Policjanci znowu osłupieli. Blefował. Ale udanie. Trafił celnie.
Pomeranz nachylił się ku niemu, jego oddech cuchnął nieprzetrawionym jedzeniem.
– Wpychasz nos, gdzie nie trzeba – wycedził cicho.
– A ty nie myjesz po jedzeniu zębów.
– Nie pozwolę ci uwłaczać porządnemu człowiekowi fałszywymi insynuacjami!
– Uwłaczać insynuacjami? – powtórzył Myron. – Puszczasz sobie w radiowozie taśmy z kursami poszerzającymi słownictwo? Podatnicy o tym wiedzą?
– Pakujesz się w niebezpieczną grę, wesołku.
– U-u-u, ale się boję.
– Brakuje ci riposty, sięgaj do klasyki.
– Nie muszę się z tobą chrzanić. – Pomeranz cofnął się i znów uśmiechnął. – Mam Francine Neagly.
– I co jej zrobisz?
– Nie miała powodu zaglądać do tych akt. Ktoś z kręgu Davisona, prawdopodobnie ty, Bolitar, zapłacił jej za ich wykradzenie. Ktoś, kto zbiera informacje, żeby je wypaczyć i zaszkodzić Arthurowi Bradfordowi.
– Wypaczyć? – spytał Myron, marszcząc czoło.
– Myślisz, że tego nie zrobię?
– Nie bardzo wiem, co to znaczy. Wypaczyć? To słowo też podłapałeś z którejś z twoich taśm?
Pomeranz wysunął ostrzegawczo palec.
– Myślisz, że nie zawieszę tej żałosnej cipy i nie zrujnuję jej kariery?
– Nawet ty nie jesteś chyba aż tak głupi, Pomeranz. Słyszałeś o Jessice Culver?
Palec Pomeranza opadł.
– To twoja dziewczyna. Pisarka.
– Bardzo znana. Bardzo szanowana. Wiesz, co zrobi z największą chęcią? Nagłośni i obnaży seksizm w policji. Spróbuj zrobić cokolwiek Francine, zdegradować ją, przydzielić choćby jedno gówniane zadanie, chuchnąć na nią między posiłkami, a bądź pewien, że Jessica załatwi cię tak, że w porównaniu z tobą Bob Packwood okaże się feministą w stylu Berty Friedan.
Pomeranz stropił się. Pewnie nie wiedział, kim jest Berty Friedan. Może zamiast niej należało wymienić Glorię Steinem. Niemniej, trzeba mu przyznać, dobrze wykorzystał czas. Dochodząc do siebie, zdobył się na prawie miły uśmiech.
– Chcesz zimnej wojny, proszę bardzo. Ja ci mogę posłać atomówkę, a ty mnie. Pat.
– Nieprawda, Roy. Ja nie mam nic do stracenia. Ty za to masz robotę, rodzinę, dobre imię, a w perspektywie być może odsiadkę.
– Chyba żartujesz. Zadzierasz z najpotężniejszą rodziną w New Jersey. Naprawdę myślisz, że nie masz nic do stracenia?
Myron wzruszył ramionami.
– A do tego jestem kopnięty – odparł. – Inaczej mówiąc mój mózg wszystko wypacza.
Pomeranz spojrzał na Wicknera. Wickner na niego. Prasnął kij pałkarza. Tłum zerwał się na nogi. Piłka uderzyła w ogrodzenie. „Dawaj, Billy!”. Billy obiegł drugą bazę i wślizgnął się do trzeciej.
Pomeranz odszedł bez słowa.
Myron długo przyglądał się Wicknerowi.
– Bardzo jesteś zakłamany, Eli? – spytał.
Wickner nie odpowiedział.
– Kiedy miałem jedenaście lat, my, piątoklasiści, uważaliśmy cię za najrówniejszego gościa pod słońcem. Przyglądałem ci się podczas meczów. Bardzo chciałem zasłużyć na twoją pochwałę. Ale okazałeś się zwykłym kłamcą.
– Zostaw to, Myron – odparł Wickner, wpatrując się w boisko.
– Nie mogę.
– Davison to szuja. Nie wart tego.
– Nie pracuję dla Davisona. Pracuję dla córki Anity Slaughter.
