Zmieniło się to kilka miesięcy temu, kiedy Jessica poprosiła go, żeby z nią zamieszkał. To, że propozycja ta wyszła od niej, było w ich stosunkach rzadkością. Myron był zarazem wniebowzięty, odurzony i przerażony. Jego obawy nie miały nic wspólnego ze strachem przed zaangażowaniem się – ta fobia dręczyła nie jego, tylko ją – ale w przeszłości ich związek przechodził trudne chwile, dlatego, mówiąc prosto, nie chciał, żeby Jessica znowu go zraniła.
Nadal spotykał się z rodzicami co tydzień – wpadał do nich na obiad albo oni przyjeżdżali do Nowego Jorku. Poza tym prawie codziennie rozmawiał z mamą lub tatą przez telefon. Co dziwne, choć byli denerwujący, to ich lubił. Może to zabrzmi niedorzecznie, ale naprawdę dobrze się z nimi czuł. Że to żenada? Oczywiście. Obciach jak polka na akordeonie? Totalny. Ale bywa.
Chwycił z lodówki yoo-hoo, potrząsnął, otworzył i pociągnął duży łyk słodkiego nektaru.
– Na co masz ochotę? – zawołała Jessica.
– Bo ja wiem.
– Chcesz wyjść?
– A moglibyśmy zamówić coś do domu?
– Tak.
Pojawiła się w drzwiach, w za dużej koszulce z godłem uniwerku Duke’a i czarnych spodniach z dzianiny. Włosy miała związane w koński ogon. Kilka luźnych kosmyków spadało jej na twarz. Kiedy się uśmiechała, wciąż mu przyśpieszał puls.
– Cześć – powiedział, dumny ze swoich oryginalnych powitalnych odżywek.
– Zjesz coś chińskiego? – spytała.
– Jasne.
– Po hunańsku, syczuańsku, kantońsku?
– Syczuańsku.
– Zgoda. Syczuański ogród, syczuańskiego smoka czy syczuańskie cesarstwo?
– Poprzednim razem smok był tłusty – odparła po chwili. – Weźmy cesarstwo.
Przeszła przez kuchnię i cmoknęła go w policzek. Jej włosy pachniały jak dzikie kwiaty po letniej burzy. Myron uścisnął ją krótko, chwycił z szafki menu i po ustaleniu, że zjedzą pikantną kwaśną zupę oraz porcje krewetek z warzywami, zadzwonił, natrafiając jak zwykle na barierę językową. Czy nie mogli choć raz posadzić w dziale zamówień kogoś, kto mówił po angielsku?! Po sześciokrotnym powtórzeniu numeru swojego telefonu odwiesił słuchawkę.
– Dużo napisałaś? – spytał.
Skinęła głową.
– Pierwszą wersję skończę do Bożego Narodzenia.
– Myślałem, że ostateczny termin to sierpień.
– O co ci chodzi?
Usiedli przy kuchennym stole. Kuchnia, salon, jadalnia i pokój telewizyjny tworzyły jedno wielkie przestronne pomieszczenie z sufitem zawieszonym cztery i pół metra nad głowami. Za sprawą ceglanych ścian i odsłoniętych metalowych belek było tu zarazem artystowsko i trochę jak na stacji kolejowej. Jednym słowem, klawo.
Przywieziono jedzenie. Wdali się w pogawędkę o minionym dniu. Myron opowiedział Jessice o Brendzie Slaughter. Siedziała i słuchała na swój wyjątkowy sposób. Należała do osób, przy których opowiadający miał wrażenie, że na świecie jest tylko ich dwoje. Kiedy skończył, zadała mu kilka pytań.
Wstała, nalała sobie ze szklanego dzbanka wody i usiadła.
– We wtorek lecę do Los Angeles – powiedziała.
– Znowu?
Skinęła głową.
– Na długo?
– Nie wiem. Tydzień, dwa.
– Dopiero co stamtąd wróciłaś.
– Tak. I co z tego?
– Byłaś tam w sprawie filmu.
– Tak.
– Więc po co tam znowu lecisz?
– Muszę poszukać materiałów do książki.
– A nie mogłaś zrobić jednego i drugiego w zeszłym tygodniu, kiedy tam byłaś?
– Nie. – Przyjrzała mu się. Bawił się pałeczką. – Coś się stało?
