– Widziała pani tego człowieka?
Pokazał zdjęcie z gazety. Energiczna hostessa przyjrzała się fotografii. Nie spytała go, kim jest. Tak jak liczył, z jego zachowania wywnioskowała, że jest osobą urzędową.
– Źle pan trafił – odparła. – Niech pan spyta Caroline.
– Caroline? – powtórzył Myron Bolitar, detektyw papuga.
– Caroline Gundeck. To ona jadła z nim lunch.
Raz na jakiś czas dopisuje człowiekowi szczęście.
– W czwartek tydzień temu?
– Chyba tak – odparła po krótkim zastanowieniu.
– Gdzie znajdę panią Gundeck?
– W jej biurze na poziomie B. W końcu korytarza.
– Pracuje tutaj?
Na wieść, że Caroline Gundeck ma biuro na poziomie B, w mig wydedukował, że również tu pracuje. Sherlock jeden!
– Caroline pracuje tu od zawsze – odparła hostessa, przyjaźnie wywracając oczami.
– Na jakim stanowisku?
– Intendentki.
Hm! Jej zawód niczego nie wyjaśniał – chyba że Horace planował przed śmiercią wydać przyjęcie. Mocno wątpliwe. Niemniej był to konkretny trop. Myron zszedł do sutereny i szybko odnalazł biuro. Na tym jednak jego szczęście się skończyło. Pani Gundeck nie ma dzisiaj w pracy, poinformowała go sekretarka. Nie umiała powiedzieć, czy się dzisiaj zjawi. Na prośbę o numer domowego telefonu szefowej zmarszczyła brwi. Myron nie naciskał. Caroline Gundeck mieszkała w okolicy. Z uzyskaniem numeru jej telefonu i adresu nie powinno być żadnych trudności.
Z korytarza zadzwonił do informacji. Spytał o panią Gundeck z Livingston. Pudło. Spytał więc o panią Gundeck z East Hanover lub okolic. Bingo! Caroline Gundeck mieszkała w Whippany. Zadzwonił. Po czterech sygnałach włączyła się sekretarka. Nagrał się.
W holu zastał Brendę. Stała w kącie, z pobladłą twarzą i oczami tak rozszerzonymi, jakby przed chwilą uderzono ją w splot słoneczny. Nie zareagowała, nie spojrzała na niego, kiedy podszedł.
– Co się stało? – spytał.
Zaczerpnęła łyk powietrza.
– Już tu byłam – powiedziała.
– Kiedy?
– Dawno temu. Nie pamiętam. Mam wrażenie… a może tylko mi się tak wydaje, że byłam tu jako mała dziewczynka. Z matką.
Zamilkli.
– Czy pamiętasz…
– Nic nie pamiętam – przerwała mu. – Nie jestem nawet pewna, czy to było tutaj. Może w innym motelu. Ten niczym się nie wyróżnia. Ale chyba w tym. Ta dziwna rzeźba wygląda znajomo.
– W co byłaś ubrana? – zagadnął.
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem.
– A w co była ubrana twoja matka?
– Jesteś doradcą w sprawach mody?
– Próbuję pobudzić twoją pamięć.
– Nic nie pamiętam. Kiedy zniknęła, miałam pięć lat. Ile można zapamiętać z wczesnego dzieciństwa?
Trudno.
– Przejdźmy się – zaproponował. – Może coś sobie przypomnisz.
Nic jednak nie wypłynęło na powierzchnię, a może nie miało co wypłynąć. Zresztą nie liczył na to. Stłumiona pamięć i podobne rzeczy nie były jego specjalnością. W każdym razie dziwny epizod z rzeźbą odpowiadał scenariuszowi. Wracając do samochodu, postanowił, że przedstawi Brendzie swoją hipotezę.
– Chyba wiem, co robił twój ojciec – powiedział.
Przystanęła i spojrzała na niego. Nie zatrzymał się. Wsiadł do auta. Brenda za nim. Zatrzasnęli drzwiczki.
– Myślę, że Horace szukał twojej matki.
Dotarło to do niej po chwili. Opadła na oparcie.
– Dlaczego? – spytała.
Zapalił silnik.
