– Kręciła się pani po parkietach – powiedział. – Z tatą. Miała pani z pięć, sześć lat.
– A pan zaczął naukę w szkole średniej. Był pan jedynym białym chłopcem grającym w pierwszej piątce. Z drużyną liceum w Livingston zdobył pan szkolne mistrzostwo stanu, z drużyną Uniwersytetu Duke’a akademickie mistrzostwo kraju, w pierwszej rundzie zaciągu trafił pan do Celtics…
Oddała mu głos. Był do tego przyzwyczajony.
– Miło mi, że pani to pamięta – rzekł, kokietując ją męskim urokiem.
– Dorastałam, patrząc, jak pan gra. Ojciec śledził pańską karierę tak, jakby pan był jego rodzonym synem. Kiedy pan odniósł kontuzję…
Znów urwała, ściągając usta.
Uśmiechnął się na znak, że rozumie i docenia jej uczucia.
– Myron jest obecnie menedżerem – skorzystał z ich milczenia Norm. – I to dobrym. Moim zdaniem, najlepszym. Rzetelnym, uczciwym, lojalnym jak wszyscy diabli… – urwał i z niedowierzaniem potrząsnął głową. – I ja to mówię o agencie sportowym?!
Znów nadciągnął koziobrody Sandy Duncan.
– Monsieur Cikermann! – zawołał z francuskim akcentem, równie autentycznym jak francuski akcent Pepe LePew z kreskówki.
– Oui? – spytał Norm.
– Potrzebna jest pańska pomoc, s’il vous plait.
– Oui.
Myron miał ochotę zażądać tłumacza.
– Usiądźcie. Na chwilę was zostawię. – Dla wzmocnienia kwestii Norm poklepał puste krzesła. – Myron pomaga mi w zorganizowaniu ligi. Jako… konsultant. Porozmawiaj z nim, Brendo. O swojej karierze, przyszłości i reszcie. To menedżer w sam raz dla ciebie.
Mrugnął do Myrona – co za subtelność – i odszedł.
– To wszystko prawda? – spytała Brenda, siadając w jego reżyserskim krześle.
– Częściowo.
– W jakiej części?
– Chciałbym zostać pani agentem. Ale jestem tu w innej sprawie.
– Tak?
– Norm martwi się o panią. Chce, żebym pani pilnował.
– Pilnował? Mnie?
Myron skinął głową.
– Sądzi, że ktoś pani zagraża.
Zacisnęła szczękę.
– Powiedziałam mu, że nie życzę sobie pilnowania.
– Wiem. Mam to robić potajemnie. Cicho, sza.
– Dlaczego pan mi o tym mówi?
– Mnie się nie trzymają tajemnice.
Skinęła głową.
– No i?
– Jeśli mam być pani menedżerem, to nie warto zaczynać naszej współpracy od kłamstwa.
Usiadła wygodnie, krzyżując nogi dłuższe niż kolejka w wydziale komunikacji w porze lunchu.
– Co jeszcze zalecił panu Norm?
– Żebym użył swego czaru.
Zamrugała.
– Bez obawy. Uroczyście przysiągłem używać go wyłącznie w dobrych sprawach.
– Moje szczęście. – Brenda uniosła w górę długi palec i kilkakroć stuknęła nim w podbródek. – A więc Norm uważa, że potrzebuję niańki.
Myron wyrzucił ręce w górę.
– A kto mówi o niańce? – spytał, parodiując Zuckermana. Choć wyszło mu to lepiej niż naśladowanie człowieka słonia, to z pewnością nikt nie ostrzegłby w te pędy parodysty Richa Little’a, że wyrosła mu konkurencja.
Brenda uśmiechnęła się.
– Dobrze. – Skinęła głową. – Zgadzam się.
– Jestem mile zaskoczony.
– Niepotrzebnie. Zamiast pana Norm mógłby wynająć kogoś, kto nie byłby ze mną taki szczery. A tak będę przynajmniej wiedzieć, co się dzieje.
– Logiczne.
– Ale mam pewne warunki.
– Tak myślałem.
