– Nie.
– Był partnerem Wicknera.
– A, tak, wczesny model mięśniaka?
– To on. Jest teraz szefem detektywów. Wczoraj wezwał mnie do siebie, czego nigdy wcześniej nie robił, i spytał, dlaczego zaglądałam do starych akt Bradfordów.
– I co mu powiedziałaś?
– Wymyśliłam bajeczkę, że badam dawne techniki policyjne.
Myron zrobił minę.
– I kupił to?
– Nie kupił – odparła z irytacją. – Chciał wmontować mnie w ścianę i wydusić prawdę. Ale bał się. Udawał, że to nic takiego, że zadaje rutynowe pytania, ale żebyś widział jego minę. Był o pół kanapki z jajkiem od zawału. Powiedział, że to rok wyborów i obawia się następstw mojego szperania. Dużo kiwałam głową i przepraszałam. Uwierzyłam w jego historyjkę tak mocno, jak on w moją. W drodze do domu spostrzegłam, że mam ogon. Dziś rano go zgubiłam, no i jestem.
– Przetrząsnęli ci mieszkanie?
– Tak. Robota zawodowców. – Francine, która zdążyła wstać, podeszła do Myrona. – Wlazłam dla ciebie w gniazdo węży. Powiesz mi, za co mnie gryzą?
Rozważył możliwości i uznał, że nie ma wyjścia. Wpakował ją w kabałę. Miała prawo wiedzieć.
– Czytałaś dzisiejszą gazetę? – spytał.
– Tak.
– A artykuł o zabójstwie Horace’a Slaughtera?
– Tak. – Wyciągnęła rękę, jakby chciała go uciszyć. – W tych aktach było nazwisko Slaughter. Ale nosiła je kobieta. Pokojówka czy ktoś taki. Znalazła zwłoki Bradfordowej.
– Anita Slaughter. Jego żona.
Francine lekko pobladła.
– Kurczę, nie podoba mi się to. Mów dalej.
Opowiedział jej całą historię. Kiedy skończył, spojrzała na boisko, na którym swego czasu grała w hokeja na trawie jako kapitanka drużyny. Przygryzła dolną wargę.
– Jeszcze jedno – powiedziała. – Nie wiem, czy to ważne. Ale przed śmiercią Elizabeth Bradford Anitę napadnięto.
Myron cofnął się o krok.
– Jak to, napadnięto?
– Jest o tym w protokole. Wickner napisał, że u świadka Anity Slaughter wciąż widać zadrapania po napaści.
– Jakiej napaści? Kiedy?
– Nie wiem. W protokole jest tylko to.
– Jak możemy dowiedzieć się więcej?
– W archiwum być może zachował się jakiś meldunek. Ale…
– No tak, nie możesz ryzykować.
Francine sprawdziła godzinę. Przysunęła się do Myrona.
– Przed służbą muszę załatwić kilka spraw – powiedziała.
– Bądź ostrożna. Przyjmij, że w domu i telefonie założyli ci podsłuch. I że cały czas będą cię śledzić. Jeśli zauważysz ogon, zadzwoń do mnie na komórkę.
Skinęła głową i znów spojrzała na boisko.
– Szkoła średnia. Tęsknisz za nią? – spytała cicho.
Myron przyjrzał się jej.
– Ja również nie – przyznała z uśmiechem.
19
Kiedy wracał do domu, zadzwoniła komórka.
– Mam informację o karcie kredytowej Slaughtera – oznajmił Win, jeszcze jeden miłośnik wymiany uprzejmości.
Dochodziła ósma.
– Nie śpisz? – spytał Myron.
– Wielki Boże. – Win odczekał chwilę. – Kto mnie wydał?
– Przypominam, że zazwyczaj śpisz do późna.
– Jeszcze nie położyłem się spać.
– Aha.
Myron o mały włos go nie spytał, co robił, ale w porę się zreflektował. Najlepiej było nie wiedzieć, co Win wyrabia w nocy.
– W ubiegłych dwóch tygodniach płacił nią tylko raz. W zeszły czwartek użył karty Discover w Holiday Inn w Livingston.
Myron pokręcił głową. Znowu Livingston. Dzień później Horace zniknął.
– Ile zapłacił?
