W śmieszny sposób zyskali ten przydomek. Byli po prostu medykami, a nie żadnymi Hindusami, braminami czy kimś takim. Nazywano ich tak z powodu artykułu, jaki ukazał się w gazecie kilka lat temu, kiedy cała ta sprawa była jeszcze nowa. Facet, który napisał ten artykuł, opowiedział o tym, jak dzięki medykom zmarli mogą być przywracani do życia i to w takim stanie, że nadają się do wysłania na front. Wtedy była to jeszcze ogromna sensacja. Autor zacytował wiersz Emersona, który zaczynał się tak:
Tak to właśnie było. Jeśli zabiłeś kogoś, nigdy nie wiedziałeś, czy pozostanie martwy, czy też wróci następnego dnia do okopów i będzie do ciebie strzelał. Ty sam też nie miałeś pewności, czy pozostaniesz martwy, jeśli cię zabito. Wiersz Emersona miał tytuł „Brahma”, więc naszych medyków zaczęto nazywać braminami. Początkowo nie było źle zostać przywróconym do życia. Nawet pomimo bólu dobrze jest żyć. Ale w końcu przychodzi taka chwila, że masz dość nieustannego umierania i przywracania do życia. Człowiek zaczyna się zastanawiać, ile śmierci jest winien swojej ojczyźnie i czy nie byłoby miłe i odprężające, gdyby można przez jakiś czas pozostać martwym. Zaczynasz tęsknić za długim snem.
Władze to zrozumiały. Zbyt częste przywracanie do życia źle wpływa na morale. Ustalono więc limit trzech wskrzeszeń. Po trzecim możesz wybrać przeniesienie na drugą linię albo trwałą śmierć. Władze wolały nawet, jeśli wybierałeś śmierć; człowiek, którego zabito trzy razy, ma bowiem bardzo negatywny wpływ na morale cywilów. I większość wyczerpanych walką na froncie żołnierzy wolała pozostać martwa po trzeciej śmierci.
Ale ja zostałem oszukany. Przywrócono mnie do życia czwarty raz. Jestem równie gorącym patriotą jak i inni, ale na to nie zamierzałem się zgodzić.
W końcu pozwolono mi zobaczyć się z adiutantem Inspektora Generalnego. Był to pułkownik, szczupły, szary, taki co to nie lubi żartów. Poinformowano go już o moim przypadku i nie poświęcił mi dużo czasu. Rozmowa była zwięzła.
— Przykro mi, szeregowy, ale zostały wydane nowe rozkazy. Czerwoni zwiększyli ilość przywracanych do życia, a my musimy się do tego dostosować. Obecnie obowiązuje sześć ożywień przed emeryturą.
— Ale ten rozkaz nie obowiązywał jeszcze w chwili, kiedy zostałem zabity.
— Działa jednak wstecz — oświadczył. — Tak więc czekają was jeszcze dwie śmierci. Żegnam i życzę wam powodzenia, szeregowy.
I tyle. Powinienem wiedzieć, że nie miałem szansy wygrania z wyższymi rangą. Oni nie wiedzą jak to jest. Rzadko się zdarza, aby zabito ich więcej niż raz i po prostu nie rozumieją, jak się człowiek czuje po czwartym razie. Wróciłem więc do okopów.
Szedłem powoli obok trujących zasieków z drutu kolczastego i intensywnie rozmyślałem. Minąłem coś okrytego brezentem w kolorze khaki, na czym był napis „tajna broń”. W naszym sektorze jest mnóstwo tajnej broni. Pojawiają się coraz to nowe typy, mniej więcej raz w tygodniu i może któryś z nich wygra wojnę.
Ale akurat wtedy wcale mnie to nie obchodziło. Myślałem o następnej zwrotce wiersza Emersona:
Stary Emerson bardzo dobrze to ujął, ponieważ właśnie tak to jest po czwartej śmierci. Nic ci już nie robi żadnej różnicy i wszystko wydaje się bardzo podobne do siebie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem cynikiem. Chciałem tylko powiedzieć, że punkt widzenia człowieka musi się zmienić po tym, jak cztery razy umierał.
