– Myron?
– Myślę.
Miała minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
– Przypuśćmy – ciągnął – że twoja matka dowiedziała się czegoś o śmierci Elizabeth Bradford.
– Już o tym mówiliśmy.
– Posłuchaj mnie przez chwilę. Dopuściliśmy dwie możliwości. Jedną, że wystraszyła się i uciekła. Drugą, że uciekła, bo chciano jej zrobić krzywdę.
– Wymyśliłeś trzecią?
– Powiedzmy. – Minął nową kawiarnię Starbucks na rogu Mount Pleasant Avenue. Choć miał ochotę stanąć – pociąg do kofeiny działał z magnetyczną siłą – pojechał dalej. – Przypuśćmy, że twoja matka rzeczywiście uciekła. I że gdy poczuła się bezpieczna, zażądała pieniędzy za milczenie.
– Myślisz, że szantażowała Bradfordów?
– Potraktowała to jako rekompensatę – ciągnął, na poczekaniu formułując domysły, co zawsze jest niebezpieczne. – Zobaczyła coś i uświadomiła sobie, że tylko ucieczka i ukrycie się zapewni bezpieczeństwo jej samej i rodzinie. I że jeśli Bradfordowie ją znajdą, to najzwyczajniej w świecie zabiją. Wiedziała, że w razie jakiegoś wybiegu, na przykład, gdyby ukryła obciążający ich dowód w skrytce bankowej, będą ją torturować dopóty, dopóki nie wyjawi im, gdzie on jest. Twoja matka nie miała wyboru. Musiała uciec. Ale chciała też zająć się córką. Zadbała więc, żeby Brenda dostała w życiu to wszystko, czego jej samej zabrakło. Dobre wykształcenie. Możliwość mieszkania w czystym kampusie, a nie w getcie w Newark. I tak dalej.
Znów zamilkli.
Myron czekał. Za szybko formułował teorie, nie dając mózgowi szansy na przetrawienie czy choćby ocenę słów, które wypowiadał. Urwał, żeby ochłonąć.
– Te twoje scenariusze! – powiedziała Brenda. – Wciąż przedstawiasz moją matkę w jak najlepszym świetle. I to światło cię oślepia.
– Jak to?
– Spytam cię jeszcze raz: jeżeli to wszystko jest prawdą, to dlaczego mnie z sobą nie zabrała?
– Uciekała przed mordercami. Jaka matka naraziłaby dziecko na takie niebezpieczeństwo?
– I tak obłąkańczo się wystraszyła, że nie zdobyła się choćby na jeden telefon? Na zobaczenie się ze mną?
– Obłąkańczo? – powtórzył. – Ci ludzie założyli ci podsłuch. Kazali cię śledzić. Twój ojciec nie żyje.
– Nie rozumiesz.
Brenda pokręciła głową.
– Czego?
Oczy jej zwilgotniały, ale głos brzmiał nieco za spokojnie.
– Możesz ją usprawiedliwiać do woli, ale nie zmienisz faktu, że porzuciła własną córkę. Nawet gdyby miała dobry powód po temu, nawet gdyby była cudowną matką, gotową na największe poświęcenia, i zrobiła to wszystko, żeby mnie ochronić, to jak mogła dopuścić, by jej dziecko rosło w przekonaniu, że je zostawiła? Nie zdawała sobie sprawy, jak zdruzgocze to pięcioletnią dziewczynkę? Przez tyle lat nie znalazła sposobu, żeby wyznać jej prawdę?
Własną córkę. Jej dziecko. Wyznać jej prawdę. Nigdy mnie, jej. Ciekawe. Ale Myron nie znał rozwiązania. Milczał.
Minęli Instytut Kesslera i trafili na światła.
– Tak czy owak chcę pojechać na popołudniowy trening – odezwała się jakiś czas potem Brenda.
Skinął głową. Dobrze ją rozumiał. Boisko było pocieszeniem.
– I zagrać w meczu inauguracyjnym.
Ponownie skinął głową. Horace też pewnie by tego chciał.
Skręcili w pobliżu Mountain High School i podjechali pod dom Mabel Edwards. Na ulicy parkowało co najmniej z tuzin samochodów, głównie amerykańskich, starych i zdezelowanych. Przy drzwiach stała murzyńska para w odświętnych strojach. Mężczyzna nacisnął dzwonek. Kobieta trzymała półmisek z jedzeniem. Spojrzeli groźnie na Brendę i odwrócili się plecami.
– Widzę, że czytali gazety – powiedziała.
– Nikt nie myśli, że ty to zrobiłaś.
Z jej miny wyczytał, że nie życzy sobie pocieszania.
