Myron zajrzał na stronę dziewiątą. Oprócz mniejszego zdjęcia Brendy znalazł tam, co ciekawsze, zdjęcie siostrzeńca Horace’a Slaughtera, Terence’a Edwardsa, kandydata do stanowego senatu. Zaopatrzone w podpis, że zrobiono je „w przerwie obecnej kampanii”. Hm! Terence wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciach w domu matki. Z jedną istotną różnicą – na tym w gazecie stał obok Arthura Bradforda.
– Oho!
Myron pokazał zdjęcie Brendzie. Przyjrzała mu się krótko.
– Wciąż trafiamy na Arthura Bradforda – powiedziała.
– Owszem.
– Ale co wspólnego ma z tym Terence? Kiedy uciekła moja matka, był dzieckiem.
Myron wzruszył ramionami. Spojrzał na kuchenny zegar. Czas na spotkanie z Francine.
– Muszę coś szybko załatwić – rzekł wymijająco. – Nie zajmie mi to długo.
– Załatwić? – Ellen Bolitar zmarszczyła brwi. – Co załatwić?
– Wkrótce wrócę.
Zmarszczyła się jeszcze bardziej, wprawiając w ruch brwi.
– Przecież ty już tu nie mieszkasz, Myron – powiedziała. – A jest dopiero siódma rano.
Rano! Na wypadek, gdyby ranek pomylił mu się z wieczorem!
– O siódmej rano wszystko jest nieczynne.
Matka Bolitar, z wydziału śledczego Mossadu.
W czasie jej przesłuchania stał. Matka i Brenda zmierzyły go wzrokiem. Wzruszył ramionami.
– Wyjaśnię ci po powrocie – odparł, wypadł z kuchni, wziął prysznic, rekordowo szybko się ubrał i wskoczył do samochodu.
Francine Neagly wspomniała o „halloweenowych strachach”. Domyślił się, że to szyfr. W szkole średniej wraz z setką koleżanek i kolegów poszedł do kina na Halloween, Film, który właśnie wszedł na ekrany, przeraził wszystkich. Następnego dnia Myron i jego przyjaciel Eric przebrali się za morderczego Michaela Myersa – na czarno, w maski bramkarzy hokejowych – i podczas lekcji wf dla dziewcząt ukryli się w krzakach, co jakiś czas pokazując się z daleka ćwiczącym. Kilka uczennic spanikowało i podniosło krzyk.
Ech, szkoła średnia. Beztroski czas.
Myron zaparkował taurusa w pobliżu boiska piłki nożnej. Przed blisko dziesięcioma laty murawę zastąpiono sztuczną trawą. Sztuczna trawa w gimnazjum? Po kiego grzyba? Przedarł się przez krzaki. Były zroszone. Zmoczył pantofle. Szybko Znalazł starą ścieżkę. Niedaleko stąd kochał się – w języku swoich rodziców, pieścił – z Nancy Pettino. W drugiej klasie. Prawdę mówiąc, to nie bardzo się lubili, lecz ponieważ spółkowali ze sobą wszyscy ich znajomi, to w przypływie nudy powiedzieli sobie: co nam szkodzi.
Ach, szczenięca miłość.
Francine siedziała w policyjnym mundurze na tym samym wielkim kamieniu, na którym blisko dwadzieścia lat temu stali dwaj fałszywi Michaelowie Myersowie. Siedziała plecami do niego. Nie raczyła się obrócić. Zatrzymał się dwa kroki od niej.
– Francine?
Głęboko odetchnęła.
– Co tu jest grane, Myron? – spytała.
W szkole średniej była chłopczycą, nieustępliwą, odważną rywalką, której siłą rzeczy się zazdrości. Rozpierała ją energia i zapał, głos miała pewny i srogi. W tej chwili zaś siedziała skulona na kamieniu i huśtała się, przyciskając kolana do piersi.
– Może ty mi to powiesz – odparł.
– Nie pogrywaj ze mną.
– Wcale z tobą nie pogrywam.
– Dlaczego chciałeś zobaczyć te akta?
