Myron postarał się nie skulić. Od uśmiechu Franka Ache’a cierpły zęby, ale od uśmiechu Cyndi rwały plomby.
Skierował się do gabinetu. Esperanza siedziała przy jego biurku i rozmawiała przez telefon. Była w żółtej bluzce, jej oliwkowa skóra zawsze kojarzyła mu się z gwiazdami błyszczącymi, w ciepłych wodach zatoki Amalfi. Spojrzała na niego, zasygnalizowała palcem, żeby dał jej minutę, i mówiła dalej. Usiadł na wprost niej. Ciekawie było zobaczyć, co widzą po wejściu tutaj klienci i sponsorzy. Uznał, że plakaty z broadwayowskich musicali są za krzykliwe. Tak jakby chciał nimi podkreślić swoją nonszalancję.
– Spóźniłeś się – powiedziała, gdy skończyła rozmowę.
– Dostałem zaproszenie od Franka Ache’a.
Skrzyżowała ręce na piersi.
– Potrzebował czwartego do madżonga?
– Chciał zasięgnąć języka o Brendzie Slaughter.
– A więc mamy kłopoty.
– Może.
– Pozbądź się jej.
– Nie.
Spojrzała na niego beznamiętnie.
– Wytatuuj mi słowo „zaskoczona”.
– Dowiedziałaś się czegoś o Horasie Slaughterze?
Wzięła kartkę.
– Horace Slaughter. Od tygodnia nie korzystał z żadnej z kart kredytowych. Ma konto w banku Fidelity w Newark. Stan konta: zero.
– Zero?
– Wyczyścił je.
– Z ilu dolarów?
– Jedenastu tysięcy. Gotówką.
Myron gwizdnął i zagłębił się w fotelu.
– A więc planował ucieczkę. To pasuje do tego, co zastaliśmy w jego mieszkaniu.
– Aha.
– Mam dla ciebie trudniejszy orzech. Jego żonę, Anitę Slaughter.
– Wciąż są małżeństwem?
– Nie wiem. Być może wobec prawa. Uciekła od niego dwadzieścia lat temu. Wątpię, czy zadbali o rozwód.
Esperanza zmarszczyła brwi.
– Powiedziałeś: dwadzieścia lat temu?
– Tak. Od tamtej pory nikt jej nie widział.
– Co właściwie chcemy znaleźć?
– Ściśle: ją.
– Nie wiesz, gdzie jest?
– Nie mam zielonego pojęcia. Tak jak mówię, znikła dwadzieścia lat temu.
– Może nie żyć.
– Wiem.
– Jeśli udało jej się tak długo pozostać w ukryciu, mogła zmienić nazwisko. Albo wyjechać z kraju.
– Pewnie.
– Nie będzie wielu danych o niej albo wcale. A na pewno nic w komputerze.
Myron uśmiechnął się.
– Przecież nie znosisz za łatwych zadań.
– Wiem, że jestem tylko twoją skromną asystentką…
– Wcale nie jesteś moją skromną asystentką.
Spojrzała na niego wymownie.
– Ani twoją wspólniczką.
To zamknęło mu usta.
– Wiem, że jestem tylko twoją skromną asystentką, ale czy naprawdę mamy czas na takie bzdury?
– Sprawdź to, co zwykle. Może dopisze nam szczęście.
– Jak chcesz – odparła tonem, który zabrzmiał jak trzaśnięcie drzwiami. – Ale mamy do omówienia inne sprawy.
– Wal.
– Kontrakt Milnera. Nie chcą go renegocjować. Rozebrali sytuację Milnera na czynniki pierwsze, omówili wszystko, rozwinęli i dopracowali strategię i na koniec doszli do wniosku, że się nie sprawdzi.
Do Myrona dotarły odgłosy remontu. Robotnicy odcinali część poczekalni i salki konferencyjnej, żeby stworzyć pokój dla Esperanzy.
Po kilku minutach Esperanza zamilkła i wpatrzyła się w niego.
– O co chodzi? – spytał.
– Widzę, że nie zrezygnujesz – powiedziała. – Odszukasz jej rodziców.
– Jej ojciec to mój stary przyjaciel.
– Jezu, tylko oszczędź mi gadki: „Jestem mu to winien”.
– To jedno. A drugie, to dobry interes.
– To nie jest dobry interes. Za rzadko jesteś w agencji. Klienci chcą rozmawiać bezpośrednio z tobą. Podobnie sponsorzy.
– Mam komórkę.
Potrząsnęła głową.
– Tak dłużej być nie może.
– Jak?
– Albo zrobisz mnie swoją wspólniczką, albo odchodzę.
