– O czymś zapomniałeś – powiedział, wpatrując się w niego.
Zmarszczki na czole Arthura pogłębiły się.
– O czym?
– Który z was – Myron wskazał na Chance’a, a potem na niego – pobił Anitę Slaughter?
Bracia zamilkli jak kamienie.
– Kilka tygodni przed samobójstwem Elizabeth ktoś poturbował Anitę Slaughter – ciągnął Myron. – Zabrano ją do szpitala Świętego Barnaby. Kiedy twoja żona skoczyła z balkonu, Anita nadal nosiła ślady pobicia. Opowiesz mi o tym?
Naraz nastąpiło kilka rzeczy. Arthur Bradford lekko skinął głową. Sam odłożył tygodnik „People” i wstał. Chance się wściekł.
– On za dużo wie! – krzyknął.
Zamyślony Arthur nie zareagował.
– Musimy go usunąć!
W ich stronę ruszył Sam.
– Chance? – powiedział cicho Myron.
– Co?
– Masz rozpięte pod szyją.
Chance spojrzał na rozporek. W tym momencie Myron przystawił mu do krocza trzydziestkęósemkę. Chance odskoczył, ale lufa podążyła za nim. Chudy Sam wycelował w Myrona pistolet.
– Każ mu usiąść – powiedział Myron – bo zrobię ci taką dziurkę, że nie będziesz miał kłopotów z wkładaniem cewnika.
Wszyscy zamarli. Sam wciąż celował w Myrona, Myron wtykał lufę w krocze Chance’a, a Arthur trwał w zamyśleniu. Chance zaczął się trząść.
– Nie zmocz mi pukawki, Chance.
Odzywka godna twardziela. Ale sytuacja nie była dobra. Myron znał takich jak Sam. Strzelali mimo ryzyka.
– Niepotrzebnie wyjąłeś pistolet. Nikt nie zrobi ci krzywdy – rzekł Arthur.
– Co za ulga.
– Więcej jesteś wart dla mnie żywy. W innym razie Sam już by cię rozwalił. Rozumiesz?
Myron nie odpowiedział.
– Nasza umowa obowiązuje: znajdź Anitę, Myron, a ja uchronię Brendę przed aresztowaniem. I nie wmieszamy do tego mojej żony. Wyrażam się jasno?
Trzymający wciąż pistolet na poziomie oka Sam uśmiechnął się.
– To tak ma wyglądać zaufanie? – spytał Myron, wskazując go głową.
– Sam.
Sam schował pistolet, wrócił na miejsce i złapał się za „People”.
Myron nieco mocniej wcisnął pistolet w krocze Chance’a, a gdy ten skowytnął, schował broń do kieszeni.
Autokar podwiózł go do taurusa. Gdy z niego wysiadał, Sam zasalutował. Odpowiedział mu skinieniem głowy. Autokar odjechał i zniknął za rogiem. W tym momencie Myron zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Spróbował się odprężyć i zebrać myśli.
– Wkładanie cewnika? – powiedział na głos. – Okropność.
27
Biuro ojca mieściło się nadal w magazynie w Newark. Przed laty szyto tu bieliznę. A w tej chwili sprowadzano gotowe wyroby z Indonezji, Malezji lub z innego kraju, w którym zatrudnia się dzieci. Wszyscy wiedzieli o wyzyskiwaniu nieletnich, a mimo to korzystali z owoców ich pracy i kupowali wyprodukowany tam towar, bo co prawda było to naganne moralnie, ale pozwalało zaoszczędzić garść dolarów. Łatwo ciskać gromy na pracę dzieci w fabrykach, łatwo się oburzać na płacenie dwunastolatkom dwunastu czy ilu tam centów za godzinę, łatwo potępiać ich rodziców i taki wyzysk. Znacznie trudniej to robić, kiedy musisz wybierać między dwunastoma centami a przymieraniem głodem, między wyzyskiem a śmiercią.
A najłatwiej jest za wiele o tym nie myśleć.
Trzydzieści lat temu w Newark naprawdę szyto bieliznę. U taty Myrona pracowało wielu czarnych ze slumsów. Uważał się za dobrego pracodawcę. Sądził, że ma u nich opinię dobrodzieja. Ale kiedy po wybuchu zamieszek w roku 1968 pracownicy spalili mu cztery budynki fabryczne, zmienił co do nich zdanie.
