I tak bez słowa przeszliśmy na „ty”.
– Montjusseau nic tu nie zawinił, nawet pośrednio – ciągnął Ziernow – właśnie się co do tego upewniłem.
– Presumpcja braku winy – ironizowałem.
Ale Ziernow nie podjął rękawicy.
– Przepraszam, nie gniewaj się, ale ja naumyślnie przyprowadziłem ich do ciebie. Chciałem dokonać konfrontacji tego modelowanego życia z jego źródłami. Zanim wygłoszę mój wykład, musiałem dokładnie sprawdzić, co było modelowane, czyja psychika. A także – co jest jeszcze ważniejsze – czy modelowano czyjąś pamięć, czy też czyjeś myśli. Teraz już to wiem. Oni zajrzeli i do tego, i do tego. Montjusseau był po prostu śpiący i myślał od niechcenia o propozycjach Carresiego. Carresi zaś pracował, przemyśliwał. Budował konflikty, sytuacje dramatyczne, słowem – iluzję życia. Oni modelowali właśnie tę iluzję.
Mimo woli pomacałem gardło.
– A to? Czy to też iluzja?
– To przypadek. „Obłoki” przeprowadzając swoje eksperymenty zapewne nie orientowały się nawet, jakie to niebezpieczne.
– Nie rozumiem – przerwała mu zamyślona Irena – to nie jest życie, to coś innego. Z punktu widzenia biologii to nie może być życie, nawet jeśli to dubluje życie. Nie można stworzyć życia z niczego.
– Dlaczego z niczego? Z pewnością używają do tego jakiegoś budulca, czegoś takiego jak plazma.
– Czerwonej mgły?
– Być może. Nikt tego jak dotąd nie wyjaśnił, nie wystąpiono nawet z żadną hipotezą. – Ziernow westchnął. – Nie liczcie na to, że ja jutro wysunę jakąś hipotezę. Ja tylko wyrażę pewien domysł – co jest modelowane i dlaczego właśnie to. Ale jak to się robi – darujcie…
Roześmiałem się.
– Ktoś to wyjaśni.
– Gdzie?
– Jak to gdzie? Na kongresie.
– To się nie uda. Epizod paryski dobiega końca. Możesz pakować walizki.
Powiedział to bardzo stanowczo.
– Nowa delegacja? Dokąd?
Ziernow milczał, uśmiechał się.
– A jeśli się nie zgodzę? – powiedziałem.
– Zgodzisz się, zgodzisz. Będziesz skakał z radości.
– Nie męcz mnie, Borys. Dokąd?
– Na Grenlandię.
Na mojej twarzy odmalowało się tak szczere rozczarowanie, że Irena parsknęła śmiechem.
– On jakoś nie skacze, Irka.
Położyłem się demonstracyjnie.
– Nic mnie do skakania nie dopinguje.
– Będzie i doping – powiedział Ziernow i mrugnął na Irenę.
Irena, naśladując spikera, który czyta w radio ostatnie wiadomości zaczęła:
„Kopenhaga. Jak donosi nasz specjalny korespondent samoloty zwiadowcze amerykańskiej stacji polarnej w Sondre Stromfjord (Grenlandia) zameldowały o interesującym fenomenie przyrodniczym – lub też może wywołanym sztucznie – zaobserwowanym na zachód od siedemdziesiątego drugiego równoleżnika w rejonie działania ekspedycji Thompsona…”
Uniosłem się na poduszce.
– „…na rozległym płaskowzgórzu lodowym zaobserwowano błękitne protuberancje długości jednego kilometra. Coś w rodzaju zorzy polarnej na mniejszą skalę. Protuberancje mają kształt gigantycznej elipsy, zamkniętej figury geometrycznej z błękitnego ognia. Języki płomienia zbiegają się mniej więcej na wysokości jednego kilometra tworząc ogromny ośmiościan”. Czy tak, Borysie Arkadiewiczu?
Usiadłem na łóżku.
– No cóż, gotów jesteś skakać, Anochin?
– Chyba tak.
– A zatem słuchaj. Komunikaty o tej „zorzy” obiegły już prasę całego świata. Ośmiościan jaśnieje na setki kilometrów, ale nie można się do niego zbliżyć ani piechotą, ani na traktorach, wszystkich odrzuca niewidzialna siła, którą już znamy. Samoloty także nie mogą się tam zniżyć – coś je odpycha. Podejrzewa się, że jest to potężne pole siłowe stworzone przez przybyszów. No jak, skaczesz?
– Skaczę, Borysie Arkadiewiczu. A więc oni są już w Grenlandii?
– Już od dawna. Ale teraz w głębi płaskowyżu zaczyna się dziać coś nowego. Płonie tam ogień, ale rozstawione w pobliżu przyrządy pomiarowe nie rejestrują nawet najmniejszego podniesienia się temperatury. Nic zwiększyło się ciśnienie atmosferyczne, nie zwiększyła się jonizacja, nie ma zakłóceń w łączności radiowej nawet o kilka metrów od protuberancji, a liczniki Geigera ani drgną. Jakiś straszny kamuflaż, coś jakby dziecinny kalejdoskop. Połyskują szkiełka i to wszystko. Obejrzysz zdjęcia tego, to rozłożysz ręce. Słoneczny dzień, bezchmurne niebo odbija się w gigantycznych krystalicznych powierzchniach. „Jeźdźcy” zaś przenikają przez nie jak ptaki przez chmurę. Ptaki za to odskakują od tego jak piłki tenisowe. Próbowano puszczać tam gołębie pocztowe – zawracanie głowy.
Pozazdrościłem kolegom, którzy sfilmowali taką feerię.
– Może to feeria, a może farsa – powiedział Ziernow – a może coś jeszcze gorszego. Sfilmujesz to i ty, jeśli zostaniesz przy życiu. Wiesz, jak to teraz nazywają? „Operacja Ti” – od pierwszej litery nazwiska naszego przyjaciela Thompsona wymawianej z angielska. Thompson zaś powiada, że to on na własną rękę usiłuje nawiązać kontakt. Wszystko już, powiada, wypróbowano – sygnały świetlne i fale radiowe, kody matematyczne i wypisywane na niebie przez odrzutowiec testy figuratywne. Wszystko to na darmo. „Jeźdźcy” nie reagują. Thompson uważa, że odniesie sukces. Nie wiadomo przy użyciu jakich środków chce go osiągnąć – nie wypowiada się na ten temat. Ale skład osobowy ekspedycji jest już w zasadzie skompletowany i przetransportowany do Upemavik, tam skąd startowała w roku 1913 ekspedycja grenlandzka Kocha i Wegenera. Mają do dyspozycji pasażersko-transportowego „Douglasa”, helikopter wypożyczony z bazy amerykańskiej w Thule, dwie arnfibie śnieżne i aerosanie. Jak widzisz, ekspedycja jest nieźle wyposażona.
Ciągle jednak jeszcze nie rozumiałem, na jaki kontakt liczył Thompson. Kontakt przy pomocy helikoptera i aerosań? Ziernow uśmiechnął się tajemniczo.
– Dziennikarze także tego nie rozumieją. Ale Thompson to niegłupi człowiek. Nie potwierdził ani jednego z przypisywanych mu oświadczeń. Nie wypowiedziała się też żadna z firm, które dostarczyły mu wyposażenia i potrzebnych ekspedycji artykułów. Pytają go, czy to prawda, że ekspedycja zabiera ze sobą butle gazu o jakimś nieznanym składzie? Do czego mają służyć urządzenia, które załadowano niedawno na pewien parowiec w Kopenhadze? Czy zamierza wysadzić w powietrze, przewiercić albo też przebić pole siłowe przybyszów? Odpowiadając na te pytania Thompson wyjaśnia rzeczowo, że zabierany przez jego wyprawę bagaż był kontrolowany przez celników i nie zawiera niczego, czego nie wolno byłoby wwozić na terytorium Grenlandii. Nic mu nie wiadomo o żadnych specjalnych urządzeniach, które jakoby miały być załadowane na statek w porcie kopenhaskim. Celem wyprawy są badania naukowe i zbyt wcześnie jest na przesądzanie wyników działalności ekspedycji.
– Skąd bierze na to pieniądze?
– Któż to wie? Nie chodzi tu, o jakieś wielkie sumy, nikt nie stawia na niego zbyt poważnie, nawet „wściekli”. Thompson nie walczy przecież z komunistami ani z Murzynami. Ale ktoś to oczywiście finansuje. Podobno jakiś koncern prasowy. Podobnie jak niegdyś wyprawę Stanieva w głąb Afryki. Sensacja to chodliwy towar, można zaryzykować.
Byłem ciekaw, czy ta wyprawa ma coś wspólnego z zaleceniami kongresu.
– Thompson zerwał z kongresem – wyjaśnił Ziernow. – Jeszcze przed otwarciem obrad opublikował w prasie oświadczenie, że nie będzie się uważał za związanego przyszłymi postanowieniami kongresu. A propos, przecież nie wiesz jeszcze, jak się sprawy miały na kongresie.
Rzeczywiście, nie wiedziałem jeszcze, jak się miały sprawy na kongresie. Nie wiedziałem nawet, że obrady kongresu rozpoczęły się w tej właśnie chwili, kiedy zabierano mnie ze stołu operacyjnego na salę.