Po podjęciu przez Radę Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych uchwały, że nie będzie ona rozpatrywała fenomenu różowych obłoków, póki Kongres Paryski nie zakończy swoich obrad – Rada słusznie uznała, że w sprawie tej powinni się przede wszystkim wypowiedzieć uczeni świata – atmosfera, w której obradował kongres, stała się jeszcze gorętsza niż dotąd.
Otwarcie obrad kongresu przypominało inaugurację mistrzostw świata w piłce nożnej. Były fanfary, flagi państw, odczytywano pozdrowienia, które napłynęły od organizacji naukowych z całego świata. Co prawda co mądrzejsi na sali raczej milczeli, ale mniej ostrożni składali już deklaracje, że ludzkość jest w przededniu wyjaśnienia tajemnicy różowych obłoków. Nikt niczego oczywiście na kongresie nie wyjaśnił. Może jedynie referat inauguracyjny akademika Osowca, który wystąpił z obszernie uzasadnioną tezą o pokojowym charakterze wizyty naszych gości z kosmosu, już od pierwszej chwili skierował prace uczonych w wyraźnie określonym kierunku. Ale sprawa różowych obłoków miała przecież znacznie więcej aspektów. O nich to właśnie mówił mi ze źle ukrywanym rozczarowaniem Ziernow. Ścierały się argumenty, obalano hipotezy. Niektórzy spośród uczestników kongresu byli zdania, że obłoki są jeszcze jedną odmianą latających talerzy i w gruncie rzeczy niczym więcej.
– Gdybyś wiedział, Jura, ilu jest jeszcze wśród uczonych „twardogłowych”, którzy dawno już powinni utracić prawo do nazwy uczonego! – mówił Ziernow. – Oczywista były również rozsądne wystąpienia, oryginalne hipotezy, śmiałe propozycje. Ale Thompson już po pierwszych posiedzeniach uciekł. „Stado zdziecinniałych starców nie wymyśli niczego dorzecznego” – powiedział oblegającym go reporterom na od jezdnym.
Spośród wszystkich uczestników kongresu do wzięcia udziału w ekspedycji zaprosił tylko Ziernowa wraz z całą załogą naszej „Charkowianki”, a także Irenę. „Razem zaczynaliśmy, razem będziemy to kontynuować” – powiedział do Ziernowa.
– Ja nie zaczynałam – wtrąciła się Irena.
– Ale włączyliście się w to potem.
– Gdzie?
– Tamtej nocy, w hotelu „Bretagne”. Proszę zapytać Anochina, on coś niecoś może o tym opowiedzieć.
Odpowiedziałem Ziernowowi spojrzeniem, które przypominało cios szpady Bonneville’a. Irena, zupełnie zdezorientowana, patrzyła to na mnie, to na Ziernowa.
– Czy to prawda, Jura?
– Prawda – westchnąłem i zamilkłem.
– Czy stało się wtedy coś złego?
Niezręcznie było milczeć dłużej. Ucieszyłem się więc, słysząc dobrze znane skrzypnięcie drzwi.
– Teraz się zacznie najmniej przyjemne – powiedziałem, wskazując ruchem głowy otwarte drzwi, w których stał już mój biały anioł ze strzykawką w ręku. – Zabieg, którego nie powinni oglądać nawet najbliżsi przyjaciele.
I zbawcza terapia profesora Pelletiera znów pogrążyła mnie w bezdennej otchłani.
KONGRES
Wygramoliłem się z tej otchłani snu dopiero rano, wszystko sobie od razu przypomniałem i na myśl, że mam jeszcze jeden dzień spędzić w tym szpitalnym więzieniu ogarnął mnie gniew. Nie poprawił mi humoru widok białego anioła, który przywiózł na ruchomym stoliku śniadanie.
Anioł podał mi oprawną w czerwony safian teczkę.
– Co to jest?
– Wycinki z gazet, które przyniosła dla pana mademoiselle Irena. Profesor pozwolił.
Dla człowieka umierającego z głodu informacji to już było coś. Otworzyłem tę teczkę. Był to głos świata, który docierał do mnie poprzez nikiel i szkło kliniki, poprzez białą cegłę jej murów, poprzez mrok głębokiego snu i błogość rekonwalescencji. Był to głos kongresu, głos akademika Osowca, który swym referatem od razu przesądził jedynie rozumne i konsekwentne stanowisko ludzkości wobec gości z kosmosu.
