Выбрать главу

– Tak – powiedział.

– Cześć, Francis.

Wszyscy w pokoju zamarli jak na zdjęciu. Frank odchrząknął.

– Cześć, Win.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

Frank Ache nie odpowiedział.

– Jak się ma twój brat?

– W porządku.

– Muszę do niego zadzwonić. Nie kontaktowałem się z Hermanem od wieków.

– Tak. Przekażę mu, że o niego pytałeś.

– To świetnie, Francis, świetnie. Muszę kończyć. Pozdrów ode mnie Roya i swojego czarującego syna. Niegrzecznie z mojej strony, że nie odezwałem się wcześniej.

Win zamilkł.

– Hej, Win?

– Tak, Francis.

– Wsadź se w dupę te zasrane aluzje, słyszysz?

– Słyszę wszystko, Francis.

Trzasnęła odłożona słuchawka.

– Wynoś się – powiedział Frank Ache, patrząc groźnie na Myrona.

– Dlaczego tak bardzo interesuje cię Brenda Slaughter?

Frank podźwignął się z fotela.

– Win jest groźny – powiedział. – Ale nie kuloodporny. Jeszcze słowo, a przywiążę cię do krzesła i sfajczę ci kutasa.

Myron wyszedł bez pożegnania.

Zjechał windą na dół. W holu wejściowym czekał Win, czyli Windsor Horne Lockwood III. Tego ranka był ubrany jak uczeń elitarnej amerykańskiej prywatnej szkoły średniej – w granatową marynarkę, jasnooliwkowe spodnie, białą bawełnianą koszulę zapinaną na guziki i jaskrawy krawat od Lilly Pulitzer, bardziej pstrokaty niż widownia na turnieju golfa. Przedziałek na jego blond głowie był dziełem bogów, podbródek wysunięty w niepowtarzalny sposób, wysokie kości policzkowe porcelanowo piękne, oczy błękitne jak lód. Swoją twarzą w każdym wzbudzał nienawiść, posądzenie o przynależność do elity, o poczucie wyższości, snobizm, rasizm, antysemityzm i bogactwo wyrosłe na trudzie i pocie bliźnich. Ci, którzy oceniali Windsora Horne’a Lockwooda III tylko na podstawie wyglądu, zawsze się mylili. Często niebezpiecznie.

Win nie spojrzał na Myrona. Stał w takiej pozie jak rzeźby w parku.

– Właśnie się zastanawiałem – przemówił.

– Nad czym?

– Gdybyś się sklonował, a potem odbył seks z samym sobą, to popełniłbyś kazirodztwo czy samogwałt?

Cały Win.

– Jak to dobrze, że nie marnujesz czasu – odparł Myron.

Win przyjrzał mu się.

– Gdybyśmy nadal studiowali w Duke’u, to dyskutowali byśmy na ten temat godzinami.

– Dlatego że bylibyśmy zalani.

– Właśnie.

Wyłączyli komórki i ruszyli Piątą Aleją. Była to ich stosunkowo nowa sztuczka, którą stosowali ze świetnym skutkiem. Chwilę po tym, jak podjechały do niego pędzone hormonami He-meny, Myron włączył telefon i nacisnął guzik zaprogramowany na komórkę Wina. Dzięki temu Win słyszał każde słowo. Właśnie dlatego Myron głośno skomentował, dokąd go wiozą. Win zaś dokładnie wiedział, gdzie jest przyjaciel i w której chwili zadzwonić. Nie miał nic do powiedzenia Frankowi Ache’owi. Chciał mu tylko uświadomić, iż wie, gdzie jest Myron.

– „Przywiążę cię do krzesła i sfajczę ci kutasa” – zacytował. – To by naprawdę bolało.

Myron skinął głową.

– Strasznie piekłoby przy sikaniu.

– Pewnie. Opowiadaj.

Myron zaczął mówić. Win jak zwykle wyglądał tak, jakby go nie słuchał. Ani razu nie spojrzał w jego stronę, oczami penetrując ulice w poszukiwaniu pięknych kobiet. Na środkowym Manhattanie było ich w czasie godzin pracy pod dostatkiem. W kostiumach, jedwabnych bluzkach i białych reebokach. Co jakiś czas Win nagradzał którąś uśmiechem i często, co w Nowym Jorku należało do rzadkości, w rewanżu otrzymywał uśmiech.