– Równo dwadzieścia sześć dolarów. Dziwna suma.
– Dzięki.
Win rozłączył się.
Livingston. Horace Slaughter odwiedził Livingston. Myron odtworzył teorię, która chodziła mu po głowie od wczoraj. Wyglądała coraz prawdopodobniej.
Kiedy dotarł do domu, Brenda zdążyła wziąć prysznic i ubrać się. Uczesane w „kolbę kukurydzy” włosy opadały jej cudowną ciemną kaskadą na ramiona. Skóra barwy café con leche jaśniała. Jej uśmiech wkręcił mu się w serce jak korkociąg.
Miał wielką ochotę ją przytulić.
– Zadzwoniłam do ciotki Mabel – powiedziała. – Zbierają się u niej znajomi.
– Podwiozę cię.
Pożegnali się z mamą Myrona. Przestrzegła ich z całą powagą, żeby nie rozmawiali z policją bez adwokata. I żeby zapięli pasy.
– Masz wspaniałych rodziców – powiedziała Brenda w samochodzie.
– Owszem.
– Szczęściarz.
Skinął głową. Zamilkli.
– Czekam, aż jedno z nas powie: „Co do wczorajszego wieczoru” – odezwała się.
– Ja też – odparł z uśmiechem.
– Nie zapomnę go.
Myron przełknął ślinę.
– Ja też.
– Co zrobimy?
– Nie wiem.
– Zdecydowanie. Oto co lubię w mężczyźnie.
Uśmiechnął się i skręcił w Hobart Gap Road.
– West Orange jest w przeciwną stronę – powiedziała.
– Po drodze chcę na chwilę gdzieś wpaść, dobrze?
– Gdzie?
– Do Holiday Inn. Z karty płatniczej twojego ojca wynika, że był tam w zeszły czwartek. Użył jej wtedy po raz ostatni. Myślę, że spotkał się z kimś w restauracji.
Skąd wiesz, że nie zanocował?
– Zapłacił równo dwadzieścia sześć dolarów. To za mało jak na wynajęcie pokoju, a za dużo jak na posiłek dla jednej osoby. Poza tym to gołe dwadzieścia sześć dolarów. Bez centów. Zaokrąglasz rachunek, gdy dajesz napiwek. Najprawdopodobniej więc zjadł z kimś lunch.
– Co chcesz zrobić?
Myron leciutko wzruszył ramionami.
– Pokażę im zdjęcie Horace’a z gazety. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zjechał z drogi 10 w lewo i zatrzymał się na parkingu przed Holiday Inn, typowym piętrowym przydrożnym motelem, niespełna dwie mile od domu rodziców. Poprzednim razem był tu cztery lata temu. Na wieczorze kawalerskim kumpla ze szkoły średniej. Wynajęta przez kogoś czarna prostytutka o imieniu Niebezpieczna, które pasowało do niej jak ulał, dała im „sex-show” nie tyle erotyczny, ile zakręcony jak ruska ruletka. Rozdała też wizytówki z zachętą: SZUKASZ DOBREJ ZABAWY, DZWOŃ DO NIEBEZPIECZNEJ. Jakie oryginalne. Chyba jednak nie było to jej prawdziwe imię.
– Zaczekasz w samochodzie? – spytał Brendę.
– Przejdę się.
W holu wisiały reprodukcje kwiatów. Dywan był jasnozielony. Recepcja po prawej. Po lewej przeraźliwie szpetna rzeźba z plastiku, która wyglądała jak dwa złączone rybie ogony.
Trwało śniadanie. W stylu samoobsługowym. Przy szwedzkim stole kręcił się zręcznie niczym w tańcu tłum ludzi – krok w przód, jedzenie na talerz, krok w tył, krok w prawo i znowu w przód. Nikt na nikogo nie wpadał w tym kłębowisku ruchliwych ust i rąk. Scena ta przywodziła na myśl mrowisko z filmu przyrodniczego na kanale Discovery.
– Na ile osób? – spytała energiczna hostessa.
Myron przybrał policyjną minę, zaprawiając ją szczyptą profesjonalnego, a zarazem przystępnego uśmiechu w stylu prezentera ABC, Petera Jenningsa. Odchrząknął i prosto z mostu, bez wstępów, spytał: