Robert Sheckley
Jeśli czerwony zabójca
Nawet nie będę próbował opisać tego bólu. Powiem tylko tyle, że był nieznośny pomimo znieczulenia i wytrzymałem wyłącznie dlatego, iż nie miałem innego wyjścia. Wreszcie ustał, a ja otworzyłem oczy i popatrzyłem na twarze skupionych nade mną braminów. Było ich trzech, ubranych w zwykłe białe fartuchy operacyjne i maseczki z gazy. Oni twierdzą, że te maseczki są po to, aby nas nie zainfekować jakimiś zarazkami. Ale każdy żołnierz wie, że nosi je, abyśmy nie mogli ich rozpoznać.
Byłem nadal odurzony po uszy środkami uśmierzającymi ból i działały tylko fragmenty mojej pamięci.
— Ile czasu byłem martwy? — spytałem.
— Około dziesięciu godzin — odpowiedział mi jeden z braminów.
— A jak umarłem?
— Nie pamiętasz? — spytał najwyższy z nich.
— Jeszcze nie.
— Byłeś — mówił ten najwyższy — ze swoim plutonem w okopach 2645B-4. O świcie cała twoja kompania ruszyła do frontalnego ataku, usiłując zająć okopy numer 2645B-5.
— I co się stało?
— Dopadło cię kilka pocisków z broni maszynowej. Nowego rodzaju, z głowicami wstrząsowymi. Przypomniało ci się? Jeden trafił cię w piersi, a następne trzy w nogi. Kiedy sanitariusze znaleźli cię, byłeś martwy.
— Zdobyliśmy okopy?
— Nie. Jeszcze nie tym razem.
— Rozumiem. — W miarę słabnięcia działania znieczulenia szybko wracała mi pamięć. Przypomnieli mi się chłopcy z mojego plutonu. I nasze okopy. Stare 26458-4 były mi domem przez ponad rok, co było całkiem miłe, jako że okopy przechodzą z rąk do rąk. Wróg usiłował je zająć i w rzeczywistości nasz wypad o świcie był kontratakiem. Przypomniały mi się pociski z broni maszynowej, rozszarpujące mnie na kawałki, a także cudowną ulgę, jaką odczułem umierając. I przypomniało mi się coś jeszcze…
Usiadłem wyprostowany.
— Hej, chwileczkę!
— O co chodzi?
— Wydaje mi się, że górną granicą możliwości przywracania człowieka do życia jest osiem godzin.
— Od tego czasu ulepszyliśmy nasze metody odparł jeden z braminów. — Ulepszamy je przez cały czas. Obecnie górną granicą jest dwanaście godzin, to znaczy tyle, żeby nie doszło do poważnych zmian w mózgu.
— Wasze szczęście — powiedziałem. Teraz już kompletnie odzyskałem pamięć i zdałem sobie sprawę z tego, co się stało. — A jednak popełniliście poważną pomyłkę, przywracając mnie.
— Co jest grane, żołnierzu? — spytał jeden z braminów tonem, jakiego potrafią używać wyłącznie oficerowie.
— Przeczytajcie moją oznakę tożsamości. Przeczytał. Jego czoło — a tylko tyle z jego twarzy mogłem dostrzec — zmarszczyło się.
— To zdumiewające — powiedział.
— Zdumiewające — potwierdziłem.
— Widzisz — powiedział — znajdowałeś się w okopach pełnych zmarłych. Powiedziano nam, że wszyscy zginęliście pierwszy raz. Otrzymaliśmy rozkaz przywrócenia do życia całej waszej paczki.
— I nie czytaliście żadnych oznak tożsamości? — Byliśmy przepracowani. Nie mieliśmy czasu. Naprawdę bardzo mi przykro, szeregowy. Gdybym wiedział…
— Do diabła z przeprosinami. Chcę się widzieć z Inspektorem Generalnym.
— Czy naprawdę uważasz…?
— Owszem — oświadczyłem. — Nie jestem polowym pieniaczem, ale mam autentyczny powód do skargi. Przysługuje mi prawo spotkania się z LG.
Bramini udali się na szeptaną konferencję, a ja w tym czasie obejrzałem swoje ciało. Odwalili przy mnie kawał dobrej roboty. Choć, oczywiście, nie tak dobrej jak w pierwszych latach wojny. Przeszczepy skóry były mniej staranne i czułem się trochę poobijany w środku. Poza tym miałem prawa rękę o jakieś pięć centymetrów dłuższą od lewej; kiepska robota ortopedy łączącego stawy. Mimo to było całkiem nieźle.
