– Na przykład?
– Trzy pierwsze z brzegu to: jesteś najlepszą koszykarką w kraju; po drugie, studiujesz, żeby być lekarką pediatrą!… możesz więc stanowić wzór do naśladowania; a po trzecie, przyjemnie na ciebie patrzeć.
– Zapomniałeś o czwartym.
– Jakim?
– Ulubionym przez białych. Umiem się wysłowić. Zauważyłeś, że białych sportsmenek nikt nie chwali za swadę?
– Zauważyłem. Dlatego go pominąłem. Niemniej ten walor rzeczywiście pomaga. Nie wciągniesz mnie w dyskusję o języku czarnych, ale jeśli zaliczasz się do osób wygadanych, tym lepiej.
Skinęła głową.
– Kontynuuj.
– W twoim przypadku musimy opracować strategię. Z pewnością bardzo się spodobasz firmom odzieży i obuwia sportowego. Ale producenci żywności też cię pokochają. I sieci restauracyjne.
– Dlaczego? Bo jestem duża?
– Bo nie wyglądasz jak sierota. Jesteś naturalna. Sponsorzy lubią naturalność, zwłaszcza w egzotycznej oprawie. Chcą ludzi atrakcyjnych, a zarazem przystępnych. To sprzeczność, ale pożądana. A ty łączysz w sobie te cechy. Firmy kosmetyczne też się na to załapią. Możemy również zawrzeć wiele umów z reklamodawcami lokalnymi, ale na początek bym odradzał. Należy trzymać się rynku reklam ogólnokrajowych. Nie opłaca się schylać po drobniaki. Ja ci będę przedstawiał propozycje. Ostateczna decyzja będzie należeć do ciebie.
– Dobrze. A jak wygląda drugi tor twojej działalności?
– Dotyczy pieniędzy, które zarobiłaś. Słyszałaś o firmie maklerskiej Lock-Horne?
– Oczywiście.
– Wszystkim moim klientom doradzam zawarcie długoterminowej umowy finansowej z jej dyrektorem, Windsorem Horne’em Lockwoodem Trzecim.
– Ładne nazwisko.
– Zaczekaj, aż go poznasz. Ale rozpytaj się o niego. Win uchodzi za jednego z najlepszych doradców finansowych w kraju. Wymagam, żeby każdy mój klient kontaktował się z nim raz na kwartał, nie za pośrednictwem faksu czy telefonu, lecz osobiście, i sprawdzał stan swoich lokat. Zbyt dużo sportowców wykiwano. U mnie się to nie zdarza, nie dlatego, że ja i Win czuwamy nad ich pieniędzmi, tylko dlatego, że sami nad nimi czuwają.
– Imponujące. A tor trzeci?
– Esperanza Diaz. Jest moją prawą ręką i załatwia całą resztę. Jak wspomniałem, nie nadaję się do całowania tyłków. To prawda. Ale realia tej branży wymagają ode mnie wielu ról, w tym bycia agentem biura podróży, doradcą małżeńskim, kierowcą limuzyny i tak dalej.
– I owa Esperanza we wszystkim tym ci pomaga?
– Jest niezastąpiona.
– Widzę, że się nią wysługujesz.
– Wiedz, że właśnie skończyła prawo – odparł, starając się, żeby nie zabrzmiało to jak obrona, ale Brenda trafiła w sedno. – Z każdym dniem ma coraz więcej odpowiedzialnych zadań.
– Dobrze, jedno pytanie.
– Jakie?
– Czego nie powiedziałeś mi o swojej wizycie u Mabel?
Myron nie odpowiedział.
– Chodzi o moją matkę, tak?
– Niezupełnie. Tylko… Czy na pewno chcesz, żebym ją odszukał? – spytał po chwili.
Skrzyżowała ręce i wolno potrząsnęła głową.
– Dość tego – powiedziała.
– Czego?
– Myślisz, że oszczędzanie mnie jest szlachetne i miłe? Przeciwnie. Drażni mnie i obraża. Więc skończ z tym. Gdyby twoja matka uciekła, kiedy miałeś pięć lat, to nie chciałbyś się dowiedzieć dlaczego?
Myron po chwili zastanowienia skinął głową.