– Chcę mieć pełną swobodę w tym, co robię. Nie pozwolę naruszać mojej prywatności.
– Oczywiście.
– Jeżeli każę panu zejść mi z oczu, to spyta się pan, na jak długo.
– Dobrze.
– Żadnego szpiegowania mnie bez mojej wiedzy.
– Tak jest.
– I wtrącania się w moje sprawy.
– Zgoda.
– Ani słowa, jeżeli nie wrócę na noc do domu.
– Ani mru-mru.
– Ani słowa, jeśli wezmę udział w orgii z pigmejami.
– A nie mógłbym chociaż popatrzeć?
Uśmiechnęła się.
– Nie chcę wyjść w pana oczach na zołzę, ale dość mam w życiu ojcowania. Dziękuję bardzo. Chcę, aby to było jasne: nie będziemy przebywać ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. To nie film z Kevinem Costnerem i Whitney Houston.
– Niektórzy mówią, że jestem do niego podobny.
Myron posłał jej cyniczny, łobuzerski uśmiech á la Kevin w roli Bulla Durhama.
Przejrzała jego gierkę, bo odparła:
– Może z wysokiego czoła.
– Au!
W połowie boiska koziobrody Sandy Duncan znowu wezwał Teda. Świta fotografa poszła w jego ślady i imię Teda rozbiegło się po sali jak rój skocznych piłeczek.
– Rozumiemy się? – spytała Brenda.
– Doskonale. – Myron poprawił się na krześle. – Naświetli mi pani sytuację?
Na salę, z prawej, wkroczył wreszcie Ted. To musiał być on, bo kto? Dwudziestoparoletni, modelowo przystojny, w majtkach firmy Zoom, miał brzuch pofałdowany jak trójwymiarowa mapa terenu wyrzeźbiona w marmurze, a oczy zmrużone jak więzienny klawisz. Podążał tanecznym krokiem na plan, przeczesywał dłońmi kruczoczarne włosy supermana, poszerzając tym ruchem klatkę piersiową, zwężając talię i demonstrując ogolone przedramiona.
– Idzie paw – mruknęła Brenda.
– Krzywdzi go pani. Może jest stypendystą Fulbrighta.
– Już z nim pracowałam. Gdyby Bóg obdarzył go drugim rozumem, to ten rozum umarłby z samotności. – Spojrzała na Myrona. – Czegoś nie rozumiem – powiedziała.
– Czego?
– Dlaczego pan? Agent sportowy. Dlaczego to właśnie pana Norm poprosił, żeby mnie pan chronił?
– Kiedyś pracowałem… – Myron urwał i zrobił nieokreślony gest – dla rządu.
– Pierwsze słyszę.
– To kolejna tajemnica. Cicho, sza!
– Pana nie trzymają się tajemnice.
– Może mi pani zaufać.
– Jako biały koszykarz umiał pan skakać, więc pewnie jest pan dobrym menedżerem – odparła po krótkim namyśle.
Zaśmiał się. Zapadło niezręczne milczenie.
– Opowie mi pani o tych groźbach? – spytał, po raz drugi próbując z niej coś wydobyć.
– Niewiele mam do powiedzenia.
– Więc Norm wszystko zmyślił?
Nie odpowiedziała. Jeden z asystentów naoliwił bezwłosy tors Teda, który wciąż mierzył zebranych zmrużonymi oczami twardziela. Naoglądał się filmów z Clintem Eastwoodem. Stał z zaciśniętymi pięściami i cały czas grał mięśniami piersiowymi. Myron postanowił uprzedzić falę powszechnej nienawiści i znienawidzić go od razu.
Brenda milczała.
– Gdzie pani mieszka? – spytał, podejmując kolejną próbę.
– W akademiku Uniwersytetu Restona.
– Studiuje pani?
– Medycynę. Czwarty rok. Żeby grać zawodowo w koszykówkę, wzięłam urlop dziekański.
– Wybrała już pani specjalizację?
– Tak. Pediatrię.
Myron skinął głową.
– Tata z pewnością jest z pani bardzo dumny – rzekł, chcąc wyciągnąć z niej coś więcej.