Выбрать главу

Zaledwie projekcja dobiegła końca, a już wśród hucznych oklasków dało się słyszeć żądanie powtórzenia pokazu filmu. Po raz drugi film wyświetlano wśród grobowej ciszy, nie rozległ się na sali ani jeden głos, nikt nie odkaszlnął, nie odezwał się do sąsiada, nie było słychać nawet szeptu. Cisza trwała także wtedy, kiedy ekran już zgasł, ludzie jak gdyby nie mogli się wyzwolić z napięcia, które ich opanowało. Dopiero najstarszy ze stałych mieszkańców bazy, nazywany dziekanem korpusu polarników, profesor Kiedrin, wyraził życzenie, które było życzeniem wszystkich obecnych:

A teraz, Borys, powiedz nam, co o tym myślisz. Tak będzie najlepiej, my przecież nie możemy przetrawić tego tak od razu.

– Mówiłem już, że nie mamy dowodów – powiedział Ziernow. – Martinowi nie udało się pobrać próbki, „obłok” nie dopuścił go do samolotu. Nie dopuścił także i nas, na ziemi, zwalił na nas taki ciężar, jak gdyby ktoś napełnił nas ołowiem. A zatem „obłok” jest w stanie wytwarzać pole grawitacyjne. Potwierdza to unoszący się w powietrzu lodowy sześcian, który widzieliście wszyscy. Zapewne w ten sam sposób zmuszono do lądowania samolot Martina, tym samym sposobem wydobyto ze szczeliny lodowej naszą amfibię. Za bezsporny fakt uznać można także i to, że „obłok” może bez trudu zmieniać kształt i kolor – to widzieliście również. Umie on także wytwarzać dowolne temperatury – tak ciąć stumetrowy płaszcz lodowy można tylko przy zastosowaniu bardzo wysokich temperatur. W powietrzu „obłok” zachowuje się podobnie jak ryba w wodzie – nie musi zakręcać po łuku, może błyskawicznie zmieniać szybkość. Martin zapewnia, że zauważony przez niego „obłok” uciekał przed nim z szybkością przekraczającą szybkość dźwięku. „Koledzy” owego „obłoku” lecieli wolniej, najwyraźniej dlatego jedynie, by stworzyć zasłonę grawitacyjną wokół samolotu. Wniosek możemy wysnuć tylko jeden – fenomen różowych obłoków nie ma nic wspólnego z meteorologią. „Obłok” taki to albo żywy i myślący organizm, albo odpowiednio zaprogramowany biosystem. Podstawowym zadaniem obłoków jest zerwanie i przemieszczenie w przestrzeni olbrzymich mas kontynentalnego płaszcza lodowego. Niejako przy okazji syntetyzują się, a raczej powiedziałbym modelują się – nie wiadomo jak ani po co – a następnie zostają unicestwione – także nie wiadomo po co – wszelakie napotkane struktury złożone z atomów – ludzie, maszyny, przedmioty.

Pierwsze pytanie zadał Ziernowowi Amerykanin Thompson:

– Z tego, co pan mówił, nie mogłem zrozumieć, czy te istoty są wrogo ustosunkowane do ludzi.

– Sądzę, że nie. Unicestwiają tylko sporządzone przez siebie kopie.

– Czy jest pan tego pewien?

– Przecież sam pan to przed chwilą widział – pytanie Thompsona zdziwiło Ziernowa.

– Interesuje mnie, czy jest pan przekonany o tym, że unicestwione zostały na pewno kopie a nie ludzie? Skoro kopie są identyczne z ludźmi, to któż mi potrafi dowieść, że mój lotnik Martin jest rzeczywiście moim lotnikiem Martinem, a nie jego modelem o identycznej strukturze atomowej.

Rozmawiali po angielsku, ale wielu obecnych na sali znało ten język i tłumaczyło treść rozmowy sąsiadom. Nikt się nie uśmiechnął – pytanie było istotne. Nawet Ziernow zastanowił się nad odpowiedzią.

