Выбрать главу

Myron skinął głową, próbując nadążyć za jej wędrówką po epokach.

– Nie chodzi już na przyjęcia? – spytał.

– Nie.

– Dlaczego?

Deborah Whittaker chyba lekko się wzdrygnęła. Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Przypomnij mi, jak się nazywasz – powiedziała.

– Myron.

– To wiem. Przed chwilą mi powiedziałeś. Jak masz na nazwisko.

– Bolitar.

Oczy znów jej rozbłysły.

– Syn Ellen?

– Zgadza się.

– Ellen Bolitar – powiedziała z promiennym uśmiechem. – Jak się miewa?

– Dziękuję, dobrze.

– Bystra kobieta. Powiedz mi, Myron, nadal rozrywa na strzępy świadków oskarżenia?

– Tak, proszę pani.

– Bardzo bystra.

– Uwielbiała pani rubrykę.

Deborah rozpromieniła się.

– Adwokatka Ellen Bolitar czyta moją rubrykę?

– Co tydzień. Od niej zaczynała lekturę gazety.

Deborah Whittaker wyprostowała się w fotelu, kręcąc głową.

– Słyszeliście, państwo? Ellen Bolitar czyta moją rubrykę.

Uśmiechnęła się do Myrona. Od ciągłych przeskoków w czasie Myronowi zaczęły mylić się czasy gramatyczne. Musiał za nią nadążać.

– Co za miła wizyta, Myron.

– Tak, proszę pani.

Jej uśmiech zadrżał i zniknął.

– Nikt tu nie pamięta mojej rubryki – poskarżyła się. – Są bardzo uprzejmi i mili. Dobrze mnie traktują. Ale dla nich jestem jeszcze jedną starszą panią. Kiedy osiągasz pewien wiek, przestają cię dostrzegać. Widzą w tobie tylko rozsypujące się próchno. Nie pojmują, że kryjący się w środku, umysł był kiedyś błyskotliwy, a zużyte ciało uczestniczyło w najfantastyczniejszych zabawach i tańczyło z najprzystojniejszymi mężczyznami. Są na to ślepi. Nie pamiętam, co jadłam na śniadanie, ale pamiętam te zabawy. Uważasz, że to dziwne?

Myron potrząsnął głową.

– Nie, proszę pani.

– Ostatni wieczorek u Lizzy pamiętam, jakby to było wczoraj. Była w czarnej sukni bez ramiączek od Halstona i białych perłach. Opalona i ładna. A ja w jaskraworóżowej letniej sukience. Projektu Lilly Pulitzer. Wiedz, że nadal przyciągałam wzrok.

– Co stało się z Lizzy, pani Whittaker? Dlaczego przestała bywać na przyjęciach?

Deborah Whittaker nagle zesztywniała.

– Prowadzę rubrykę towarzyską, a nie plotkarską – odparła.

– Rozumiem. Ale pytam nie ze wścibstwa. To ważna sprawa.

– Lizzy jest moją przyjaciółką.

– Czy widziała ją pani po tym przyjęciu?

Jej wzrok znów uciekł gdzieś daleko.

– Myślałam, że za dużo pije. Zaczęłam się nawet obawiać, że ma z tym problem.

– Z piciem?

– Nie lubię plotkować. To nie w moim stylu. Redaguję kolumnę towarzyską. Staram się nie ranić ludzi.

– Doceniam to, pani Whittaker.

– Ale się myliłam.

– Myliła się pani?

– Lizzy nie ma problemu z piciem. Oczywiście pije dla towarzystwa, ale jest za doskonałą gospodynią, żeby przebrać miarę.

Znów te czasy gramatyczne.

– Widziała ją pani po tym przyjęciu? – powtórzył.

– Nie – odparła cicho. – Już nie.

– A może rozmawiała z nią pani przez telefon?

– Dzwoniłam do niej dwa razy. Po tym, jak nie pojawiła się u Woodmeresów i na balu Constance. Czułam, że coś się stało. Ale z nią nie rozmawiałam. Raz nie było jej w domu, a za drugim razem nie mogła podejść. – Deborah spojrzała na Myrona. – Wiesz, gdzie ona jest? Myślisz, że wyjdzie z tego?

