Выбрать главу

Gdy się spoglądało w stronę wzgórz, ponad polami i lasami, niemal można było sobie wyobrazić, że w tej okolicy nigdy nie istniały żadne kopalnie. To było oblicze Kirby Monckton, które każdy mógłby zaakceptować i gdzie szeregowce nosiły miano eleganckich domków w rustykalnym stylu. Z najwyższego wzniesienia rozciągał się widok na całe miasteczko oddalone o kilka mil – mazak żółtawego dymu przecinający poszarpany horyzont z pylonami linii energetycznych, maszerującymi przez uprawne pola w kierunku łupkowoszarej blizny odkrywkowej kopalni. Z tej odległości dolina wyglądała nieskończenie pięknie, zasłonięta pasmem wzgórz. W Górnym Kirby domy były o wiele większe, bogaciej zdobione: szeregowce z epoki wiktoriańskiej zbudowane z pokrytego szlachetną patyną kamienia, z witrażowymi oknami i stylizowanymi na gotyk odrzwiami oraz wielkimi, zacisznymi ogrodami obsadzonymi drzewami owocowymi en espalier i z gładkimi, zadbanymi trawnikami.

Jednak Jay pozostawał nieczuły na te uroki. Dla jego przywykłych do londyńskiego krajobrazu oczu, Górne Kirby wyglądało na niebezpieczne miejsce, balansujące niepewnie na skalistej krawędzi wrzosowiska. Przestrzenie – odległości pomiędzy budynkami – przyprawiały go o zawrót głowy. Pokryte meandrami blizn Dolne Monckton i Nether Edge wydawały się zupełnie opustoszałe z powodu spowijającego je dymu – niczym zabudowania ogarnięte wirem wojny. Jay tęsknił do londyńskich kin i teatrów, sklepów płytowych, galerii i muzeów. Brakowało mu natłoku ludzi, dobrze znanego londyńskiego akcentu, odgłosu ruchu ulicznego i swojskich zapachów. Teraz przejeżdżał na swoim rowerze wiele mil obcymi drogami, nienawidząc wszystkiego, co napotykał na swej drodze.

Dziadkowie nie wtrącali się do jego spraw. Pochwalali spędzanie czasu na wolnym powietrzu i nigdy nie zauważali, że każdego popołudnia wracał do domu drżący, wyczerpany własnym ponurym gniewem. Zawsze był uprzejmy, jak każdy dobrze wychowany chłopiec. Wysłuchiwał ich słów inteligentnie i z doskonale pozorowaną uwagą. Zachowywał się kulturalnie, z wystudiowaną pogodą ducha. Stanowił uosobienie modelowego ucznia z komiksu dla grzecznych chłopców, i z cierpkim dreszczem rozkoszował się swą mistyfikacją.

