Myron pokręcił głową.
– W takim razie ktoś powinien ją ostrzec.
– Kogo?
– Waszą trenerkę. Jeżeli włożę żółte obcisłe gatki, to za nic nie skupicie się na grze.
Brenda zaśmiała się.
– Postaram się zachować jak profesjonalistka. Ale jeżeli będziesz mnie za nisko krył, to cię uszczypnę w tyłek.
– Nie jestem twoją zabawką.
– Szkoda. – Ruszyła za nim do magazynka. – Aha, ten prawnik, który napisał do mojego taty, Thomas Kincaid…
– Tak?
– Przypomniałam sobie, gdzie słyszałam to nazwisko. Przy okazji przyznania pierwszego stypendium. Miałam wtedy dwanaście lat. To on się tym zajmował.
– Jak to, „zajmował się”?
– Podpisywał moje czeki.
Myron przystanął.
– Dostawałaś czeki od fundatora?
– Tak. Fundator płacił za wszystko. Za szkołę, moje utrzymanie, podręczniki. Zapisywałam wydatki, a Kincaid podpisywał czeki.
– Kto ufundował to stypendium?
– Och, nie pamiętam. Edukacja Powszechna, coś w tym stylu.
– Jak długo Kincaid zarządzał tym stypendium?
– Przez całą szkołę średnią. Potem dostałam stypendium sportowe, więc studia opłaciła mi gra w koszykówkę.
– A co ze studiami medycznymi?
– Dostałam kolejne stypendium.
– Na tych samych warunkach?
– To inne stypendium, jeśli o to pytasz.
– Z podobnym przeznaczeniem? Na naukę, twoje utrzymanie i tak dalej?
– Tak.
– Też zajmuje się tym jakiś prawnik?
Brenda skinęła głową.
– Pamiętasz jego nazwisko?
– Tak. Rick Paterson. Ma kancelarię w Roseland.
Myron chwilę się zastanawiał. Coś sobie skojarzył.
– O co chodzi? – spytała.
– Zrób coś dla mnie. Muszę zadzwonić w parę miejsc. Ochroń mnie przez chwilę przed Frau Treser.
– Spróbuję.
Brenda wzruszyła ramionami i odeszła. Magazyn był olbrzymi. Osiemdziesięciolatek siedzący przy biurku spytał Myrona o wymiary i dwie minuty później wręczył mu strój. Fioletową koszulkę, czarne skarpety w granatowe paski, biały ochraniacz na genitalia, zielone buty i oczywiście żółte spodenki z lycry.
Myron zmarszczył brwi.
– Nie zapomniał pan o jakimś kolorze? – spytał.
Staruszek puścił do niego oko.
– Mam jeszcze czerwone sportowe staniki – odparł.
Myron rozważał chwilę propozycję, lecz w końcu się nie skusił.
Włożył koszulkę i ochraniacz. Przy wciąganiu spodenek miał wrażenie, że wbija się w strój nurka. Obciskały go, co zresztą nie było nieprzyjemne. Z wyjętym telefonem komórkowym pośpieszył do pokoju trenerskiego. Po drodze minął lustro. Wyglądał jak pudełko kredek świecowych, które za długo leżało na wystawie. Położył się na ławie i zadzwonił do agencji.
– RepSport MB – odezwała się Esperanza.
– Gdzie Cyndi? – spytał.
– Na lunchu.
W oczach stanął mu obraz Godzilli pałaszującej na drugie śniadanie tokijczyków.
– Poza tym nie lubi, żeby nazywać ją Cyndi – dodała Esperanza. – Jest Wielką Cyndi.
– Wybacz mi nadmiar politycznej poprawności. Masz ten wykaz rozmów telefonicznych Horace’a Slaughtera?
– Tak.
– Dzwonił do Ricka Patersona?
– Prawdziwy Kojak z ciebie – odparła po krótkiej przerwie. – Dzwonił pięć razy.
Szare komórki natychmiast poszły w ruch. Nie wróżyło to nic dobrego.
– Były jakieś telefony?
– Dwa, od tej, co w klawiaturę stuka.
– Proszę, nie nazywaj jej tak.
