w pułapce, ożywają, gładzą i pieszczą. Najgorsze jest jednak to, że naraz pocałunek staje się gorący. Pali usta, pali skórę…
To wstrętne, zbliżyć się tak bardzo do drugiego człowieka. W ogóle nie chcę o tym myśleć!
Lisa znów poczuła żar rozpływający się po całym ciele. Nie chcę być dorosła, nie chcę!
Mats Rotas, młody nauczyciel z osady, patrzył na dziewczynę, która przyniosła posiłek dla robotników. Akurat była przerwa na placu budowy, przysiedli więc na stercie kamieni.
– Podobno chorowałaś, Liso. Co ci dolegało?
– Nie wiem, chyba po prostu byłam przemęczona – odpowiedziała wymijająco.
Przez chwilę milczeli.
– Już od jakiegoś czasu zamierzałem z tobą porozmawiać – odezwał się w końcu nauczyciel. – Wydaje mi się, że nie możesz się tu odnaleźć, prawda?
Cisza.
– Kozacy zaporoscy – rzekła nagle bez związku. – Jaki to właściwie naród?
– Hmm… – Nauczyciel patrzył na nią zaskoczony. – Odpowiedź na to pytanie jest równie niełatwa jak na pytanie, jacy są Szwedzi. Właściwie trudno mówić o Kozakach jako o narodzie. Wywodzą się oni głównie spośród chłopów, którzy zbiegli na stepy przed uciskiem ze strony możnych panów. Byli znakomitymi wojownikami. Grupa Kozaków zaporoskich wyodrębniła się w szesnastym wieku. Zamieszkiwali oni Zaporoże, czyli kraj za porohami Dniepru. Porohy to takie skalne progi w dolnym biegu tej rzeki. W żyłach Kozaków zaporoskich płynie odrobina tatarskiej krwi, bo Tatarzy często najeżdżali na te tereny i niejedną zhańbili białogłowę.
Lisa przypomniała sobie wąskie, lekko skośne oczy Wasyla i pokiwała głową.
– Bardzo osobliwi ludzie – ciągnął nauczyciel zamyślony. – Mówi się, że to dzikusy i barbarzyńcy, ale nikt nie zaprzeczy, że wywodziło się spośród nich wielu doskonałych wodzów. Rosjanie, Polacy, a także Szwedzi nie raz korzystali z ich pomocy w wojnach z Tatarami.
– Mats – zaczęła Lisa niepewnie. – Gdybyś miał przyjaciela, który byłby całkowicie uzależniony od ciebie… I ten przyjaciel zawiódłby cię tak okrutnie, że nie miałbyś już ochoty widzieć go na oczy… Czy byłoby twoim obowiązkiem mu pomóc?
Mats Rotas popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Przeskakujesz z tematu na temat. Przypomnij sobie, czego uczyłaś się na lekcjach religii! I w kościele. Nie wolno ci zawieść człowieka, który potrzebuje twojej pomocy. Obojętnie, co ów człowiek ci uczynił.
– Ale jeśli on wydaje mi się odrażający?
– To nie ma żadnego znaczenia. Kogo masz na myśli?
– Nikogo konkretnego. Po prostu, tak się zastanawiałam.
Mats położył rękę na jej dłoni.
– Liso – powiedział. – Chciałem cię zapewnić, że byłaś moją najlepszą uczennicą. Jesteś niezwykle zdolna, tylko ty zdołałaś się nauczyć rosyjskiego alfabetu i samodzielnie pogłębiałaś znajomość tego języka już po skończeniu szkoły. Taka jesteś utalentowana, dlaczego więc tyle w tobie przekory i wrogości? Czy nie mogłabyś nas trochę polubić, Liso?
Odwróciła ku niemu zdziwione oczy.
– Ależ to przecież jest dokładnie na odwrót. To wy mnie nie lubicie!
– Wydaje ci się, że wszyscy są przeciwko tobie, ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że jest w tym trochę twojej winy? Czy kiedykolwiek próbowałaś nas zrozumieć?