W końcu dotarłem do moich okopów 2645B-4 i przywitałem się ze wszystkimi chłopakami. Dowiedziałem się, że o świcie będziemy znowu atakować. Nadal intensywnie rozmyślałem.
Nie należę do tych, co to się łatwo poddają, ale doszedłem do wniosku, że cztery śmierci mi zupełnie wystarczą. W czasie tego ataku — zdecydowałem zadbam o to, żeby już na pewno zostawili mnie martwym. Tym razem już nie będzie mowy o żadnej pomyłce.
Ruszyliśmy o bladym świcie, minęliśmy zasieki oraz toczące się miny i wkroczyliśmy na ziemię niczyją pomiędzy naszymi okopami a 2645B-S. Do tego ataku ruszył cały batalion i byliśmy uzbrojeni w nowe pociski samonaprowadzające. Przez pewien czas całkiem szybko posuwaliśmy się do przodu. Wreszcie wróg odsłonił się na całej linii.
Nadal zdobywaliśmy teren. Cugle coś wybuchało wokół mnie, ale nie miałem jeszcze ani zadraśnięcia. Zacząłem już wierzyć, że tym razem może nam się udać. I nie zostanę zabity.
Właśnie wtedy oberwałem. Pocisk rozrywający, prosto w pierś. Definitywnie śmiertelna rana. Zazwyczaj jak coś takiego trafi, pada się na ziemię. Ale nie padłem. Chciałem mieć pewność, że tym razem już zostawią mnie martwego. Wziąłem się więc w garść i utykając, ruszyłem naprzód, używając karabinu jako szczudła. Przeszedłem następne piętnaście metrów w tak piekielnym ogniu krzyżowym, jakiego jeszcze w życiu nie widziałem. I wreszcie znowu mnie trafili, dokładnie tak, jak trzeba. Tym razem nie mogło być mowy o pomyłce.
Poczułem, jak pocisk wybuchający uderzył mnie w czoło. Przez ułamek sekundy czułem się tak, jakby zagotował mi się mózg, i zrozumiałem, że byłem już bezpieczny. Bramini nie mogli nic zrobić w przypadku poważnej rany w głowę, a moja była naprawdę poważna.
I umarłem.
Odzyskałem przytomność i spojrzałem na braminów, w ich białych fartuchach i gazowych maseczkach.
— Jak długo byłem martwy? — spytałem.
— Dwie godziny.
Wtedy przypomniałem sobie.
— Ale przecież dostałem w głowę!
Maseczki gazowe zmarszczyły się i wiedziałem, że bramini się uśmiechnęli.
— Tajna broń — powiedział jeden z nich. Pracowaliśmy nad tylu przez blisko trzy lata. W końcu wspólnie z inżynierami udoskonaliliśmy scalacz. Wspaniały wynalazek!
— Naprawdę?
— W końcu medycyna uzyskała metodę leczenia poważnych ran głowy-poinformował mnie bramin. — A także wszelkich innych. Możemy teraz przywrócić do życia każdego, jeśli tylko zbierzemy siedemdziesiąt procent fragmentów jego ciała i włożymy je do scalacza. To w istotny sposób zmniejszy nasze straty. Dzięki temu wojna przybierze, być może, inny obrót!
— Wspaniale — stwierdziłem.
— Przy okazji — powiedział bramin — zostałeś odznaczony medalem za bohaterski atak w ogniu walki pomimo śmiertelnej rany.
— To miłe — odparłem. — Czy zajęliśmy 2645B-5?
— Zajęliśmy je tym razem. I szykujemy masowy atak na okopy 26458-6.
Pokiwałem tylko głowa. Jakiś czas potem przyniesiono mi ubranie, po czym zostałem odesłany z powrotem na front. Wszystko się jakoś uciszyło i muszę przyznać, że na swój sposób nawet jest przyjemnie być żywym. Choć nadal uważam, że miałem już wszystko, czego chciałem od życia.
Teraz czeka mnie jeszcze tylko jedna śmierć do zaliczenia wymaganych sześciu.
Jeśli nie zmienią znowu rozkazów.