Joe mieszkał na Pog Hill Lane, w jednym z chylących się ku upadkowi szeregowców, którego okna wychodziły na linię kolejową. Jay już dwukrotnie odwiedzał to miejsce, zostawiając rower w pobliskich krzakach i wspinając się na nasyp, by dojść do kładki ponad torami. W dali widać było pola ciągnące się aż do rzeki, a poza nimi kopalnię odkrywkową – odgłos pracy jej maszynerii wiatr niósł buczącym, dalekim echem. Przez kilka mil stary kanał biegł niemal równolegle do linii kolejowej, gdzie stojące powietrze aż zieleniło się od wielkich much i parowało zapachem popiołu oraz bujnej roślinności. Pomiędzy kanałem a linią kolejową wiła się wąska ścieżka, zacieniona konarami drzew. Dla ludzi z miasteczka Nether Edge było kompletnie wyludnionym obszarem. I właśnie dlatego ten rejon tak bardzo pociągał Jaya. W kiosku na stacji kupował paczkę papierosów oraz egzemplarz „Eagle” i pedałował w kierunku kanału. Potem chował rower bezpiecznie w zaroślach i wędrował ścieżką nad kanałem, przeciskając się pomiędzy gałęziami wierzbówki posyłającymi w przestrzeń chmury białych nasion. Gdy dochodził do starej śluzy, siadał na kamieniach i zapalał papierosa, obserwując trakcję kolejową, od czasu do czasu licząc ilość wagonów z węglem czy strojąc ohydne miny, gdy mijał go pociąg pasażerski, ze stukotem i trzaskiem podążający ku swemu upragnionemu, wzbudzającemu zazdrość przeznaczeniu. Niekiedy Jay wrzucał kamienie do zapchanego kanału i kilka razy przeszedł się aż do rzeki, gdzie budował tamy z błota i śmieci wyrzuconych na brzeg: zużytych opon, gałęzi drzew, podkładów kolejowych, a nawet pewnego razu całego materaca o sprężynach wyzierających przez sparciałe bebechy. Właśnie od tego wszystko się zaczęło; w pewnym sensie to miejsce zaczęło wywierać na niego przemożny wpływ. Niewykluczone, że dlatego, iż można je było uznać za miejsce sekretne – pulsujące przeszłością, a jednocześnie zakazane. Jay zaczął je penetrować: natknął się na tajemnicze betonowometalowe cylindry – które później zidentyfikował jako zadaszone wyloty kopalnianych szybów – wydające dziwne, rezonujące dźwięki, gdy podchodziło się w ich pobliże. Poza tym odkrył zatopiony kopalniany szyb, porzuconą ciężarówkę do przewozu węgla, a także szczątki rzecznej barki. Było to zapuszczone, być może nawet niebezpieczne miejsce, nasączone jakimś wielkim smutkiem, przyciągające go w sposób, którego nie umiałby wyjaśnić ani przezwyciężyć. Jego rodziców ogarnęłoby przerażenie, gdyby ujrzeli go w owym miejscu, i to również przyczyniało się do atrakcyjności tej okolicy. Jay badał więc wszelkie przyległe do niej obszary; oto popielisko pełne potłuczonej zastawy stołowej; w pobliżu zaś stos egzotycznych, porzuconych skarbów: mnóstwo komiksów i czasopism jeszcze nie zniszczonych przez deszcz; sterta złomu; korpus samochodu – starego forda galaxy, z którego – niczym nowoczesna, niezwykła antena – wyrastał pęd młodego czarnego bzu; stary kineskop telewizyjny. Pewnego razu Joe powiedział mu, że życie w pobliżu nasypu kolejowego przypomina życie w pobliżu plaży – każdego dnia można znaleźć coś wyrzuconego przez fale przypływu bądź mijającego czasu. Z początku Jay nienawidził tego miejsca. Zupełnie nie rozumiał, czemu w ogóle tam chodzi. Wyruszał z domu z zamiarem udania się w całkiem inną stronę, po czym nagle znów znajdował się w Nether Edge, pomiędzy kanałem a linią kolejową, gdzie odgłos pracującej, odległej maszynerii dźwięczał w jego uszach, a białawe niebo ciepłego lata napierało na głowę niczym rozprażona czapka. Samotne, zapuszczone miejsce. Ale za to należące do niego. Do niego – przez to całe długie, dziwaczne lato. A przynajmniej tak mu się wówczas wydawało.

5

Londyn, wiosna 1999

Następnego dnia obudził się późno. Kerry już nie było, ale zostawiła notatkę, z której dezaprobata wyzierała równie wyraźnie, jak gdyby była oryginalnym znakiem wodnym. Przeczytał ją bezmyślnie, nie wykazując większego zainteresowania, jednocześnie usiłując sobie przypomnieć, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru.

– Nie zapomnij o dzisiejszym przyjęciu w „Spy’s” – to ważne, żebyś się zjawił! Włóż garnitur od Armaniego - K.

Głowa pękała mu z bólu. Zaparzył sobie mocnej kawy i popijając gorący napój, słuchał radia. Nie pamiętał zbyt wiele; większość jego życia zdawała się teraz właśnie taka: zamazane dni, bez żadnego definiującego je wyróżnika, niczym odcinki telenoweli, którą oglądał z przyzwyczajenia, mimo że nie interesowała go żadna z przedstawionych tam postaci. Każdy dzień rozciągał się przed nim równie nieskończenie, jak wyludniona autostrada biegnąca przez pustynię. Tego popołudnia miał wykład dla wieczorowej grupy amatorów pisarstwa i już zastanawiał się, czy przypadkiem nie odpuścić sobie tych zajęć. Nie przejmował się nimi zbytnio – opuszczał je już wcześniej. Teraz niemalże tego się po nim spodziewano. Artystyczny temperament. Uśmiechnął się przelotnie na myśl o podobnej ironii losu.