Kiedy Myron opowiedział mu o ochronie Brendy Slaughter, Win zatrzymał się nagle i zanucił: „And I-i-i-i-i-i will always love you-ou-ou-ou-ou-ou-ou”.

Myron zmierzył go wzrokiem. Win zamilkł, przybrał zwyczajną minę i ruszył dalej.

– Kiedy to śpiewam, mam wrażenie, jakby w pokoju była ze mną Whitney Houston – wyznał.

– Pewnie, już to widzę.

– A jaki interes mają w tym bracia Ache?

– Nie wiem.

– Może TruPro ma na nią chrapkę.

– Wątpię. Brenda może przynieść menedżerowi zyski, ale nie takie, by ktoś szedł na podobny numer.

Win po chwili namysłu skinął głową.

– Młody FJ może narobić kłopotów.

– Znasz go?

– Trochę. To interesująca historia. Tatuś zapewnił mu ogładę, by się zajął legalnymi interesami. Posłał go do Lawrenceville, potem do Princetown, a na koniec do Harvardu. Teraz zaś ustawia go w branży menedżerów sportowych.

– Ale…

– Ale FJayowi to nie w smak. Jest synem Franka Ache’a i chce zdobyć jego szacunek. Udowodnić, że mimo wykształcenia pozostał twardzielem. Co gorsza, jest jego nieodrodnym synem. Co sądzę? Że jeśli pogrzebiesz w jego dzieciństwie, to natrafisz na mnóstwo beznogich pająków i bezskrzydłych much.

Myron pokręcił głową.

– Niedobrze.

Win nic na to nie powiedział. Dotarli do siedziby firmy Lock-Horne na Czterdziestej Siódmej Ulicy. Myron wysiadł na jedenastym piętrze. Win został w windzie, jego biuro mieściło się dwa piętra wyżej. Kiedy Myron spojrzał na biurko w recepcji, przy którym zwykle zasiadała Esperanza, o mało go nie cofnęło. Okupowała je bowiem, patrząc na niego bez słowa, Wielka Cyndi. Była na nie za potężna – za potężna na ten budynek – tak że biurko huśtało się na jej kolanach. Nawet członkowie zespołu Kiss uznaliby jej makijaż za „zbyt krzykliwy”. Krótkie włosy olbrzymki miały kolor wodorostów, a z koszulki z wyrwanymi rękawkami wyskakiwały bicepsy wielkości piłek do koszykówki.

Myron pomachał jej niepewnie ręką.

– Witam, Cyndi – powiedział.

– Witam, panie Bolitar.

Wielka Cyndi – dwa metry wzrostu, sto czterdzieści kilo żywej wagi – znana w ringu jako Wielka Szefowa, była partnerką Esperanzy w walkach wrestlingowych. Przez lata Myron nie słyszał z jej ust słów, tylko same pomruki. Ale mogła zrobić ze swoim głosem, co chciała. Kiedy pracowała jako bramkarka w klubie Skura-i-Chóć na Dziesiątej Ulicy, mówiła z akcentem, przy którym wymowa Arniego Schwarzeneggera brzmiała nieskazitelnie jak angielszczyzna Gabor Sisters. W tej chwili zaś szczebiotała jak Mary Richards po odstawieniu kawy bezkofeinowej.

– Jest Esperanza? – spytał.

– Panna Diaz jest w gabinecie pana Bolitara – odparła, posyłając mu uśmiech.

Myron postarał się nie skulić. Od uśmiechu Franka Ache’a cierpły zęby, ale od uśmiechu Cyndi rwały plomby.

Skierował się do gabinetu. Esperanza siedziała przy jego biurku i rozmawiała przez telefon. Była w żółtej bluzce, jej oliwkowa skóra zawsze kojarzyła mu się z gwiazdami błyszczącymi, w ciepłych wodach zatoki Amalfi. Spojrzała na niego, zasygnalizowała palcem, żeby dał jej minutę, i mówiła dalej. Usiadł na wprost niej. Ciekawie było zobaczyć, co widzą po wejściu tutaj klienci i sponsorzy. Uznał, że plakaty z broadwayowskich musicali są za krzykliwe. Tak jakby chciał nimi podkreślić swoją nonszalancję.

– Spóźniłeś się – powiedziała, gdy skończyła rozmowę.