Выбрать главу

Jay otworzył walizkę, wyjął z niej maszynę do pisania, ustawił na stole obok butelek z winem, po czym przez chwilę napawał się tym widokiem. Nagle niemal nabrał pewności, że tego wieczoru mógłby coś napisać – coś nowego i dobrego. Żadnych opowiadań SF. Jonathan Winesap został oddelegowany na zasłużone wakacje. Dzisiaj okaże się, do czego zdolny jest Jay Mackintosh.

Usiadł do maszyny. Był to nieporęczny przedmiot z klawiszami na sprężyny, wymagający silnego uderzenia palców. Jay trzymał ją ze względów sentymentalnych – nie używał jej już od bardzo wielu lat. Teraz palce ułożyły mu się wygodnie na klawiszach. Napisał kilka linijek na próbę, „na sucho”, tylko na samej taśmie.

Spodobały mu się własne zdania. Ale bez papieru…

Niedokończony manuskrypt „Niezłomnego Corteza” spoczywał w kopercie na dnie walizki. Jay chwycił pierwszą stronę i wkręcił niezadrukowaną stroną w maszynę, która nagle zdała mu się wspaniałym samochodem wyścigowym, niezniszczalnym czołgiem, międzygwiezdną rakietą. Powietrze w pokoju zapieniło się i zamusowało niczym mroczny szampan. Pod palcami Jaya klawisze zafurczały gorączkowo. Jay niespodziewanie zatracił poczucie czasu. A właściwie poczucie wszystkiego.

24

Pog Hill, lato 1977

Dziewczyna miała na imię Gilly. Po incydencie z Zethem Jay widywał ją dość często w Nether Edge. Czasami nawet bawili się razem nad kanałem, zbierali rupiecie i kolekcjonowali skarby, zrywali dziki szpinak i mlecze na kolację dla całego obozowiska. Gilly oznajmiła mu pogardliwie, że wcale nie byli Cyganami, ale wędrowcami – ludźmi, którzy nie mogli usiedzieć długo na jednym miejscu, i którzy pogardzali kapitalistyczną gospodarką. Matka Gilly, Maggie, długo mieszkała w namiocie tipi gdzieś w Walii, ale po urodzeniu Gilly stwierdziła, że dziecko wymaga bardziej ustabilizowanych warunków. Stąd ten samochód kempingowy – odnowiony stary van handlarza rybami, przerobiony tak, by mogły w nim zamieszkać dwie osoby i pies.

Gilly nie miała ojca. Oznajmiła Jayowi, że Maggie nie uznaje mężczyzn, ponieważ to oni właśnie są twórcami i gorącymi orędownikami judeochrześcijańskiego patriarchatu – systemu społecznego dążącego za wszelką cenę do uciemiężenia kobiet. Podobne rozmowy zawsze wzbudzały w Jayu niepokój. Na wszelki wypadek był nadzwyczaj uprzejmy w kontaktach z Maggie, aby przypadkiem nie uznała go za swojego wroga. Ona jednak, chociaż niekiedy wzdychała ciężko nad męskim rodzajem, tak jak można by wzdychać nad umysłowo niedorozwiniętym dzieckiem, nigdy otwarcie nie miała mu za złe tego, że był chłopcem.

Gilly i Joe natychmiast znaleźli wspólny język. Jay przedstawił ich sobie dokładnie tydzień po bitwie na kamienie i od razu poczuł ukłucie zazdrości na widok ich doskonałego wzajemnego porozumienia. Joe znał wielu wędrowców odwiedzających te rejony, a do tego już zaczął prowadzić handel wymienny z Maggie – za świeże jarzyny, dżemy i marynaty dawała mu własnoręcznie dziergane szale z włóczki kupowanej na wyprzedażach. Joe wykorzystywał je do ochrony delikatnych roślinek przed chłodami nocy – przynajmniej tak oznajmił z wesołością w głosie, wywołując tym u Maggie dziki atak śmiechu. Ona też wiedziała wiele o roślinach i obie z Gilly w idealnej harmonii i pogodzie ducha przyjmowały od Joego magiczne talizmany i uczestniczyły w odprawianych przez niego na terenie obozowiska rytuałach ochrony terytorium, jakby to dla nich był chleb powszedni. Kiedy Joe pracował na działce, Jay i Gilly wyręczali go w innych zajęciach, a on coś im opowiadał bądź śpiewał razem z radiem, podczas gdy oni sortowali nasiona czy wszywali amulety do czerwonych flanelowych woreczków. Niekiedy też wybierali się w okolice torowiska, skąd przynosili stare, zużyte palety, na których Joe składował dojrzałe owoce.