Doszli do drzwi i stanęli za murzyńską parą. Para fuknęła i odwróciła wzrok. Mężczyzna zastukał butem. Kobieta demonstracyjnie westchnęła. Myron otworzył usta, ale Brenda zamknęła mu je zdecydowanym ruchem głowy. Już czytała w jego myślach.
Otworzono drzwi. W środku było pełno ludzi. Wszyscy ładnie ubrani. Sami czarni. Dziwne, że to zauważał. Czarną parę. Czarnych ludzi w środku. Poprzedniego wieczoru nie dostrzegł nic nadzwyczajnego w tym, że wszyscy oprócz Brendy są biali. Prawdę mówiąc, nie pamiętał wypadku, by w jakimkolwiek barbecue w sąsiedztwie uczestniczył jakiś Murzyn. Więc dlaczego go zaskoczyło, że jest tu jedynym białym? I dlaczego czuł się z tego powodu dziwnie?
Murzyńska para zniknęła w środku, jakby wessał ją wir. Brenda się zawahała. Gdy wreszcie przekroczyli próg, przypominało to scenę w saloonie z filmu z Johnem Wayne’em. Szmer głosów urwał się tak nagle, jakby ktoś zgasił radio. Wszyscy się odwrócili i wpatrzyli we wchodzących. Przez pół sekundy Myron myślał, że chodzi o kolor skóry – był tu jedynym białym – lecz zaraz się zorientował, że swą niechęć skupiają na córce w żałobie.
Brenda miała rację. Myśleli, że to zrobiła.
W pokoju było tłoczno, gorąco i duszno. Wentylatory wirowały bezsilnie. Mężczyźni rozchylali kołnierzyki, łapiąc powietrze. Twarze spływały potem. Myron spojrzał na Brendę. Wydała mu się mała, samotna i wystraszona, ale nie odwróciła wzroku. Poczuł, że bierze go za rękę. Oddał jej uścisk. Stała prosto jak trzcina, z wysoko uniesioną głową.
Tłum trochę się rozstąpił i wyłoniła się Mabel Edwards. Oczy miała czerwone i zapuchnięte. W ręku ściskała zwiniętą chusteczkę. Zebrani zwrócili na nią spojrzenia, czekając, co zrobi. Na widok siostrzenicy rozpostarła ramiona i przyzwała ją gestem do siebie. Brenda bez wahania pomknęła w grube, miękkie objęcia ciotki, złożyła głowę na jej ramieniu i po raz pierwszy zaszlochała. Nie był to płacz, tylko rozdzierający szloch.
Kołysząc Brendę w ramionach, Mabel klepała ją po plecach i pocieszała łagodnie. Ale cały czas wodziła oczami po pokoju jak matka wilczyca, gasząc wszelkie niechętne spojrzenia rzucane w stronę bratanicy.
Tłum już nie patrzył na nich, wrócił normalny szum. Myron poczuł, jak rozkurcza mu się żołądek. Poszukał wzrokiem znajomych twarzy. Rozpoznał dwóch koszykarzy, przeciw którym grał w szkole średniej i w lidze. Pozdrowili go skinieniami. Odpowiedział im tym samym. Przez pokój przeleciał malec, wyjąc jak syrena. Myron rozpoznał w nim dzieciaka ze zdjęć stojących na kominku. Wnuczek Mabel. Syn Terence’a Edwardsa.
A gdzie był kandydat Edwards?
Myron ponownie rozejrzał się po pokoju. Ani śladu Terence’a. Mabel i Brenda wreszcie się rozłączyły. Brenda otarła oczy, a kiedy ciotka wskazała jej łazienkę, skinęła głową i szybko wyszła.
Mabel, wpatrując się w Myrona, podeszła do niego i bez wstępów spytała:
– Wiesz, kto zabił mojego brata?
– Nie.
– Ale go znajdziesz.
– Tak.
– Masz jakieś podejrzenia?
– Tylko podejrzenia – odparł. – Nic więcej.
Skinęła głową.
– Dobry z ciebie chłopak, Myron – powiedziała.
Kominek pełnił poniekąd rolę ołtarza. Zdjęcie Horace’a otaczały świece i kwiaty. Patrząc na uśmiech, którego nie widział od dziesięciu lat i miał już nigdy nie zobaczyć, Myron wcale nie czuł się dobry.
– Muszę zadać pani jeszcze kilka pytań – odparł.
– Proszę bardzo.
– Także na temat Anity.
Mabel utkwiła w nim wzrok.
– Wciąż myślisz, że Anita ma jakiś związek z tym wszystkim?
– Tak. Chciałbym też przysłać tu kogoś, żeby sprawdził pani telefon.
– Dlaczego?