Myron skinął głową.
– Dziękuję panu.
– Ej, może pan coś dla mnie zrobić?
– Co?
– Może by córka zabrała z szafki jego graty. Przyjmuję nowego pracownika i szafka by mi się przydała.
Myron wjechał windą na pediatrię. Okrążył stanowisko pielęgniarek i przez dużą szybę dostrzegł Brendę. Siedziała na łóżku dziewczynki, najwyżej siedmioletniej. Zatrzymał się i chwilę ją obserwował. Przebrana w biały fartuch, na szyi miała stetoskop. Dziewczynka coś do niej powiedziała. Brenda uśmiechnęła się i włożyła jej do uszu słuchawki. Roześmiały się. Na skinienie Brendy do łóżka podeszli rodzice dziewczynki.
Mieli wychudzone twarze – zapadłe policzki, a w pustych oczach śmiertelne cierpienie. Brenda coś do nich powiedziała. Znów się roześmiały. Myron patrzył jak urzeczony.
Wreszcie Brenda opuściła pokój i podeszła prosto do niego.
– Długo tu stoisz? – spytała.
– Minutę, dwie – odparł. – Lubisz to.
– To jeszcze lepsze od koszykówki.
Nic dodać.
– I co? – spytała.
– Twój ojciec ma tu szafkę.
Zjechali windą do podziemi. Czekał tam na nich Calvin Campbell.
– Zna pani kombinację? – spytał.
Zaprzeczyła.
– Nie szkodzi.
Campbell uderzył z wprawą ołowianą rurką i zamek szyfrowy pękł jak szkło.
– Może pani zapakować rzeczy do tego pustego kartonu w kącie – powiedział i wolno odszedł.
Brenda spojrzała na Myrona. Skinął głową. Otworzyła szafkę. Z wnętrza buchnął odór brudnych skarpet. Myron skrzywił się, zajrzał do środka i dwoma palcami uniósł koszulę. Wyglądała jak koszula z reklamy „przed upraniem” proszkiem Tide.
– Tata nie za często odwiedzał pralnię – powiedziała Brenda.
Zdaje się, że nie często też wyrzucał śmieci. Szafka wyglądała tak, jakby upchnięto do niej cały akademik. Zawalały ją brudne ubrania, puste puszki po piwie, stare gazety. Trafiło się nawet opakowanie po pizzy. Brenda przyniosła karton i zabrali się do opróżniania śmietnika. Myron zaczął od mundurowych spodni. Po zadaniu sobie pytania, czy są własnością Horace’a, czy szpitala, po chwili zadał sobie drugie, czemu traci czas na takie błahostki. Przeszukał kieszenie spodni i wyjął zmiętą kulkę papieru.
Po rozprostowaniu okazało się, że jest to koperta. Wyjął z niej kartkę i zaczął czytać.
– Co to? – spytała Brenda.
– List od adwokata.
Podał jej kartkę. List brzmiał:
Drogi Panie Slaughter!
Otrzymaliśmy pańskie listy i wiemy o pańskich uporczywych próbach skontaktowania się z naszą kancelarią. Wyjaśniłem panu osobiście, że sprawa, w której pan się do nas zwraca, ma charakter poufny. Dlatego proszę, by zaniechał pan kontaktów z nami. Dalsze próby potraktujemy jako nękanie.
Z poważaniem,
Thomas Kincaid
– Wiesz, o czym mowa? – spytał Myron.
Brenda zawahała się.
– Nie – powiedziała wolno. – Ale to imię i nazwisko, Thomas Kincaid, brzmi znajomo. Nie potrafię go jednak umiejscowić.
– Może już coś załatwiał twojemu tacie.
Potrząsnęła głową.
– Wątpię. Nie przypominam sobie, żeby ojciec korzystał z usług prawnika. A jeśli nawet, to wątpię, czy wybrałby się do Morristown.
Myron zadzwonił z komórki do biura. Wielka Cyndi połączyła go z Esperanzą.
– Co jest? – spytała Esperanza, wcielenie uprzejmości.
– Czy Lisa przefaksowała ci rachunek telefoniczny Horace’a Slaughtera?