Zdawało się, że obecność Gilly w pewnym sensie roztkliwia Joego. W sposobie, w jaki się do niej zwracał, było coś szczególnego, wykluczającego Jaya z ich kręgu, i choć Joe nie czynił tego specjalnie, aby zrobić Jayowi przykrość, Jay bardzo wyraźnie to wyczuwał. Może działo się tak dlatego, że ona – jak i Joe – też była prawdziwym podróżnikiem. A może po prostu dlatego, że była dziewczyną.

Chociaż Gilly w żaden sposób nie przystawała do wyobrażeń Jaya na temat dziewczyn. Wykazywała się wojowniczą niezależnością, zawsze przewodziła pomimo jego starszeństwa, nie znała strachu, i do tego miała radośnie niewyparzoną buzię, tak że niekiedy konserwatywnie wychowywany Jay czuł się wstrząśnięty jej słownictwem – ale zawsze skrzętnie to ukrywał. Poza tym wyznawała wiele dziwacznych wierzeń i poglądów skleconych z bujnych zasobów światopoglądowych Maggie. Kosmici, ruchy feministyczne, alternatywne ruchy religijne, różdżkarstwo, numerologia, ochrona środowiska – wszystkie te zagadnienia znajdowały się w centrum zainteresowania Maggie, a Gilly akceptowała je bez najmniejszych zastrzeżeń. To od niej Jay dowiedział się o warstwie ozonowej i bochenkach chleba w cudowny sposób przybierających kształt Chrystusa, o szamaniźmie i ochronie wielorybów. Ona natomiast stanowiła wymarzone audytorium dla jego literackich poczynań. Spędzali razem wiele dni, niekiedy pomagając Joemu, ale często po prostu włócząc się nad kanałem, rozmawiając i poszukując interesujących łupów.

Po wielkiej bitwie na kamienie jeszcze raz widzieli Zetha z pewnej odległości, gdy urzędował w okolicach wysypiska, ale postanowili ominąć go szerokim łukiem. O dziwo, Gilly w ogóle się go nie bała, to Jay czuł przed nim strach. Nie zapomniał, co Zeth wykrzykiwał, gdy rozgromili go niedaleko śluzy, i dlatego najchętniej nie oglądałby go już nigdy w życiu. Oczywiście, okazało się, że nie jest aż takim szczęściarzem.

25

Lansquenet, marzec 1999

Następnego dnia wcześnie rano udał się do Agen. Dowiedział się od Josephine, że w tamtą stronę odchodzą z Lansquenet tylko dwa autobusy dziennie, więc po pospiesznie wypitej kawie i croissantach w „Cafe des Marauds” udał się w podróż, by jak najszybciej odebrać wszelkie niezbędne dokumenty. Zajęło mu to jednak dużo więcej czasu, niż się spodziewał. Formalności prawne zostały już co prawda dopełnione, ale wciąż jeszcze do domu nie podłączono z powrotem gazu ani elektryczności, a do tego agencja nie była skora do wręczenia mu kluczy przed otrzymaniem wszystkich papierów z Anglii. Na domiar złego kobieta w agencji powiedziała mu, że pojawiły się dodatkowe komplikacje. Otóż Jay złożył swoją ofertę w czasie, gdy już rozważano przyjęcie innej oferty – oferty jakoby zaakceptowanej przez dawnego właściciela, na co jednak nie istniały żadne oficjalne dokumenty. Oferta Jaya – wyższa od pierwotnej o około 5000 funtów – sprawiła, że tamtą odrzucono, ale osoba, której obiecano tę posiadłość, zadzwoniła dzisiaj rano z awanturą i pogróżkami.

– Proszę zrozumieć, monsieur Mackintosh – kajała się agentka. – Te małe społeczności, obietnice przekazania ziemi… oni nie chcą zrozumieć, że okazjonalnie rzucone słowo nie ma żadnej wiążącej mocy prawnej. – Jay pokiwał głową ze współczuciem. – Poza tym – ciągnęła kobieta – sprzedający, który mieszka w Tuluzie, jest młodym człowiekiem z rodziną na utrzymaniu. Odziedziczył posiadłość po swoim stryjecznym dziadku. Od dłuższego czasu nie miał żadnego kontaktu ze starszym panem i nie ponosi żadnej odpowiedzialności za jego obietnice złożone przed śmiercią.