– Nie dobijaj mnie tym w tej chwili. Proszę.
– Znów to robisz.
– Co?
– Grasz na zwłokę.
– Nie gram na zwłokę.
W jej krytycznym spojrzeniu dostrzegł pożałowanie.
– Wiem, jak nienawidzisz zmian…
– Wcale nie nienawidzę zmian.
– …ale na pewno nie będzie tak, jak było. Więc załatwmy tę sprawę.
Miał chęć zawołać: „Dlaczego?”. Tak jak było, było przecież dobrze. Czy nie namówił Esperanzy do podjęcia studiów prawniczych? Zmiana, proszę bardzo, ale po ich ukończeniu. Powoli zwiększał zakres jej decyzji. Ale partnerstwo?!
– Będziesz miała swój pokój – powiedział, wskazując za siebie.
– I co?
– Czy to nie świadczy, jak bardzo mi na tobie zależy? Nie popędzaj mnie. Stawiam dopiero pierwsze kroki.
– Zrobiłeś jeden krok i klapnąłeś. – Pokręciła głową. – Nie naciskałam cię od czasu Merion.
Od otwartych mistrzostw Stanów w golfie w Filadelfii. Zażądała, żeby zrobił ją swoją wspólniczką, kiedy szukał tam ofiary porwania. Od tamtej pory, no cóż, grał na zwłokę.
Esperanza wstała.
– Chcę być wspólniczką – oznajmiła. – Nie pełną. Rozumiem to. Ale żądam równych praw. – Podeszła do drzwi. – Daję ci tydzień.
Myron nie wiedział, jak zareagować. Była jego najlepszą przyjaciółką. Kochał ją. Potrzebował jej w agencji. Była jej bardzo ważną częścią. Ale sprawy nie wyglądały tak prosto.
Otworzyła drzwi, oparła się o framugę i spytała:
– Jedziesz się zobaczyć z Brendą Slaughter?
Skinął głową.
– Za kilka minut.
– Zacznę szukać. Zadzwoń za parę godzin.
Zamknęła za sobą drzwi. Myron dotarł do swojego fotela, wziął telefon i zadzwonił do Wina. Win odebrał po pierwszym sygnale.
– Wysłów się.
– Masz jakieś plany na wieczór?
– Moi? Oczywiście.
– Jak zwykle seans poniżającego seksu?
– Poniżającego seksu? – powtórzył Win. – Mówiłem ci, żebyś nie czytał czasopism Jessiki.
– Możesz go odwołać?
– Mogę, ale to śliczne dziewczątko będzie bardzo zawiedzione.
– A wiesz choć, jak ma na imię?
– Co? Mam ci je podać z głowy?
Któryś z robotników zaczął walić młotem. Myron zakrył wolną dłonią ucho.
– Możemy się spotkać u ciebie? Chcę odbić od ciebie kilka piłek.
– Jestem ścianą, która czeka na twoją grę w słownego squasha – odparł bez wahania Win.
Myron uznał to za zgodę.
6
Drużyna Brendy Slaughter, New York Dolphins, trenowała w gimnazjum w Englewood w New Jersey. Wchodząc na salę, Myron poczuł, jak go ściska w piersi. Z przyjemnością wsłuchał się w miły odgłos kozłowanych piłek i wciągnął w nozdrza zapach szkolnej sali – znajomą mieszankę napięcia, młodości i niepewności. Grał na wielkich arenach sportowych, lecz ilekroć, nawet jako widz, wchodził do nowej sali gimnastycznej, miał wrażenie, że przekracza wrota czasu.
Wszedł po schodach na drewnianą, wąską, składaną trybunę. Trzeszczały przy każdym kroku. Technologia zrobiła postępy w życiu codziennym, ale stan szkolnych sal gimnastycznych na to nie wskazywał. Na jednej ze ścian wisiały nieśmiertelne aksamitne proporce, dokumentujące zdobycie rozmaitych tytułów w mistrzostwach grupowych, stanowych i kraju, a w kącie lista szkolnych rekordów lekkoatletycznych. Elektryczny zegar był wyłączony. Zmęczony woźny zamiatał parkiet, sunąc po nim jak maszyna do wyrównywania tafli lodowiska.
Brenda Slaughter ćwiczyła rzuty osobiste z tak uszczęśliwioną miną, jakby całkiem zatraciła się w prostych rozkosznych ruchach. Podkręcone wstecznie jej palcami piłki nie dotykały obręczy, wprawiając spód siatki w leciutkie podskoki. Miała na sobie koszulkę bez rękawków, nałożoną na czarny obcisły top. Jej skóra błyszczała od potu.