„Przybysze, by tak rzec, mimochodem obdarzyli ludzkość odkrytymi przez siebie bogactwami – mówił Osowieć. – W paśmie Gór Płomiennych znaleźli niezmiernie bogate złoża rud miedzi, a w Jakutii nowe kominy diamentowe. Na Antarktydzie wykryli naftę, własnymi środkami przeprowadzili wiercenia i wznieśli szyby oryginalnej, nie znanej nam dotąd konstrukcji. Mogę zawiadomić panów – reasumował wśród oklasków uczony – że w Moskwie podpisano właśnie porozumienie zawarte pomiędzy zainteresowanymi mocarstwami. Porozumienie to przewiduje powołanie przemysłowo-handlowego towarzystwa akcyjnego pod nazwą TOWENA, to jest Towarzystwo Wspólnej Eksploatacji Nafty Antarktycznej”.
Osowieć podsumował również wydarzenia związane z modelowaniem przez przybyszów interesujących ich przejawów życia na Ziemi.
Oprócz Sand City „jeźdźcy” wymodelowali także pewne uzdrowisko w Alpach Włoskich, plaże Lazurowego Wybrzeża o jedenastej rano, kiedy przypominają one leża fok, plac Świętego Marka w Wenecji, a także fragment londyńskiego metro. Środki komunikacji pasażerskiej w ogóle wydawały się ich interesować, zwrócili na nie uwagę w wielu krajach. Pikowali na pociągi, transatlantyki, samoloty pasażerskie, zachowane jeszcze tu i ówdzie tramwaje, helikoptery policyjne, nawet na balony, które wzniosły się na jakichś zawodach balonowych pod Brukselą.
We Francji zjawili się na zawodach lekkoatletycznych na paryskim welodromie i obserwowali tam zwłaszcza biegi, w San Francisco – na meczu bokserskim, w Lizbonie – na meczu piłkarskim o Puchar Europy. Piłkarze skarżyli się potem reporterom, że otulająca ich czerwona mgła tak się chwilami zagęszczała, że nie widzieli bramki przeciwnika. W podobnej mgle rozgrywano wiele partii szachowego turnieju międzystrefowego w Zurychu, w podobnej mgle obradował przez dwie godziny rząd Republiki Południowej Afryki, w podobnej mgle przebywały przez czterdzieści minut zwierzęta w londyńskim Zoo.
Osowieć długo jeszcze wymieniał szczegółowo wszystkie fabryki i zakłady przemysłowe, które przybysze modelowali w całości lub w części – tu cały wydział, ówdzie tylko jeden ciąg produkcyjny, jeszcze gdzie indziej po prostu tylko kilka maszyn i obrabiarek charakterystycznych dla danego rodzaju produkcji i wybranych spośród innych z nieomylną dokładnością. Dziennikarze paryscy komentując ów wybór doszli do ciekawych wniosków. Niektórzy z nich uważali, że obłoki interesują się przede wszystkim obiektami technicznie zacofanymi, tym, co się w technice w zasadzie nie zmieniało od bez mała stu lat, tym co było dla nich najmniej zrozumiałe, jak na przykład jubilerskie sposoby obróbki kamieni szlachetnych albo zastosowanie naszych naczyń kuchennych. Tak więc modelowano szlifiernię drogich kamieni w Amsterdamie, fabrykę zabawek w Norymberdze.
Inni komentatorzy omawiając ową listę z referatu Osowca wskazywali na szczególniejszą uwagę, jaką goście obdarzali usługi dla ludności. „Proszę zwrócić uwagę – pisał korespondent»Parismidi«- na ilość modelowanych zakładów fryzjerskich, restauracji, salonów mody i studiów telewizyjnych”! Z jaką starannością kopiowane są najwyraźniej wyselekcjonowane sklepy i sklepiki, zakątki targowisk i jarmarków, a nawet wystawy sklepowe!… I jakże różne sposoby modelowania tu się stosuje! Niekiedy „obłok” pikuje na „obiekt”, po czym natychmiast znika, nie zdążywszy nawet wywołać zwykłej w takich razach paniki.
„Nikt przy tym nie ucierpiał, nikt nie poniósł żadnych materialnych strat – reasumował Osowieć. – Oprócz stołka, który został unicestwiony wraz z sobowtórem profesora Ziernowa na zebraniu polarników w Mirnym, oraz oprócz wozu lotnika Martina, niebacznie pozostawionego przez niego w modelowanym akurat mieście, nikt nie jest w stanie wymienić żadnego przedmiotu zniszczonego lub też uszkodzonego przez naszych gości z kosmosu”.
Stanowisko zajęte przez członka radzieckiej Akademii Nauk poparła przytłaczająca większość delegatów i dyskusja w gruncie rzeczy przekształciła się w wymianę pytań i odpowiedzi, bynajmniej nie polemicznych, a nawet niezbyt śmiałych. Wyrażono na przykład obawy, czy przyjazne nastawienie przybyszów nie jest tylko swego rodzaju kamuflażem i czy nie zdradzają oni w przyszłości innych zamiarów.