– Domyślasz się, o co chodzi? – spytała Brenda.
Myron wzruszył ramionami. Domyślał się. Ale na tym etapie nie warto było spekulować. Wkrótce mieli się dowiedzieć. Minęło dziesięć minut. Niedobry znak. Jeszcze pięć. Myron uznał, że wystarczy tej zabawy.
– Idziemy – powiedział.
– Co?
– Nie musimy tu czekać. Chodźmy.
Jak na czyjeś skinienie, otwarły się drzwi i do pokoju weszli mężczyzna i kobieta. On – wielka baryła bujnie porośnięta włosem, z wąsami tak gęstymi, że wąsy Teddy’ego Roosevelta wydawały się przy nich rzadkie jak rzęsy, i z czołem tak niskim, że linia włosów niemal stykała się z brwiami jak krzaki – przywodził na myśl członka Politbiura. Naciągnięte z przodu spodnie nieprzyzwoicie się marszczyły, z tyłu zaś, z braku wypukłości, zwisały. Koszulę też miał za ciasną. Kołnierzyk go dusił. Podwinięte rękawy wpijały mu się w przedramiona jak opaski uciskowe. Twarz miał czerwoną i złą.
Gdyby ktoś szukał modelowego Złego Gliny, to ten pasował do wzorca jak ulał.
Towarzysząca mu trzydziestokilkuletnia piegowata blondynka, o różowych policzkach, w białej bluzce z wysokim kołnierzykiem i szarej spódnicy z odznaką detektywa, wyglądała zdrowo. „Mlekiem karmiona” napisano by w karcie dań, gdyby była kotletem cielęcym.
Uśmiechnęła się do nich ciepło. Zęby też miała ładne.
– Przepraszam, że kazałam państwu czekać. Jestem detektyw Maureen McLaughlin. Pracuję w prokuratorze powiatowej Bergen. Przedstawiam wam detektywa Dana Glazura. Z policji w Mahwah.
Glazur milczał, ze splecionymi rękami łypiąc na Myrona groźnie jak na bezdomnego włóczęgę obsikującego mu ogród. Myron zmierzył go wzrokiem.
– Glazura? – powtórzył. – Jak te płytki, które mam w łazience?
Maureen McLaughlin nie przestała się uśmiechać.
– Pani Slaughter… czy możemy mówić sobie po imieniu? – spytała, szybko przechodząc na przyjacielską stopę.
– Tak, Maureen.
– Chciałabym ci zadać kilka pytań, Brendo.
– O co właściwie chodzi? – wtrącił Myron.
Maureen McLaughlin posłała mu uśmiech, który w oprawie z piegów wypadł filuternie.
– Czy coś państwu przynieść? – spytała. – Może kawy? Jakiś chłodny napój?
– Wychodzimy, Brendo.
Myron wstał.
– Chwileczkę. Niechże pan usiądzie. Co pana ugryzło?
– Nie możemy się od was dowiedzieć, po co nas ściągnięto. A poza tym, od kiedy to na posterunkach serwuje się „chłodne napoje”?
– Powiedz im – odezwał się po raz pierwszy Glazur.
Nie poruszał ustami. Ale zarośla pod jego nosem podskakiwały i opadały jak rude wąsiska kreskówkowego bandyty Yosemite Sama.
McLaughlin nagle się stropiła.
– Nie mogę tak prosto z mostu, Dan. To nie byłoby…
– Powiedz im – powtórzył Glazur.
– Przećwiczyliście tę scenę? – spytał Myron, wskazując ich rękoma. Właściwie to tylko bił pianę, bo wiedział, co nadchodzi. I nie chciał tego usłyszeć.
– Usiądźcie, proszę.
Powoli opadli na krzesła. Myron splótł dłonie i położył je stole.
Z twarzy McLaughlin zniknął uśmiech. Najwyraźniej dobierając słowa, spytała:
– Czy masz chłopaka, Brendo?
– Zajmujecie się kojarzeniem par? – wtrącił Myron.
Glazur oderwał się od ściany, podniósł jego prawą rękę, wypuścił ją, podniósł lewą, przyjrzał się jej, zirytowany i odłożył.