Bramini wrócili ze swojej narady i oddali mi odzież. Ubrałem się.
— Jeśli chodzi o Inspektora Generalnego poinformował runie jeden z nich — cóż, będzie to dość trudne w tej chwili. Widzi pan…
Nie muszę chyba mówić, że nie doszło do spotkania z LG. Zaprowadzili mnie do wielkiego, flegmatycznego, uprzejmego sierżanta. Jednego z tych wszystko rozumiejących, takich, co to pogadają z tobą i załagodzą wszelkie problemy. Tyle, że ja nie miałem żadnego problemu.
— No wiecie, szeregowy — po ojcowsku strofował mnie sierżant — czy to możliwe, co słyszałem? Robicie jakieś awantury, że przywrócono was do życia?
— Dobrze pan słyszał — odparłem. — Nawet szeregowy żołnierz ma swoje prawa na mocy Kodeksu Wojennego. A przynajmniej tak mi mówiono.
— Oczywiście, że ma — zgodził się uprzejmie sierżant.
— Wykonałem swoje obowiązki — mówiłem dalej. — Siedemnaście lat w armii, w tym osiem na froncie. Trzy raty zabity i przywracany do życia. Regulamin mówi, że po trzecim razie przysługuje prawo wyboru śmierci. I skorzystałem z tego prawa, co zostało mi wstemplowane do oznaki tożsamości. Ale nie pozostawiono mnie martwego. Ci cholerni medycy przywrócili mnie z powrotem do życia i to jest nie w porządku. Chcę pozostać martwy.
— Przecież o wiele lepiej jest być żywym. Wtedy zawsze masz szansę, że zdejmą cię z pola walki i przerzucą na tyły, do innych obowiązków. Wprawdzie rotacja trochę szwankuje z powodu braku personelu, ale zawsze istnieje taka ewentualność.
— Wiem — upierałem się. — Ale i tak chcę pozostać martwy.
— Myślę, że mógłbym ci obiecać, że za jakieś sześć miesięcy…
— Życzę sobie pozostać martwy — oświadczyłem zdecydowanym tonem. — Po trzecim razie przysługuje mi taki przywilej na mocy Kodeksu Wojennego.
— Oczywiście, że tak — zgodził się uprzejmie sierżant, uśmiechając się do mnie jak żołnierz do żołnierza. — Ale w czasie wojny zdarzają się pomyłki. Zwłaszcza wojny takiej, jak ta. — Odchylił się i oparł głowę o złożone z tyłu dłonie. — Pamiętam, jak to się zaczęło. Na początku wyglądało, że ograniczy się to tylko do przyciśnięcia guzików. Ale zarówno my, jak i Czerwoni mieliśmy całe arsenały antyrakiet, co bardzo skutecznie zablokowało broń atomową. Wynalezienie dławika przeciwatomowego przypieczętowało jej los ostatecznie. I w ten sposób wojna stała się sprawą piechoty.
— Wiem, wiem.
— Ale nasi wrogowie przewyższali nas pod względem liczebnym — zauważył uprzejmy sierżant. — I nadal jest ich więcej. Te niezliczone miliony Rosjan i Chińczyków! Musieliśmy mieć więcej ludzi. Musieliśmy przynajmniej utrzymać swoje pozycje. To dlatego medycy zaczęli przywracać do życia zmarłych.
— Wiem o tym wszystkim. Niech mi pan wierzy, sierżancie, że naprawdę chcę, abyśmy wygrali. Bardzo tego chcę. Byłem dobrym żołnierzem. Ale zginąłem trzy razy i…
— Problem w tym — przerwał mi sierżant — że Czerwoni też przywracają swoich do życia. Dlatego w tej chwili najważniejsza jest walka o personel zdolny do walki. W ciągu kilku najbliższych miesięcy sprawa się rozstrzygnie, tak czy inaczej. Czy nie mógłbyś zapomnieć o tej pomyłce? Obiecuję ci, że jak cię znowu zabija, zostawimy cię w spokoju. Ale tym razem puść to w niepamięć.
— Chcę się widzieć z Inspektorem Generalnym — oświadczyłem.
— Jak sobie życzycie, szeregowy — uprzejmy sierżant powiedział to niezbyt przyjaznym tonem. Udajcie się do pokoju 303.
Poszedłem do 303 i czekałem. Miałem lekkie wyrzuty sumienia z powodu zamieszania, jakie wywołałem. Poza wszystkim toczyła się przecież wojna. Ale równocześnie byłem zły. Żołnierz ma swoje prawa, nawet w czasie wojny. Ci przeklęci bramini…