Martin poderwał się z miejsca, ale pociągnąłem go z powrotem. Powiedziałem:

– Zapewniam pana, admirale, że ja to naprawdę ja, operator filmowy ekspedycji, Jurij Anochin, a nie mój model sporządzony przez obłok. Kiedy filmowałem, mój sobowtór cofał się ku amfibii jak zahipnotyzowany, widział pan to na ekranie. Powiedział mi, że ktoś czy też coś każe mu wrócić do kabiny. Najwidoczniej przygotowywano się już do unicestwienia go – patrzyłem na połyskujące okulary admirała i dosłownie kipiałem ze złości.

– Być może – powiedział admirał – aczkolwiek to, co pan mówi, nie bardzo jest przekonujące. Mam pytanie do Martina. Proszę wstać, Martin.

Martin wyprostował swe dwumetrowe ciało koszykarza.

– Czy próbował pan strzelać, kiedy stało się dla pana jasne, że „obłok” ma agresywne zamiary?

– Strzelałem, sir. Oddałem dwie serie pociskami świetlnymi.

– Z jakim wynikiem?

– Bez żadnego wyniku, sir. To było tak, jak gdybym strzelił śrutem do lawiny śnieżnej.

– A gdyby miał pan inne uzbrojenie? Powiedzmy – miotacz ognia albo napalm?

– Trudno mi powiedzieć, sir.

– Może pan usiąść, Martin. I proszę się na mnie nie gniewać, próbowałem tylko wyjaśnić pewne niejasne dla mnie fragmenty oświadczenia pana Ziernowa. Dziękuję panom za wyjaśnienie.

Atak admirała rozwiązał języki innym. Posypały się pytania jedno za drugim, niczym na konferencji prasowej.

– Użył pan sformułowania: „obłoki przerzucają masy lodowe w przestrzeń”. W jaką przestrzeń? Do atmosfery czy też w przestrzeń kosmiczną?

– Jeżeli do atmosfery, to w jakim celu? Co za pożytek z lodu wprowadzonego do atmosfery?

– Czy ludzkość może się zgodzić na zabieranie z Ziemi lodu w takiej ilości?

– A komu w ogóle są potrzebne lodowce Ziemi?

– Co się stanie z kontynentem pozbawionym płaszcza lodowego? Czy podniesie się poziom wody w oceanie światowym?

– Czy klimat ulegnie zmianie?

– Nie wszystko naraz, towarzysze – błagalnie rozłożył ręce Ziernow. – Spróbujmy po kolei. W jaką przestrzeń? Sądzę, że w przestrzeń kosmiczną. Lodowce w zasięgu atmosfery ziemskiej mogą się przydać jedynie glacjologom. Jakże mógłby się podnieść poziom wody w oceanie światowym, skoro ilość wody się nie zwiększyła? Pytanie stosowne na lekcji geografii, w klasie, no powiedzmy, piątej. Pytanie dotyczące klimatu także mogłoby się znaleźć w podręczniku szkolnym.

– Jaka jest, waszym zdaniem, najbardziej prawdopodobna struktura „obłoku”? Odniosłem wrażenie, że jest to gaz.

– Myślący gaz – zachichotał ktoś. – A to z jakiego podręcznika?

– Jesteście fizykiem? – zapytał Ziernow.

– Powiedzmy.

– Powiedzmy zatem, że to właśnie wy napiszecie ten podręcznik.

Wstał korespondent „Izwiestii”. Znałem go.

– W jakiejś fantastycznonaukowej powieści zdarzyło mi się czytać o przybyszach z Plutona. Nawiasem mówiąc, wylądowali również na Antarktydzie. Czy uważacie to za możliwe?

– Nie wiem. Przecież ani słowem nic wspomniałem o Plutonie.

– Powiedzmy, że nie z Plutona. Powiedzmy, że w ogóle skądś z kosmosu. Z jakiegokolwiek układu słonecznego. Po cóż mieliby latać po lód aż na Ziemię? Na sam koniec naszej galaktyki. We wszechświecie jest lodu pod dostatkiem, można by go było znaleźć gdzieś bliżej.