Pani, powiedział: pani. Jest tam, pomiędzy księgarskimi półkami, przegląda serię Penguin Modern Classics, delikatnym i śmiałym palcem przesuwa po grzbietach koloru bladych bakłażanów. Oczy duże i bystre, cera o zdrowym wyglądzie i kolorycie, włosy falujące, bujne i puszyste.
Tak oto Czytelniczka wkracza szczęśliwie w twoje pole widzenia, Czytelniku, a raczej w zasięg twojej uwagi, czy też przeciwnie, to ty dostałeś się w zasięg pola magnetycznego, nie możesz się oprzeć jego sile przyciągania. Nie trać więc czasu, masz dobry pretekst do nawiązania rozmowy, wspólny grunt, pomyśl tylko, możesz popisać się swoimi rozległymi i różnorodnymi lekturami, dalej, naprzód, na co czekasz.
Więc pani też, ha, ha, wzięła tę polską książkę – mówisz jednym tchem – ale ta powieść, co tak się urywa, co za oszustwo, bo powiedziano mi, że pani też, tak samo jak ja. Jak ryzyko, to ryzyko, zrezygnowałem z tamtej i wziąłem tę, ale co za zbieg okoliczności, pani i ja.
No, mogłeś wprawdzie ująć to nieco składniej, ale zasygnalizowałeś podstawowe wątki. Teraz na nią kolej.
Uśmiecha się. Ma dołeczki. Podoba ci się coraz bardziej.
Mówi: – Ach, naprawdę, taką miałam ochotę przeczytać jakąś dobrą książkę. Ta wprawdzie nie od razu, ale potem zaczęła mi się podobać… Ale byłam zła, kiedy odkryłam, że tak się urywa. Poza tym autor okazał się nie ten. A miałam takie wrażenie, że różni się od poprzednich swoich książek. Istotnie, bo to był Bazakbal. Chociaż niezły jest ten Bazakbal. Nigdy nie czytałam żadnej jego książki.
– Ja też nie – możesz powiedzieć, sam uspokojony, uspokajającym tonem.
– Trochę niejasny sposób prowadzenia narracji, jak na moje gusty. Nie powiem, żeby mi się zupełnie nie podobało takie poczucie zagubienia, które stwarza początek powieści, ale jeśli pierwsze wrażenie jest mgliste, to obawiam się, że skoro tylko mgła się podniesie, lektura straci dla mnie smak.
Kiwasz głową, zamyślony. – To prawda, takie ryzyko istnieje.
– Wolę powieści – dodaje – które natychmiast wprowadzają mnie w świat, gdzie każda rzecz jest określona, konkretna, odrębna. Odczuwam szczególną przyjemność, kiedy się okazuje, że wszystko jest takie, a nie inne, nawet to, co nie ma wielkiego znaczenia, co w życiu wydaje się obojętne.
Zgadzasz się z tym? No to jej powiedz: – Ach tak, właśnie takie książki warto czytać.
Ona: – Chociaż ta powieść jest interesująca, nie przeczę.
Dalej, nie pozwól umrzeć konwersacji. Powiedz cokolwiek, wystarczy, że będziesz mówił. – Czyta pani dużo powieści? Tak? Ja też, czasami, chociaż wolę eseistykę… – To wszystko, co potrafisz? A potem? Milczysz? No to cześć! Nie umiesz nawet zapytać: „A to pani czytała? A tamto? Którą pani woli?” Tak, teraz macie o czym rozmawiać przez pół godziny.
Kłopot w tym, że ona czytała dużo więcej powieści niż ty, zwłaszcza obcych, i ma dobrą pamięć, nawiązuje do konkretnych fragmentów, pyta: – A przypomina pan sobie, co mówi ciotka Henry'ego, kiedy… – rzuciłeś ten tytuł, bo znasz tytuł i basta, a chciałeś dać jej do zrozumienia, że czytałeś książkę, i teraz musisz lawirować wśród ogólników, wypowiadasz mało ryzykowne opinie, w rodzaju: – Książka wydaje mi się zbyt rozwlekła – albo: – Podoba mi się, bo jest w niej pewna ironia – na co ona: – Naprawdę, tak pan uważa? Tego bym nie powiedziała – a ty czujesz się nieswojo. Zaczynasz mówić o jakimś sławnym pisarzu, bo czytałeś jego jedną książkę, najwyżej dwie, a ona bez wahania, jednym tchem zaczyna omawiać pozostałe tytuły z opera omnia, mogłoby się zdawać, że zna je doskonale, a jeśli miewa jakieś wątpliwości, to tym gorzej dla ciebie, bo wtedy pyta: – A ta słynna scena z pociętą fotografią jest w tej czy w innej książce? Zawsze się mylę… – Usiłujesz odgadnąć, skoro ona się pomyliła. Ona na to: Ależ co pan opowiada? Nie, niemożliwe… – No, powiedzmy, oboje się pomyliliście.