Eloise Williams zaczęła u niego pracować przed zamieszkami. „Będzie miała u mnie pracę, póki żyję” – często powtarzał. Była dla niego jak druga żona. Dbała o niego w pracy. Spierali się, kłócili, czasem byli na siebie źli. Ale było to najprawdziwsze uczucie. Myron był tego świadom. „Chwała Bogu, że Eloise jest brzydsza od krowy spod Czarnobyla – mawiała jego mama. – Bo inaczej byłabym podejrzliwa”.
Fabryka składała się niegdyś z pięciu budynków. Pozostał tylko magazyn. Ojciec Myrona składował w nim dostawy zza oceanu. Biuro mieściło się dokładnie pośrodku i sięgało prawie pod sufit. Wszystkie cztery ściany były ze szkła, dzięki czemu mógł obserwować towar niczym strażnik teren więzienia z wieży.
Myron wszedł po metalowych schodach na górę. Eloise powitała go mocnym uściskiem i uszczypnięciem w policzek. Niemal oczekiwał, że za chwilę wyjmie z szuflady biurka jakąś zabawkę. Kiedy odwiedzał biuro ojca w dzieciństwie, zawsze miała dla niego w pogotowiu korkowiec, samolocik do składania albo komiks. Ale tym razem tylko go uściskała. Niespecjalnie rozpaczał.
– Wchodź jak w dym – powiedziała, nie naciskając dzwonka ani nie pytając jego ojca, czy jest wolny.
Przez szybę widział, że ojciec rozmawia przez telefon. Jak zwykle, z ożywieniem. Kiedy wszedł, staruszek uniósł palec.
– Irv, powiedziałem, jutro. Żadnych wymówek. Jutro, słyszysz?
Niedziela, a wszyscy pracowali. Ach, ten kurczący się wolny czas u schyłku dwudziestego wieku.
Ojciec odłożył słuchawkę, spojrzał na syna i cały się rozpromienił. Myron obszedł biurko i pocałował go w policzek. Jego szorstka, podobna do papieru ściernego skóra lekko pachniała old spice’em. Tak jak powinna.
Był ubrany jak członek Knesetu – w czarne spodnie i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, pod którą nosił podkoszulek z rękawkami. Między podkoszulkiem a szyją sterczały siwe włosy. Miał bardzo semicką urodę – ciemnooliwkową cerę i nos, który ludzie uprzejmi nazywali wydatnym.
– Pamiętasz Don Rica? – spytał.
– Portugalską knajpkę, do której kiedyś chodziliśmy?
Ojciec skinął głową.
– Już jej nie ma. Od zeszłego miesiąca. Manuel prowadził ją pięknie przez trzydzieści sześć lat. I w końcu musiał się poddać.
– Przykro słyszeć.
Ojciec prychnął szyderczo i machnął ręką.
– Kogo to obchodzi? Zagaduję cię, bo się trochę zmartwiłem. Eloise powiedziała, że przez telefon miałeś dziwny głos. Wszystko w porządku? – spytał ciszej.
– Nic mi nie jest.
– Potrzebujesz pieniędzy?
– Nie, tato, nie potrzebuję.
– Ale coś się stało, tak?
Myron postanowił, że spyta od razu.
– Znasz Arthura Bradforda?
Ojciec pobladł – nie powoli, ale w jednej chwili – i zaczął przekładać rzeczy na biurku. Poprawił rodzinne fotografie, nieco dłużej zatrzymując się na zdjęciu Myrona dzierżącego wysoko w górze trofeum Krajowego Akademickiego Zrzeszenia Sportowego, NCAA, po zdobyciu z drużyną Uniwersytetu Duke’a tytułu mistrza kraju. A potem podniósł puste pudełko po pączkach i wrzucił je do kosza.
– A dlaczego pytasz? – rzekł wreszcie.
– W coś się zaplątałem.
– W związku z Arthurem Bradfordem?
– Tak.
– To się wyplącz. I to szybko.
Ojciec podniósł do ust turystyczny kubek do kawy i zapuścił żurawia. Kubek był pusty.