Powiedziała bardzo cicho.
– Teraz rozumiem Martina.
– To zbyt mało, żeby się mścić.
– Rozumiem go – powtórzyła, a potem zapytała: – Co było dalej?
– Potem zacząłem wchodzić na schody w hotelu „Bretagne”.
– I wszystko zniknęło?
– Dla mnie – tak.
– A dla niej?
Bezradnie rozłożyłem ręce – któż to może wiedzieć?
– Nie rozumiem – powiedziała Irena. Istnieje teraźniejszość, istnieje przeszłość. Życie, wiemy. Ale czym jest t o?
– To model.
– Żywy?
– Być może w jakiś sposób utrwalony. Po co – nie wiem. Moja wyobraźnia po prostu tego nie ogarnia.
Był jednak człowiek, który miał dostatecznie bogatą wyobraźnię. Spotkaliśmy go już następnego dnia.
Rano wypisałem się z kliniki, z męską powściągliwością pożegnałem się z małomównym jak zwykle Pelletierem („Uratował mi pan życie, profesorze. Jestem panu bardzo zobowiązany”), objąłem na pożegnanie siostrę oddziałową, mego białego anioła z diabelską strzykawką („Przykro mi, że się muszę z panią rozstać, mademoiselle”) i wyszedłem na bulwar Woltera, na którym wyznaczyła mi spotkanie Irena. Irena natychmiast zawiadomiła mnie o tym, że Tolek Diaczuk i Wano odlecieli już z Kopenhagi bezpośrednio na Grenlandię, a dla mnie i dla Ziernowa przygotowuje się już w ambasadzie duńskiej wizy. Mogłem jeszcze pójść na plenarne posiedzenie kongresu.
„Był taki upał, że asfalt na ulicy topił się pod nogami, ale na klatkach schodowych i na korytarzach Sorbony, najstarszego uniwersytetu Francji, w którym korzystając z letnich wakacji obradował kongres, panował chłód i cisza, niczym w kościele, w którym dawno już skończyło się nabożeństwo. I było równie pusto jak w kościele. Nie mijali mnie spóźnieni ani tacy, co po prostu wyszli na papierosa i na kuluarową pogawędkę, nie było widać rozdyskutowanych grupek, palarnie i bufety świeciły pustkami. Wszyscy zgromadzili się w audytorium, w którym nawet na najbardziej lubianych przez studentów wykładach nie panował taki tłok. Zajęte były nie tylko ławy, siedziano także w przejściach na podłodze, a nawet na schodkach amfiteatralnej sali.
Przemawiał właśnie Amerykanin. Znałem, jak wszyscy czytelnicy pism, jego nazwisko, nie był to jednak polityk ani nawet uczony, co by było naturalne na tego rodzaju zgromadzeniu, gdzie uczeni i politycy przemawiali najczęściej. Był to pisarz, autor książek fantastycznonaukowych, który, jak w swoim czasie Wells, zdobył sobie popularność na całym świecie. W gruncie rzeczy niezbyt się nawet troszczył o naukowe prawdopodobieństwo swoich zadziwiających pomysłów i nawet tutaj, w obliczu najświetniejszych przedstawicieli współczesnej nauki miał odwagę stwierdzić, że jego osobiście nie interesuje informacja naukowa o przybyszach, którą tak skrzętnie, po okruszynce, stara się zgromadzić kongres (tak właśnie powiedział: „skrzętnie” i „po okruszynce”), ale sam fakt zetknięcia się dwóch w gruncie rzeczy nieporównywalnych cywilizacji.
Kiedy ja i Irena sadowiliśmy się na schodkach w przejściu, usłyszeliśmy właśnie to oświadczenie pisarza i szmerek na sali, trudno orzec – szmerek solidarności czy protestu, który je powitał.
– Niech was nie urażają te „okruszynki”, panowie – ciągnął Amerykanin, odrobinę chyba rozbawiony. – Zebraliście, panowie, całe tony najpożyteczniejszych w świecie informacji, zebrały je komisje glacjologów i klimatologów, specjalne ekspedycje, stacje badawcze i instytuty naukowe, gromadzicie je w specjalnych pracach o problemach nowych form lodowych, zmian klimatycznych oraz następstw meteorologicznych różowych obłoków. Jednak tajemnica owego fenomenu nadal pozostała tajemnicą. Nie poznaliśmy ani natury pola siłowego, ani charakteru tej formy życia, z którą się zetknęliśmy, ani nie dowiedzieliśmy się niczego o usytuowaniu we wszechświecie jej siedzib. Rozważania Borysa Ziernowa o eksperymencie przybyszów, który ma na celu nawiązanie kontaktu z ziemianami, są interesujące. To jednak ich eksperyment a nie nasz. Co do mnie mogę zaproponować, abyśmy w odpowiedzi na to również przeprowadzali pewien eksperyment, jeśli nadarzy się po temu okazja. Spróbujmy rozpatrywać stworzony przez nich świat jako bezpośredni kanał do ich świadomości, do ich umysłowości. Spróbujmy nawiązać z nimi rozmowę przez „sobowtóry”. Spróbujmy wykorzystać każdy model, każdą zmaterializowaną przez nich substancję jako mikrofon służący do nawiązania bezpośredniego czy też pośredniego kontaktu z przybyszami. Coś w rodzaju elementarnej rozmowy telefonicznej, bez żadnych kodów matematycznych, chemicznych czy jakichkolwiek innych.