Twarz Lisy znowu przybrała nieprzenikniony wyraz
– Jonas i jego żona to dobrzy ludzie – nie przestawał przekonywać nauczyciel. – Ale ty czasami wystawiasz ich cierpliwość na ciężką próbę. Sprawiasz wrażenie, że uważasz się za kogoś lepszego, patrzysz na wszystkich z góry, Liso. A nikt przecież nie lubi, jak się nim gardzi.
– Ależ to nie jest tak! – wykrzyknęła z niezwykłą u niej szczerością, – Ja się tylko boję!
– Czego? – spytał łagodnie.
– Że ludzie będą na mnie źli.
– W takim razie uważam, że popełniasz duży błąd. Dlaczego nie spróbujesz zdobyć ich przyjaźni?
Zwiesiła głowę.
– Próbowałam. Ale mi się nie udało.
– Spróbuj jeszcze raz, Liso.
Odpowiedziała cicho, zrezygnowana:
– Jeśli większość ludzi wolałaby, by cię nie było, to lepiej tak właśnie się zachowywać. Może w ogóle przestaną cię zauważać?
Nauczyciel zmarszczył czoło. Przez chwilę spoglądał w zamyśleniu na siedzącą ze spuszczoną głową dziewczynę, a potem rzekł:
– Nie mówmy już o tym. Wczoraj wspólnie na zebraniu zastanawialiśmy się, jak nazwać naszą osadę. Jak ci się podoba nazwa „Stare Szwedzkie Miasto”?
– Ładna – odpowiedziała z wymuszoną uprzejmością.
Od nieprzyjemnego incydentu z Wasylem upłynęły dwa dni.
Tego wieczoru Lisa znowu szła nad rzekę, do swego przyjaciela, który tak bardzo ją zawiódł. Dziewczyna zaufała słowom nauczyciela. Ranny Kozak otrzyma od niej pomoc, ale nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć. Wzięła nóż i biada mu, jeśli tylko spróbuje jej dotknąć!
Ale nad rzeką nie było nikogo.
Niewielka nisza w skarpie okazała się pusta. Wasyl zniknął.
Lisa doznała dotkliwego rozczarowania.
– Wasia! – krzyknęła.
Plaża wydawała się całkiem wymarła. Dniepr płynął leniwie jakby na przekór gwałtownym uczuciom, które nią miotały. Wokół leżały martwe, nieme kamienie, Wasia zaś, taki pełen woli przetrwania, zniknął.
Chwilami nienawidziła go całym sercem. Jak długo miała pewność, że może go tu znaleźć, mogła nawet nie przychodzić. Mogła wybierać. Ale teraz jego nie było i być może nigdy więcej go nie zobaczy. Nie musiała już podejmować decyzji, czy zemścić się na nim i nie przynieść mu jedzenia ani picia, czy okazać miłosierdzie i przyjść. Utraciła go, utraciła…
– Wasia! Wasia!
Zdesperowana miotała się w tę i z powrotem, przedzierała się przez kłujące zarośla, ale nie natrafiła na żaden ślad.
Przecież sam nie zdołałby stanąć na nogach, musiałby się czołgać. W ten sposób jednak nie dotarłby daleko. Może wilki? Nie, to niemożliwe, nawet nie chciała o tym myśleć.
Lisa biegła wzdłuż rzeki na południe, wciąż oddalając się od osady. Miała w głowie tylko jedno: musi odnaleźć Wasyla.
Zatrzymała się wśród pagórków. Wdrapała się na jeden z nich, by mieć lepszy widok, i zaczęła wołać Kozaka.
Naraz stanęła przerażona. Ktoś zbliżał się w jej kierunku.
– Wasia? – zapytała cicho.
Z mroku wyszły cztery nieme, groźne postaci i otoczyły dziewczynę.
Lisa dostrzegła kontury spiczastych czapek obszytych futrem, szarawary wpuszczone do wysokich skórzanych butów z ostrym czubkiem, kaftany z szerokimi rękawami.