Wickner wciąż wpatrywał się w boisko. Usta miał zaciśnięte, ale w ich kąciku Myron znów dostrzegł drżenie.
– Zranisz wielu ludzi.
– Co się stało z Elizabeth Bradford?
– Wypadła. I tyle.
– Nie zostawię tej sprawy.
Wickner jeszcze raz poprawił bejsbolówkę i ruszył.
– W takim razie zginie więcej osób – powiedział.
W jego głosie nie było groźby, tylko głuche bolesne przeświadczenie.
21
Przy samochodzie czekało na Myrona dwóch zbirów z Farmy Bradfordów. Jeden duży, mocno zbudowany, drugi chudy, starszy. Wprawdzie nie mógł zobaczyć, czy noszący długie rękawy szczuplak ma na ręku wytatuowanego węża, ale para ta pasowała do opisu Mabel Edwards.
Myron zagotował się w środku.
Duży miał budzić postrach. W szkole pewnie uprawiał zapasy. A może był wykidajłą w miejscowym barze. Uważał się za twardziela. Było jasne, że nie będzie z nim problemu. Starszy nie wyróżniał się warunkami fizycznymi. Wyglądał jak podstarzała wersja chuderlaka, którego w dawnym komiksie Charlesa Atlasa obsypują piachem. Z fizjonomii przypominał łasicę, a jego paciorkowate oczy mroziły. Myron wiedział, że nie należy sądzić ludzi po wyglądzie, ale ten typ miał zbyt ostre, zbyt okrutne rysy twarzy.
– Pokaże mi pan swój tatuaż? – spytał wprost.
Osiłek się zmieszał, ale po Łasicy pytanie spłynęło jak woda.
– Mężczyźni nigdy mnie o to nie proszą – odparł.
– Ale babki na pewno błagają o to bez przerwy.
Nie wiadomo, czy Łasicę dotknął jego żart, w każdym razie zagadnął ze śmiechem:
– Naprawdę chcesz zobaczyć mojego węża?
Myron potrząsnął głową. Wąż! Dostał odpowiedź. To oni byli u Mabel Edwards. Większy podbił jej oko. Zakipiał w środku stopień mocniej.
– Czym mogę służyć, panowie? – spytał. – Zbieracie datki na klub Kiwanis?
– No jasne – odparł większy. – Z krwi.
– Ja nie jestem babcią, gieroju – rzekł Myron, patrząc mu w oczy.
– Że co?
Chudy odchrząknął.
– Chce się z tobą widzieć przyszły gubernator – powiedział.
– Przyszły gubernator?
Łasica wzruszył ramionami.
– W poufnej sprawie.
– Dobrze wiedzieć. To dlaczego do mnie nie zadzwonił?
– Przyszły gubernator uznał, że powinniśmy ci towarzyszyć.
– Tę milę zdołam przejechać sam. – Myron spojrzał na dużego zbira i wycedził: – W końcu nie jestem babcią.
Byczek prychnął i obrócił głowę.
– Ale mogę cię zbić, jakbyś był.
– Zbić jak babcię? Rety, co za gość!
Myron czytał niedawno o guru, uczących swoich adeptów umiejętności wyobrażania sobie, że odnoszą sukces. Wyobraź to sobie, a się stanie, brzmiało z grubsza ich credo. Tak czy owak sprawdzało się w walce. Gdy pojawia się przed tobą szansa, obmyśl plan ataku. Przewidź reakcje przeciwnika i przygotuj się na nie. To właśnie robił od chwili, gdy Łasica przyznał się, że ma tatuaż. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Uderzył.
Kolanem trafił dużego w krocze. Wydawszy z siebie dźwięk, jakby wysysał ze słomki ostatnie krople płynu, byczek złożył się jak stary portfel. Myron wyciągnął pistolet i wycelował go w Łasicę. Jego duży koleżka stopniał i utworzył kałużę na chodniku.
Łasica się nie poruszył. Był lekko rozbawiony.
– Szkoda fatygi – rzekł.
– Owszem – przyznał Myron. – Ale znacznie lepiej się czuję. – Spojrzał na osiłka. – To za Mabel Edwards.