– Leży przede mną. Właśnie go sprawdziłam. Jakkolwiek groźnie to brzmi, zdobycie wykazu czyichś rozmów pozamiejscowych nie nastręcza trudności. Niemal każdy prywatny detektyw dysponuje źródłem informacji w firmach telefonicznych. Potrzeba tylko trochę smaru.
Myron dał znak Brendzie, że chce list z powrotem. Oddała mu go, uklękła i z głębi szafki wydobyła plastikowy worek. Myron sprawdził numer telefonu Kincaida.
– Dzwonił pod pięć-pięć-pięć-jeden-dziewięć-zero-osiem? – spytał Esperanzę.
– Tak. Osiem razy. Żadna z rozmów nie trwała pięciu minut.
– Coś jeszcze?
– Nadal szukam, do kogo telefonował.
– Coś się urodziło?
– Może. Dwa razy dzwonił do sztabu wyborczego Arthura Bradforda.
Myron poczuł znajomy, wcale miły dreszczyk. Znów wyskoczyło to nazwisko. Arthur, jeden z dwu synów marnotrawnych rodu Bradfordów, ubiegał się w listopadowych wyborach o stanowisko gubernatora.
– Dobra. Coś jeszcze?
– Na razie nie. Aha, nie znalazłam nic… dosłownie, nada… na temat Anity Slaughter.
To go nie zaskoczyło.
– Dobrze, dzięki.
Rozłączył się.
– I co? – spytała Brenda.
– Twój ojciec wydzwaniał do tego Kincaida. Dzwonił też do sztabu wyborczego Arthura Bradforda.
– O czym to świadczy? – spytała zdezorientowana.
– Nie wiem. Twój tata był zaangażowany politycznie?
– Nie.
– Znał Arthura Bradforda lub kogoś z jego sztabu wyborczego?
– Nic o tym nie wiem. – Brenda otworzyła worek na śmieci, zajrzała do środka i twarz jej się zmieniła. – Chryste!
Myron ukląkł przy niej. Rozchyliła worek, żeby mógł zajrzeć. W środku była koszula sędziowska w biało-czarne pasy, z napisem na prawej kieszeni „Stowarzyszenie Sędziów Koszykówki Stanu New Jersey”. Na lewej widniała duża czerwona plama.
Plama krwi.
9
– Powinniśmy zawiadomić policję – rzekł Myron.
– I co im powiemy?
Nie był pewien co. W zakrwawionej koszuli nie było dziury – żadnych widocznych rozcięć ani rozdarć – a plama miała kształt wachlarza. Skąd się wzięła? Dobre pytanie. Myron, nie chcąc zatrzeć ewentualnych śladów, tylko przyjrzał się koszuli. Plama była gruba i chyba lepka, a nawet wilgotna. Trudno powiedzieć, kiedy powstała, bo koszulę schowano do plastikowego worka. Najprawdopodobniej niedawno.
No tak. Co poza tym?
Zastanawiało umiejscowienie plamy. Jeśli Horace miał tę koszulę na sobie, to dlaczego krew znalazła się tylko w tym jednym miejscu? Gdyby rozbito mu nos, plama byłaby szersza. Gdyby do niego strzelono, w koszuli byłaby dziura. A gdyby to on kogoś uderzył, krew by się rozprysła i ochlapała większą część koszuli.
Dlaczego była tylko w jednym miejscu?
Ponownie przyjrzał się koszuli. Było tylko jedno wytłumaczenie – dziwne, ale najbardziej prawdopodobne – w chwili zranienia Horace nie miał jej na sobie. Koszuli użyto do zatamowania krwi jako tamponu. To wyjaśniało umiejscowienie i rozmiary plamy. Jej wachlarzowaty kształt świadczył, że koszulę przytknięto do krwawiącego nosa.
Byczo, para buch, koła w ruch! Wprawdzie niczego to nie wyjaśniało, ale sprawa ruszyła z miejsca. Myron lubił ruch.
– Co powiemy policji? – przerwała mu tok myśli Brenda, ponawiając pytanie.
– Nie wiem.
– Myślisz, że tata uciekł?