Myron nie wiedział, co odpowiedzieć. Ani w jakim czasie.

– Martwiła się pani o nią? – spytał.

– Oczywiście. Mam wrażenie, że Lizzy zniknęła. Pytałam o nią wszystkie jej przyjaciółki z klubu, ale żadna jej nie widziała. – Zmarszczyła brwi. – Zresztą, co to za przyjaciółki. Przyjaciółki tak nie plotkują.

– Nie plotkują o czym?

– O Lizzy.

– Co to za plotki?

Ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu.

– Myślałam, że zachowuje się dziwnie, bo za dużo pije. Ale to nie było to.

Myron pochylił się ku niej i też ściszył głos.

– A co? – spytał.

Deborah Whittaker wpatrzyła się w niego. Zastanawiał się, jaką rzeczywistość widzą jej zamglone, zachmurzone oczy.

– Depresja – odparła wreszcie. – Panie w klubie szeptały, że wpadła w depresję. Że Arthur ją odesłał. Do zakładu z miękkimi ścianami.

Myron poczuł chłód.

– Pogłoski! – wyrzuciła z siebie. – Podłe plotki!

– Nie dała im pani wiary?

– Powiedz mi coś. – Deborah Whittaker wyprostowała się i oblizała usta tak suche, jakby miały za chwilę się złuszczyć. – Jeśli Elizabeth Bradford zamknięto w jakimś zakładzie, to jak mogła wypaść z balkonu w swoim domu?

Myron skinął głową. Było o czym myśleć.

26

Zabawił tam nieco dłużej, rozmawiając z Deborah o ludziach i czasach, których nie znał. W końcu Becky ogłosiła koniec wizyty. Obiecał, że jeszcze wpadnie. Przyrzekł, że postara się przywieźć matkę. Mówił szczerze. Deborah Whittaker odczłapała posuwiście. Zastanawiał się, czy gdy dotrze do swojego pokoju, będzie pamiętała o jego wizycie. I czy w ogóle ma to jakieś znaczenie.

Z samochodu zadzwonił do sztabu wyborczego Arthura Bradforda. Jego „sekretarz kampanii” poinformowała, że „przyszły gubernator” będzie w Belleville. Myron podziękował, wyłączył komórkę, sprawdził godzinę i ruszył w drogę. Obliczył, że jeżeli nie trafi na korek, zdąży.

Kiedy wjechał na Garden State Parkway, połączył się z biurem ojca.

– Natychmiast ci go daję, Myron – powiedziała, jak zawsze od dwudziestu pięciu lat, gdy tam dzwonił, Eloise, długoletnia sekretarka taty.

Nie było ważne, czy ojciec jest zajęty. Nieważne, czy akurat przyjmował kogoś w gabinecie, czy rozmawiał przez telefon. Dawno temu wydał polecenie: „Kiedy dzwoni mój syn, zawsze można mi przeszkodzić”.

– Nie trzeba – powiedział Myron. – Przekaż mu, że wpadnę za dwie godziny.

– Tutaj? Mój Boże, Myron, nie byłeś u nas od lat.

– Wiem.

– Czy coś się stało?

– Nic, Eloise. Chciałem z nim pogadać. Powiedz mu, że to nic takiego.

– Och, twój ojciec na pewno bardzo się ucieszy.

Myron nie był tego pewien.

Wymalowane modnymi pochylonymi trójwymiarowymi literami na pasiastym, czerwono-granatowym, przystrojonym dużymi białymi gwiazdami autokarze wyborczym hasło Arthura Bradforda brzmiało: BRADFORD NA GUBERNATORA. Szyby w nim – co za proste, bezpretensjonalne rozwiązanie – były czarne, tak by nikt z pospólstwa nie mógł podejrzeć swojego przywódcy.

Arthur Bradford z mikrofonem w ręku stał przy drzwiach pojazdu. Za nim jego brat Chance, z gotowym do zdjęć uśmiechem politycznego poplecznika, mówiącym: „Czyż nasz kandydat nie jest super?”. A po prawej cioteczny brat Brendy, Terence Edwards. On również miał na twarzy promienny uśmiech, naturalny jak czupryna senatora Joego Bidena. Obaj w idiotycznych kapeluszach ze styropianu, w jakich mógłby występować kwartet rewelersów.