Spojrzał na nią i odwrócił wzrok.
– Czy nam to wychodzi? – spytał.
– Co?
– Życie razem.
– Myron, wyjeżdżam tylko na dwa tygodnie. Poszukać materiałów.
– A potem w objazd na promocję książki. Do pisarskiej samotni. W sprawie filmu. I znowu zbierać materiały.
– Chcesz, żebym siedziała w domu i piekła ciasteczka?
– Nie.
– No, to co się dzieje?
– Nic… – odparł. – Jesteśmy ze sobą bardzo długo.
– Z przerwami dziesięć lat. No i?
Nie bardzo wiedział, jak rozwinąć temat.
– Lubisz podróżować.
– Jasne!
– Tęsknię za tobą, gdy cię nie ma.
– Ja za tobą również. Też za tobą tęsknię, kiedy wyjeżdżasz w interesach. Ale nasza wolność… to też przyjemność, prawda? A poza tym – pochyliła się lekko do przodu – wynagradzam ci to po powrocie.
– Wynagradzasz – przyznał.
Położyła dłoń na jego przedramieniu.
– Nie chcę dokonywać pseudoanaliz, ale ten krok był dla ciebie poważną zmianą. Rozumiem to. Na razie układa nam się znakomicie.
Miała oczywiście rację. Byli nowoczesną parą robiącą błyskawiczne kariery, świat stał przed nimi otworem. Rozstania należały do układu. Wszelkie gnębiące go wątpliwości były ubocznym produktem jego wrodzonego pesymizmu. Wszystko szło tak doskonale – Jessica wróciła do niego, zaproponowała wspólne mieszkanie – aż obawiał się, że zdarzy się coś złego. Musiał skończyć z tymi natręctwami. Obsesja nie wykrywa problemów i nie rozwiązuje ich. Tworzy je z niczego, podsyca i wzmacnia. Uśmiechnął się.
– Może to wszystko jest apelem o więcej uwagi – powiedział.
– Tak?
– A może fortelem, by się z tobą częściej kochać.
Posłała mu spojrzenie, od którego skręciły się jego chińskie pałeczki.
– Czuję, że skutecznym.
– W takim razie przebiorę się w coś wygodniejszego.
– Byle nie znowu w maskę Batmana.
– Nie zaczynaj! Możesz włożyć pas monterski.
– Zgoda – odparła po chwili. – Pod warunkiem, że nie przerwiesz w trakcie akcji, oznajmiając: „Jutro o tej samej Bat-porze, na tym samym Bat-kanale”.
– Umowa stoi.
Jessica podniosła się, zbliżyła do niego, usiadła mu na kolanach, objęła i przysuwając usta do jego ucha, powiedziała:
– Dobrze nam z sobą, Myron. Nie spieprzmy tego.
Miała rację. Wstała z jego kolan.
– Sprzątnijmy ze stołu.
– A potem?
– Pobatmanimy.
5
Ledwie następnego ranka wyszedł z domu, zatrzymała się przed nim czarna limuzyna, z której wytoczyło się dwóch wielkich bezszyich troglodytów w źle skrojonych garniturach. Ale Myron nie winił za to ich krawca. Na king kongach takich jak oni nic nie leży dobrze. Opaleniznę zawdzięczali solarium i, choć nie mógł tego naocznie potwierdzić, szedł o zakład, że torsy mają bezwłose jak nogi Cher.
– Wsiadaj – polecił mu jeden z buldożerów.
– Mamusia zabroniła mi wsiadać do samochodu z obcymi.
– Trafił nam się komik, kurde – powiedział drugi buldożer.
– Powaga? – spytał buldożer pierwszy, nachylając głowę w stronę Myrona. – Jesteś komikiem?
– A do tego boskim wokalistą. Zaśpiewać wam moją, ulubioną przez publiczność, wersję Volare?
– Wskakuj do gabloty, bo zaśpiewasz drugim końcem dupy.
– Drugim końcem dupy? – spytał Myron z taką miną, jakby wytężał myśli. – Nie kumam. Końcem dupy, zgoda, to ma sens. Ale drugim końcem?! Co to znaczy? No, bo jeśli cofniecie się przewodem pokarmowym w górę, to drugim końcem dupy są w praktyce usta.