– Brawo, siostrzyczko! Widzę, że robisz postępy. – Spomiędzy półek ukazała się dziewczyna o długiej szyi i ptasiej twarzy, o stanowczym spojrzeniu okularnicy, z grzywą kręconych włosów, ubrana w szeroką bluzę i obcisłe spodnie. – Przychodzę, aby ci oznajmić, że znalazłam powieść, której szukałaś, i właśnie tą powieścią posłużymy się podczas naszego seminarium na temat rewolucji feministycznej, dokąd jesteś zaproszona, jeśli chcesz posłuchać naszej analizy i dyskusji!
– Lotario, nie powiesz mi – wykrzykuje Ludmiła – że ty także zdobyłaś Wychylając się nad brzegiem urwiska, nie dokończoną powieść kimeryjskiego pisarza Ukko Ahtiego!
– Jesteś w błędzie. Ludmiło. Chodzi właśnie o tę powieść, tyle że nie urwaną, ale dokończoną, i nie została ona napisana w języku kimeryjskim. lecz w cymbryjskim tytuł zmieniono potem na Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy, autor zaś podpisał książkę innym pseudonimem, jako Vorts Viljandi.
– To falsyfikat! – krzyczy profesor Uzzi-Tuzzi. To znany przypadek fałszerstwa! Chodzi o apokryficzne teksty, rozpowszechniane przez cymbryjskich nacjonalistów podczas propagandowej kampanii antykimeryjskie pod koniec pierwszej wojny światowej!
Za Lotarią tłoczą się pierwsze szeregi zastępów młodziutkich dziewczyn o oczach jasnych i spokojnych, które wzbudzają pewien niepokój, właśnie dlatego, że wydają się zbyt jasne i zbyt spokojne. Pomiędzy nimi toruje sobie drogę blady i brodaty mężczyzna o sarkastycznym spojrzeniu i z zastygłym grymasem rozczarowania na ustach.
– Przykro mi, że muszę zaprzeczyć słowom mojego znakomitego kolegi – mówi – lecz autentyczności tego tekstu dowiedziono dzięki odnalezieniu manuskryptów, które ukryli Cymbrowie!
– Zdumiewa mnie to, Galligani – burczy Uzzi-Tuzzi – że używasz autorytetu swojej katedry języków i literatur herulo-ałtajskich dla celów równie wulgarnej mistyfikacji! Związanej ponadto z terytorialnymi rewindykacjami, które nie mają nic wspólnego z literaturą!
– Proszę cię, Uzzi-Tuzzi – odcina się profesor Galligani – nie sprowadzaj polemiki do tego poziomu. Dobrze wiesz, że nacjonalizm cymbryjski jest równie daleki moim zainteresowaniom, jak, mam nadzieję, szowinizm kimeryjski jest obcy twoim. Kiedy porównuję ducha obu literatur, pytanie, które sobie stawiam, brzmi: która z nich posunęła się dalej w odrzuceniu wartości?
Polemika cymbro-kimeryjska zdaje się nie poruszać Ludmiły, owładniętej obecnie tylko jedną myślą: szansą usłyszenia dalszego ciągu przerwanej powieści. – Czy to prawda, co mówi Lotaria? – pyta cię szeptem. – Tym razem chciałabym, żeby miała rację, żeby początek, który przeczytał nam profesor, miał dalszy ciąg, nie jest ważne w jakim języku…
– Ludmiło – mówi Lotaria – my idziemy na zajęcia grupowe. Jeśli chcesz posłuchać dyskusji nad powieścią Viljandiego, to chodź z nami. Możesz też zaprosić swojego przyjaciela, jeśli to go interesuje.
Tak oto zaciągnąłeś się pod chorągiew Lotarii. Grupa wędruje do jednej z sal, rozsiada się wokół stołu. Oboje z Ludmiłą chcielibyście znaleźć się jak najbliżej skoroszytu, który leży przed Lotaria i, jak się zdaje, zawiera właściwą powieść.
– Chcemy podziękować profesorowi literatury cymbryjskiej, panu Galliganiemu – rozpoczyna Lotaria – który zechciał udostępnić nam rzadki egzemplarz powieści Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy, a także zechciał osobiście uczestniczyć w naszym seminarium. Pragnę podkreślić tę otwartą postawę, tym bardziej godną uznania, jeśli zestawimy ją z brakiem zrozumienia ze strony innych wykładowców z pokrewnych dziedzin… – tu Lotaria rzuca porozumiewawcze spojrzenie na siostrę, aby nie umknęła jej polemiczna aluzja do Uzzi-Tuzziego.
Profesor Galligani jest proszony o krótki rys historyczny, co pozwoli ująć tekst w pewne ramy. – Ograniczę się do przypomnienia czasów, kiedy ziemie należące do Państwa Kimeryjskiego po drugiej wojnie światowej zostały włączone do terytorium Cymbryjskiej Republiki Ludowej. Porządkując dokumenty z archiwów kimeryjskich. rozbitych podczas frontowych działań, Cymbrowie mogli poddać ponownej ocenie złożoną osobowość pisarza Vortsa Viljandiego, który tworzył zarówno w języku kimeryjskim, jak i cymbryjskim, chociaż Kimerowie opublikowali tylko pisma powstałe w ich języku, nieliczne zresztą. Znacznie ważniejsze pod względem ilości i jakości są dzieła pisane w języku cymbryjskrm, trzymane w ukryciu przez Kimerów, poczynając od obszernej powieści Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy, której początek, jak się wydaje, istniał także w wersji kimeryjskiej, podpisanej pseudonimem Ukko Ahtiego. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że jeśli chodzi o tę powieść, to dopiero po dokonaniu wyboru na rzecz języka cymbryjskiego pisarz odnalazł właściwą wenę…
– Nie będę tutaj mówił – kontynuuje profesor – o zmiennej kolei losów tej powieści w Cymbryjskiej Republice Ludowej. Pierwotnie wydana jako pozycja klasyczna, przełożona nawet na niemiecki dla celów rozpowszechniania za granicą (ten właśnie przekład leży przed nami), dostała się pod pręgierz kampanii prowadzonej w ramach weryfikacji ideologicznej, a następnie wycofano ją z obiegu, a nawet z bibliotek. My natomiast uważamy ją za książkę o wybitnych treściach rewolucyjnych…
Oboje z Ludmiłą niecierpliwie wypatrujecie chwili, kiedy ta zaginiona książka odrodzi się z popiołów, lecz musicie poczekać, aż dziewczyny i chłopcy z grupy rozdzielą pomiędzy siebie zadania; podczas lektury będą musieli podkreślić przejawy stosunków produkcji, procesy reifikacji, kompensacyjne dążenia zdegradowanych kody semantyczne płci, metajęzyki ciała oraz transgresją ról w życiu politycznym i prywatnym.
Wreszcie Lotaria otwiera skoroszyt, zaczyna czytać. Ogrodzenie z drutu kolczastego rozsuwa się niczym pajęczyna. Słuchacie wszyscy w milczeniu, wy i oni.
Natychmiast zdajecie sobie sprawę, że słuchacie czegoś, co nie ma nic wspólnego ani z Wychylając się nad brzegiem urwiska, ani z Poza osadą Malbork, ani z Jeśli zimową nocą podróżny. Wymieniacie spojrzenia, ty i Ludmiła, nawet dwukrotnie, najpierw pytające, potem porozumiewawcze. Mimo wszystko, skoro już wkroczyliście w świat tej powieści, chcielibyście podążać naprzód bez dalszych niespodzianek.
Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy
O piątej rano przez miasto przeciągnął tabor wojskowy; przed sklepami spożywczymi zaczynały się ustawiać w kolejkach kobieciny z łojowymi lampami, mury były jeszcze wilgotne od farby propagandowych napisów nakreślonych nocą przez bojówki różnych frakcji Rady Tymczasowej.
Kiedy muzycy wkładali instrumenty do futerałów i wychodzili z podziemnego pasażu, powietrze było czyste. Przez pewien odcinek drogi bywalcy „Nowej Tytanii” szli za grajkami, jakby nie chcąc zrywać więzi, która wytworzyła się w nocnym lokalu pomiędzy osobami zebranymi tam przez przypadek lub z przyzwyczajenia, i maszerowali tak razem w grupie, mężczyźni, owinięci w wojskowe płaszcze, z postawionymi kołnierzami, nabierali trupiego wyglądu, niczym mumie, co wydobyte na świeże powietrze z sarkofagów, gdzie przetrwały cztery tysiące lat, w jednej chwili rozpadają się w proch; kobietom natomiast udzielił się podmuch podniecenia, każda coś tam sobie śpiewała, w wieczorowej sukni, z nie dopiętą peleryną na dekolcie, wszystkie posuwały się niepewnym tanecznym krokiem, zamiatając długimi spódnicami kałuże, popadając w stan właściwy alkoholowemu zamroczeniu, który wywołuje nową falę euforii w momencie słabnięcia i wygasania poprzedniej euforii. Wszystkich zdawała się ożywiać nadzieja, że zabawa się jeszcze nie skończyła, że w pewnej chwili muzycy zatrzymają się pośrodku ulicy, otworzą futerały i ponownie wyjmą saksofony i kontrabasy.