– Palmolive. Skóra jak jedwab – rzekł Myron, próbując ukryć zmieszanie.
Glazur odsunął się i skrzyżował ręce.
– Powiedz im – powtórzył jeszcze raz.
McLaughlin wpatrzyła się w Brendę, pochyliła się nieznacznie i zniżyła głos.
– Twój ojciec nie żyje – powiedziała. – Trzy godziny temu znaleźliśmy jego ciało. Przykro mi.
Mimo że Myron się na to przygotował, jej słowa ugodziły go jak spadający meteoryt. Zakręciło mu się w głowie i chwycił się stołu. Brenda milczała. Jej twarz się nie zmieniła, ale zaczęła szybko łykać powietrze.
– Zdaję sobie sprawę – ciągnęła McLaughlin, nie tracąc czasu na kondolencje – że jest to dla ciebie bardzo trudny moment, ale naprawdę musimy zadać kilka pytań.
– Wyjdźcie – powiedział Myron.
– Słucham?
– Koniec rozmowy! Pani i ten Stalin macie w tej chwili stąd wyjść!
– Masz coś do ukrycia, Bolitar? – spytał Glazur.
– Właśnie, wilkołaku. Dlatego stąd wyjdź.
Siedząca bez ruchu Brenda spojrzała na McLaughlin i wydusiła z siebie tylko jedno słowo:
– Jak?
– Co jak?
Przełknęła ślinę.
– Jak go zamordowano?
Glazur dopadł ją jednym skokiem.
– A skąd wiesz, że go zamordowano?! – spytał.
– Słucham?
– Nic nie mówiliśmy o morderstwie – dodał, bardzo z siebie zadowolony. – Tylko że twój ojciec nie żyje.
Myron przewrócił oczami.
– Przyłapałeś nas, Glazur. Dwóch łapsów, strugających Sipowicza i Simone’a, przywozi nas tu ciupasem, a my skądś wiemy, że jej ojciec nie zmarł śmiercią naturalną. A zatem albo jesteśmy jasnowidzami, albo go zabiliśmy.
– Zamknij dziób, bucu!
Myron zerwał się z krzesła, przewracając je, i stanął oko w oko z Glazurem.
– Wyjdź stąd!
– Bo co?
– Chcesz mnie załatwić, Glazur?
– Z rozkoszą, ważniaku.
– Coś za bardzo tryskacie dziś testosteronem, chłopcy. Cofnąć się, obaj! – Maureen McLaughlin wkroczyła między nich.
Myron nie zdjął oczu z Glazura. Wziął kilka głębokich oddechów. Zachowywał się bez sensu. Głupio tracić opanowanie. Musiał się wziąć w garść. Horace nie żył. Brenda miała kłopoty. Musiał zachować spokój.
Podniósł krzesło z podłogi i usiadł.
– Moja klientka nie będzie z wami rozmawiać, dopóki się nie naradzimy.
– Dlaczego? – spytała Brenda. – O co właściwie ta heca?
– Oni myślą, że ty to zrobiłaś – odparł.
– Jestem podejrzana? – spytała zaskoczona, zwracając się do Maureen McLaughlin.
McLaughlin przyjacielsko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „jestem po twojej stronie”.
– Za wcześnie, żeby kogoś podejrzewać lub wykluczyć z grona podejrzanych – odparła.
– W języku policjantów oznacza to „tak” – rzekł Myron.
– Zamknij dziób, bucu! – powtórzył Glazur.
Myron puścił to mimo uszu.
– Proszę odpowiedzieć pani Slaughter na pytanie – zwrócił się do McLaughlin. – Jak zginął jej ojciec?
Maureen McLaughlin odchyliła się na krześle, rozważając odpowiedź.
– Horace Slaughter zginął od strzału w głowę.
Brenda zamknęła oczy.
– Z bliska – dodał Dan Glazur, znów do niej doskakując.
– Tak, z bliska. W tył głowy.
– Z bliska – powtórzył Glazur i pochylił się, kładąc pięści na stole. – Wygląda, że znał mordercę. Wygląda, że był to ktoś, komu ufał.