Mówmy po prostu najnormalniejszym ludzkim językiem, po angielsku czy po rosyjsku, nie ma żadnego znaczenia. Zrozumieją nas. Powiecie panowie, że to fantazjowanie? Tak. Ale kongres wzniósł się już – proszę zwrócić uwagę, że powiedziałem „wzniósł się”, a nie „zniżył się” – do poziomu rzeczywiście naukowej fantastyki. Nie obstaję szczególnie przy tym: „naukowej”. Ja po prostu raz jeszcze podkreślam: „fan-tas-ty-ki”, owej natchnionej fantastyki, w której wyobraźnia zamienia się w przeczucie, w przewidywanie przyszłości. (Szmer na sali). Jakże dobrze jesteście wychowani, panowie uczeni! Powiedzcie to wprost, głośniej: „On bluźni w świątyni nauki!” (Krzyki z sali: „Oczywiście, że to bluźnierstwo!”). Bądźcie nieco sprawiedliwsi, panowie. Czy to uczeni przeczuli telewizję, wideofon, lasery, eksperymenty profesora Petrucciego i loty kosmiczne? Wszystko to przewidzieli fantaści, autorzy książek fantastyczno-naukowych.
Nie opuściłem ani jednego posiedzenia Komisji Teoretycznej i to, co tam słyszałem, chwilami wprawiało mnie w niekłamany zachwyt – była to czystej wody fantastyka! Eksplozje wyobraźni! Jakiejż trzeba było wyobraźni, by wysunąć hipotezę o hologramie – o wzrokowym odbiorze przez przybyszów dowolnego przedmiotu przy wykorzystaniu odbicia fal świetlnych? Taki fotozapis odbierany jest jako trójwymiarowy i zachowuje wszystkie charakterystyczne cechy wizualne rzeczywistego krajobrazu. Wczorajszy komunikat o zabarwionych górach lodowych, które napotkano w zatoce Melville’a na Grenlandii, potwierdził tę hipotezę. Duński statek oceanograficzny „Królowa Krystyna” rozpylił barwnik na górach lodowych w momencie, gdy jeźdźcy cwałowali nad nimi. Znajdowali się na wysokości paru kilometrów, a z pokładu statku już z odległości stu metrów nie można było gołym okiem zauważyć ani śladu barwnika na lodzie. Niemniej „jeźdźcy” przypikowali, przede wszystkim zmyli barwnik, a następnie wyłowili z wody czyściuteńki już błękitnawy lód. W ten sposób hipoteza o superczułym „wzroku” przybyszów stała się faktem naukowym.
Nie każdy twór wyobraźni jest przeczuciem czegoś rzeczywistego, co nastąpi, nie każda hipoteza musi być rozsądna. Chciałbym na przykład odrzucić wysuniętą przez kościół katolicki hipotezę, która zakłada, że przybysze nie są istotami żywymi, ale tylko sztucznymi tworami naszych braci kosmicznych stworzonych również „na obraz i podobieństwo boże”. W istocie rzeczy jest to stary religijny pogląd na Boga, Ziemię i człowieka, rozszerzający jedynie pojęcie „Ziemia” tak, by obejmowało ono cały wszechświat. Z filozoficznego punktu widzenia jest to hołd złożony naiwnemu antropocentryzmowi, nie trudny do obalenia nawet przy pomocy tych okruchów wiedzy o różowych obłokach, które już się nam udało zgromadzić. Gdyby twórcami obłoków były humanoidy, to humanoidy te wysyłając swój cybernetyczny zwiad w kosmos niewątpliwie wzięłyby pod uwagę możliwość spotkania z istotami sobie podobnymi, jeśli nie pod względem umysłowość to w każdym razie podobnymi zewnętrznie. W takim wypadku owe odpowiednio zaprogramowane bioroboty bez trudu znalazłyby wspólny język z ludzkością i życie ludzi nie stanowiłoby dla nich takiej zagadki. O nie, cokolwiek mówiliby o tym teologowie i antropocentryści, zetknęliśmy się z inną, nie znaną nam i jak dotąd niezrozumiałą jeszcze dla nas formą życia. Być może my dla nich również ciągle jeszcze jesteśmy formą życia nie znaną i niezrozumiałą, ale niewielka to dla nas pociecha. Proszę na przykład spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie, jak żyją u siebie nasi goście z innej planety, czy są nieśmiertelni czy też może jedynie długowieczni, jak długo żyją, jak bardzo inaczej niż my. Jak się rozmnażają, w jaki sposób tworzą istoty do siebie podobne, jak organizują sobie życie pod względem biologicznym i socjalnym, w jakim środowisku żyją, płynnym czy może gazopodobnym, a może w ogóle nie potrzebują żadnego środowiska, może są tylko zagęszczeniami energii oddzielonymi od środowiska zewnętrznego polami siłowymi? Apeluję do waszej wyobraźni, panowie – spróbujcie udzielić odpowiedzi na te pytania! (Ożywienie na sali, oklaski). Widzę, że nie uciekniecie się panowie do votum nieufności, nikt zdaje się nie przepędza z mównicy zuchwałego fantasty? W takim razie pozwolicie, może bym mówił dalej?