– Zrozumiałem – odparł. – Więcej tego nie zrobię.
– To dobrze. Więc co powiedziała Mabel?
Powtórzył jej rozmowę z ciotką. Słuchała bez słowa. Zareagowała tylko raz, kiedy wspomniał o telefonach jej matki do Mabel i być może do ojca.
– O niczym mi nie mówili – powiedziała. – Wprawdzie domyślałam się tego, ale… – spojrzała na Myrona – widać nie ty jeden uznałeś, że nie zniosę prawdy.
Jechali jakiś czas w milczeniu. Przed skrętem w lewo z Northfield Avenue Myron dostrzegł we wstecznym lusterku szarą hondę accord. Chyba hondę. Dla niego wszystkie samochody wyglądały z grubsza jednakowo, a trudno o skromniejsze auto niż szara honda. Nie miał oczywiście pewności, ale podejrzewał, że ktoś ich śledzi. Zwolnił i zapamiętał numer – 890UB3. Rejestracja New Jersey. Kiedy wjeżdżał na parking szpitala Świętego Barnaby, honda pojechała dalej. O niczym to nie świadczyło. Jeżeli śledzący go był fachowcem, to nie mógł za nim skręcić.
Szpital Świętego Barnaby był większy niż w jego dzieciństwie, ale który szpital nie był? Kilkakrotnie przyjeżdżał tu z ojcem, kiedy zwichnął nogę, gdy musiano mu założyć szwy i na prześwietlenia, a raz, w wieku dwunastu lat, spędził w nim dziesięć dni, lecząc gościec stawowy.
– Pozwól, że pomówię z nim w cztery oczy – powiedział.
– Dlaczego?
– Jesteś córką Horace’a. Twoja obecność mogłaby go krępować.
– Dobrze. I tak muszę zajrzeć do pacjentów na trzecim piętrze. Spotkamy się w holu na dole.
Szefa strażników znalazł Myron w biurze ochrony. Ubrany w mundur siwowłosy, kędzierzawy Calvin Campbell siedział bez czapki za wysokim kontuarem w otoczeniu kilkudziesięciu monitorów. Z przekazywanych przez nie czarno-białych obrazów wynikało, że w szpitalu panuje spokój. Trzymając nogi na blacie, zapychał się sandwiczem nieco dłuższym od kija do bejsbola.
Myron spytał go o Horace’a Slaughtera.
– Nie pokazał się przez trzy dni z rzędu. Nie zadzwonił ani nic. Więc go wylałem – odparł Calvin.
– Jak?
– Co jak?
– Jak pan go wylał? Osobiście? Przez telefon?
– No, próbowałem się do niego dodzwonić. Bezskutecznie. Więc wysłałem list.
– Polecony?
– Tak.
– Podpisał, że go przyjął?
– Jeśli pan pyta o potwierdzenie, to jeszcze nie nadeszło.
– Czy Horace był dobrym pracownikiem?
Oczy Calvina zwęziły się.
– Jest pan prywatnym detektywem? – spytał.
– Kimś w tym rodzaju.
– I pracuje pan dla jego córki?
– Tak.
– Ma iskrę.
– Co?
– Iskrę – powtórzył Calvin. – Właściwie wcale nie chciałem go zatrudnić.
– Czemu pan to zrobił?
Zmarszczył brwi.
– Nie słucha pan? Przecież mówię, jego córka ma iskrę. Trzyma sztamę z tutejszymi szyszkami. Wszyscy ją lubią. Słyszy się różne rzeczy. Plotki, wie pan. Więc pomyślałem, a co tam. Ochroniarz to nie chirurg mózgu. I go przyjąłem.
– Jakie plotki?
– Ej, nie łap mnie pan za słowa. – Campbell wyciągnął przed siebie ręce, jakby odpychał kłopoty. – Mówię tylko, że ludzie gadają. Pracuję tu od osiemnastu lat. Nie jestem czepialski. Ale jeśli ktoś nie zjawia się przez trzy dni w robocie, to nie mogę na to pozwolić.
– Ma pan coś do dodania?
– Nie. Przyszedł tu. Robił, co do niego należy. A kiedy się nie pokazał, to go wywaliłem. I koniec.