Był to postęp w porównaniu z tym, jak Esperanza zwykle nazywała Jessicę (wskazówka: był to rym do słowa „stuka” bez „t”). Jeszcze do niedawna Myron żywił nadzieję na odwilż w ich wzajemnych stosunkach – Jessica zaprosiła Esperanzę na lunch – ale przekonał się, że lody między nimi mogłaby roztopić jedynie reakcja termojądrowa. Niektórzy niesłusznie brali to za zazdrość. Mylili się. Przed pięciu laty Jessica zraniła Myrona. Esperanza była tego świadkiem. Z bliska widziała, jak go to zdruzgotało.
Niektórzy długo chowają urazy. Esperanza złapała je, obwiązała się nimi w pasie, a potem umocniła cementem i superklejem Krazy.
– Po co ona właściwie tu dzwoni? – warknęła. – Nie zna numeru twojej komórki?
– Dzwoni na nią tylko w nagłych wypadkach.
Esperanza wydała z siebie odgłos, jakby dławiła się warząchwią.
– Wasz związek jest taki dojrzały – powiedziała.
– Możesz mi z łaski swojej powtórzyć, co powiedziała?
– Kazała ci zadzwonić. Do Beverly Wilshire. Apartament sześćset osiem. Na pewno bardzo „wyszukany”.
No i po postępie. Esperanza odczytała numer telefonu. Myron go zapisał.
– Coś jeszcze? – spytał.
– Dzwoniła twoja mama. Pamiętaj o dzisiejszej kolacji. Tata urządza barbecue. Dla silnej grupy cioć i wujów.
– Dzięki. Zobaczymy się po południu.
– Nie mogę się doczekać.
Odwiesiła słuchawkę.
Myron usiadł na ławie. Jessica dzwoniła dwa razy. Hm!
Druga trenerka rzuciła mu nakolannik. Kiedy go zapiął na rzepy, przystąpiła do owijania kolana bandażem elastycznym. Zastanawiał się krótką chwilę, czy od razu zadzwonić do Jessiki, i uznał, że zdąży. Leżąc na ławie z poduszką z gąbki pod głową, wystukał numer hotelu Wiltshire w Beverly Hills i poprosił o połączenie z jej pokojem. Podniosła słuchawkę tak szybko, jakby trzymała na niej rękę.
– Halo!
– Witaj, ślicznotko – powiedział z właściwym sobie wdziękiem. – Co robisz?
– Rozłożyłam twoje fotki na podłodze. Właśnie miałam się w nich wytarzać, naga i naoliwiona.
Myron spojrzał na trenerkę.
– Mogę prosić o worek z lodem? – spytał.
Trenerka spojrzała na niego pytająco. Jessica się zaśmiała.
– Wytarzać? To dobre słowo – powiedział.
– Jestem pisarką.
– Jak się ma lewe wybrzeże? – spytał.
Lewe wybrzeże. Czadowa mowa.
– Słonecznie. Za dużo tego przeklętego słońca.
– To wróć.
Chwilę milczała.
– Mam kilka dobrych wiadomości – oznajmiła.
– Tak?
– Pamiętasz firmę producencką, która zaklepała sobie mój Pokój kontrolny?
– Jasne.
– Chcą, żebym wyprodukowała film według tej książki i do spółki napisała scenariusz. Super, co?
Myron nie odpowiedział. Klatkę piersiową ścisnęła mu stalowa taśma.
– Będzie świetnie – ciągnęła ostrożnie, siląc się na pseudowesoły ton. – Będę przylatywać na weekendy. A ty też możesz czasem przylecieć tutaj. Zarzucić sieci na Zachodnim Wybrzeżu, złapać nowych klientów. Będzie świetnie.
Milczał. Trenerka skończyła bandażować kolano i wyszła. Myron bał się odezwać. Minęły sekundy.
– Nie bądź taki. Wiem, że cię to nie cieszy. Ale uda się. Obłędnie za tobą tęsknię, przecież wiesz, ale w Hollywood zawsze knocą moją prozę. To dla mnie wielka szansa.
Myron otworzył usta, zamknął i powiedział:
– Proszę, wróć.