– Pamiętaj, że powiedziałem „myślę”. Myślę, że to właśnie robił. Ale nie mam konkretnego dowodu.
– Mów.
Wziął głęboki oddech.
– Zacznijmy od wyciągu jego rozmów telefonicznych. Po pierwsze, kilka razy dzwonił do biura wyborczego Arthura Bradforda. Dlaczego? Wiemy, że z Bradfordami łączyło go tylko jedno.
– To, że moja matka u nich pracowała.
– Tak. Dwadzieścia lat temu. Ale należy uwzględnić jeszcze coś. Kiedy zacząłem jej szukać i natrafiłem na Bradfordów, przyszło mi na myśl, że mogą mieć coś wspólnego z jej zniknięciem. Być może twój ojciec też doszedł do tego wniosku.
Na Brendzie nie zrobiło to wrażenia.
– Co poza tym? – spytała.
– Po drugie, Horace wydzwaniał do dwóch adwokatów, którzy zajmowali się twoimi stypendiami.
– I co?
– Dlaczego do nich dzwonił?
– Nie wiem.
– Te stypendia są dziwne, Brendo. Zwłaszcza pierwsze. Stypendium do drogiej prywatnej szkoły wraz z pełnym utrzymaniem? Mimo że nie byłaś jeszcze koszykarką? Coś tu się nie zgadza. Zasady przyznawania stypendiów są inne. Byłaś jedyną stypendystką Edukacji Powszechnej. Sprawdziłem to. Owo stypendium przyznano tylko raz.
– Do czego zmierzasz?
– Ktoś ufundował je z jednego jedynego powodu: żeby przekazać ci pieniądze. – Przy odzieżowym sklepie dyskontowym Daffy Dan Myron zawrócił i drogą 10 skierował się w stronę ronda. – Innymi słowy, ktoś ci pomógł. Dużo wskazuje, że twój ojciec próbował się dowiedzieć kto.
Zerknął na Brendę. Nie patrzyła na niego.
– Myślisz, że moja matka? – spytała wreszcie chrapliwym głosem.
– Nie wiem – odparł ostrożnie. – Po co jednak Horace dzwoniłby tyle razy do Thomasa Kincaida, który przestał zajmować się twoimi stypendiami, gdy skończyłaś szkołę średnią? Dlaczego mu się naprzykrzał i nękał telefonami? Na myśl przychodzi mi tylko jedno: Kincaid miał informacje, które chciał zdobyć twój ojciec.
– Skąd pochodziły pieniądze na moje stypendium?
– Właśnie. Gdybyśmy to wyśledzili – ciągnął wciąż ostrożnie – odkrylibyśmy coś bardzo interesującego.
– A jesteśmy w stanie?
– Trudno powiedzieć. Adwokaci z pewnością powołają się na tajemnicę. Ale zlecę to zadanie Winowi. Gdy w grę wchodzą pieniądze, ma odpowiednie koneksje, żeby wyśledzić ich źródło.
Brenda zagłębiła się w fotelu, trawiąc to, co powiedział.
– Myślisz, że ojcu się to udało?
– Wątpię. W każdym razie narobił hałasu. Dobrał się do prawników, co więcej, posunął się do wypytywania Arthura Bradforda. Prawdopodobnie przesadził. Nawet jeśli nie zrobił nic złego, Bradfordowi nie mogło się spodobać, zwłaszcza w roku wyborów, że ktoś grzebie w jego przeszłości, wskrzesza stare zmory.
– I zabił go?
Myron nie bardzo wiedział, jak jej odpowiedzieć.
– Za wcześnie, by mieć pewność. Ale przyjmijmy na chwilę, że twój ojciec grzebał odrobinę za mocno. I że wystraszył się po pobiciu zleconym przez Bradfordów.
Brenda skinęła głową.
– Krew w szafce – powiedziała.
– Tak. Rozważałem, dlaczego znaleźliśmy ją właśnie tam, dlaczego Horace nie wrócił do domu, żeby się przebrać i ogarnąć. Domyślam się, że pobito go blisko szpitala. A przynajmniej w Livingston.
– Gdzie mieszkają Bradfordowie.