Lepiej będzie, jeśli się wycofasz na pozycje twojej wczorajszej lektury, tomu, który oboje ściskacie teraz w rękach; powinien wam wynagrodzić niedawne rozczarowanie. – Mam nadzieję – mówisz – że tym razem i wziąłem dobry egzemplarz, z dobrą paginacją, i lektura nie urwie się w najciekawszym miejscu, jak to się zdarza… – (Kiedy się zdarza? Co chcesz powiedzieć?) – Jednym słowem, mam nadzieję, że dobrniemy szczęśliwie do końca.
– Och. tak – odpowiada Słyszałeś? Powiedziała: „Och, tak. „ Teraz twoja kolej, spróbuj przejść do ofensywy.
Spodziewam się, że jeszcze panią spotkam, skoro jest pani tutejszą klientką, będziemy mogli wymienić wrażenia z lektury. – A ona odpowiada: – Chętnie.
Ty wiesz, dokąd zmierzasz, rozciągasz cieniutką sieć. – To dopiero byłoby zabawne, wtedy sądziliśmy, że czytamy Italo Calvina, a był to Bazakbal, kiedy natomiast teraz chcemy czytać Bazakbala. otwieramy książkę i znajdujemy Italo Calvina.
– O nie! W takim wypadku wniesiemy skargę do wydawcy!
– A właściwie dlaczego nic mielibyśmy wymienić naszych numerów telefonów. (Oto dokąd zmierzasz, o Czytelniku, oplątując się wokół niej jak grzechotnik.) – W ten sposób, jeśli jedno z nas odkryje, że w jego egzemplarzu jest coś nie w porządku, może zwrócić się do drugiego… Oboje mamy większe szanse na skompletowanie pełnej wersji powieści.
Rzekłeś. Cóż bardziej naturalnego, że pomiędzy Czytelniczką i Czytelnikiem nawiąże się za pośrednictwem książki nić solidarności, współudziału, sympatii?
Możesz wyjść z księgarni z poczuciem zadowolenia, ty, który uznałeś, że epoka, kiedy można oczekiwać czegoś od życia, bezpowrotnie minęła. Unosisz ze sobą dwa różne oczekiwania, obydwa zapowiadają dni ożywione nadzieją: oczekiwanie zawarte w książce pozwoli ci podjąć przerwaną lekturę, oczekiwanie zawarte w tym numerze telefonu ponownie pozwoli ci usłyszeć zarazem wysokie i przytłumione wibracje jej głosu, kiedy ona odpowie na twój pierwszy telefon, już niedługo, choćby jutro, gdy zadzwonisz pod wątłym pretekstem wspólnej lektury, żeby zapytać, jak jej się podoba, powiedzieć, ile stron sam przeczytałeś, zaproponować ponowne spotkanie…
Kim jesteś, Czytelniku, ile masz lat, jaki jest twój stan cywilny, zawód, dochody – podobne pytania byłyby niedyskrecją. To twoje sprawy, sam je ocenisz. Tym, co się liczy, jest teraz twój stan ducha, kiedy w zaciszu domowym starasz się odzyskać spokój, aby pogrążyć się w lekturze, wyciągasz nogi, cofasz je, ponownie wyciągasz. Lecz od wczoraj coś się zmieniło. Nie jesteś już samotny w swojej lekturze, myślisz o Czytelniczce, która w tej samej chwili także otwiera książkę, i oto na powieść-do-przeczytania nakłada się powieść-do-przeżycia, dalszy ciąg waszej historii, albo lepiej: początek waszej ewentualnej historii. Oto jaka zmiana zaszła w tobie od wczoraj, chociaż twierdziłeś, że przedkładasz książkę – bo rzecz to pewna, namacalna, ściśle określona, można rozkoszować się nią bez żadnego ryzyka nad rzeczywiste przeżycie, wciąż ulotne, nieciągłe, wątpliwe. Czy oznacza to, że książka stała się narzędziem, kanałem komunikacji, miejscem spotkania? Lektura nic na tym nie straci, przeciwnie, zyska jakąś dodatkową moc.
Tom ma nie rozcięte kartki, to pierwsza przeszkoda, którą napotyka twoje niecierpliwe oczekiwanie. Uzbrojony w dobry nóż do rozcinania papieru, zabierasz się do przeniknięcia tajemnic książki. Zdecydowanym ruchem torujesz sobie drogę pomiędzy kartą tytułową a początkiem pierwszego rozdziału. I oto…
Oto od pierwszej strony pojmujesz, że powieść, która trzymasz w ręku, nie ma nic wspólnego z powieścią, która czytałeś wczoraj.