– Już mówiłem. Nie jestem pewien, czy to był wypadek.
– Skąd te wątpliwości?
– Nie poparte żadnym konkretem. Czemu pytasz? Co się stało?
Potrząsnęła głową.
– Chcę wiedzieć, co się dzieje. Od początku do końca.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Jasne. Wczoraj obudziłeś się i powiedziałeś sobie: „Ej, daję głowę, że ta przypadkowa śmierć sprzed dwudziestu lat wcale nie była przypadkowa. Poproszę moją starą kumpelę Francine, żeby wydobyła mi akta”. Tak było, Myron?
– Nie.
– No, to gadaj jak.
Myron zawahał się chwilę.
– Powiedzmy, że mam rację: śmierć Elizabeth Bradford nie była przypadkowa i w tych aktach jest coś, co to potwierdza. Wynikałoby z tego, że policja zatuszowała sprawę.
Francine wzruszyła ramionami.
– Może.
– I w dalszym ciągu nie chcą, żeby to wyszło na jaw.
– Może.
– A jeśli zechcą sprawdzić, co wiem na ten temat? I przyślą do mnie starą znajomą, żeby pociągnęła mnie za język?
Francine obróciła głowę tak nagle, jakby ktoś pociągnął za sznurek.
– Oskarżasz mnie o coś, Myron? – spytała.
– Nie. Ale jeżeli ktoś zataja prawdę, to skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać?
Puściła kolana.
– Nikt jej nie zataja – odparła. – Widziałam te akta. Trochę cienkie, ale nie ma w nich nic podejrzanego. Elizabeth Bradford wypadła. Nie było śladów walki.
– Zrobiono sekcję zwłok?
– Jasne. Spadła na głowę. Strzaskała sobie czaszkę.
– Badanie toksykologiczne?
– Nie przeprowadzono.
– Dlaczego?
– Zmarła wskutek upadku, a nie przedawkowania.
– Ale badanie toksykologiczne wykazałoby, czy była odurzona.
– I co z tego?
– Dobrze, nie było śladów walki, ale przecież ktoś mógł ją czymś odurzyć i zepchnąć.
Francine zrobiła minę.
– Może małe zielone ludziki – podsunęła.
– Gdyby to była para biedaków i żona nieszczęśliwie spadła ze schodów przeciwpożarowych…
– Ale to nie była para biedaków, Myron. To byli Bradfordowie. Potraktowano ich w sposób szczególny? Pewnie tak. Ale nawet jeśli Elizabeth Bradford była odurzona, wcale nie oznacza to morderstwa. Wprost przeciwnie.
– Dlaczego? – Teraz jemu przyszło zrobić zdezorientowaną minę.
– Spadła z drugiego piętra. Z dwóch niskich pięter.
– I co z tego?
– Morderca nie miałby gwarancji, że upadek z takiej wysokości na pewno ją uśmierci. Pewnie skończyłoby się na złamaniu nogi lub czegoś innego.
Zamilkł. Nie przyszło mu to do głowy. Ale miało sens. Spychanie kogoś z balkonu na drugim piętrze w nadziei, że wyląduje na głowie i się zabije, było ryzykowne. Arthur Bradford nie wyglądał na ryzykanta.
Co to wszystko znaczyło?
– Może w głowę uderzono ją przed zrzuceniem – podsunął.
Francine pokręciła głową.
– Sekcja zwłok nie wykazała nic takiego. Przeszukano dom. Nigdzie nie było krwi. Mogli ją oczywiście usunąć, ale tego już się nie dowiemy.
– A więc w tym protokole nie ma nic podejrzanego?
– Nic.
Myron podniósł ręce.
– No, to co my tu robimy? Próbujemy odzyskać utraconą młodość?
Francine spojrzała mu w oczy.
– Ktoś się do mnie włamał – powiedziała.
– Co?!
– Po tym, jak przeczytałam te akta. Miało to wyglądać na włamanie, ale przeszukali mi dom. Dokładnie. Wywrócili do góry nogami. A tuż potem wezwał mnie Roy Pomeranz. Pamiętasz go?