– Powiedział, żebym ciebie o niego spytał. On i gość, którego zatrudnia.
Al Bolitar poderwał głowę.
– Sam Richards? – spytał cicho, z lękiem. – To on żyje?
– Tak.
– Cholera!
– Skąd ich znasz? – spytał Myron po chwili.
Ojciec otworzył szufladę i zaczął w niej czegoś szukać a potem zawołał Eloise. Podeszła do drzwi.
– Gdzie jest tylenol? – spytał.
– W dolnej prawej szufladzie. Z lewej strony z tyłu. Pod pudełkiem z gumkami – odparła Eloise i spytała Myrona: – Chcesz yoo-hoo?
– Tak, proszę.
Trzymali yoo-hoo! Nie był w biurze ojca od blisko dekady, a oni wciąż trzymali jego ulubiony napój! Ojciec znalazł buteleczkę i zaczął się bawić nakrętką. Eloise wyszła i zamknęła drzwi.
– Nigdy cię nie okłamałem.
– Wiem.
– Starałem się ciebie chronić. To rola rodziców. Chronić swoje dzieci. Kiedy widzą, że zbliża się niebezpieczeństwo, próbują wkroczyć i przyjąć cios na siebie.
– Nie możesz przyjąć za mnie tego ciosu.
Ojciec wolno skinął głową.
– To żadna ulga – powiedział.
– Nic mi nie będzie. Chcę tylko wiedzieć, z czym mam do czynienia.
– Ze złem w najczystszej postaci. – Ojciec wytrząsnął dwie tabletki i połknął je bez wody. – Masz do czynienia z najczystszym okrucieństwem, z ludźmi pozbawionymi sumienia.
Eloise wróciła z yoo-hoo. Czytając w ich twarzach, bez słowa podała Myronowi napój i szybko się wymknęła. W oddali wózek widłowy włączył klakson, ostrzegając, że się cofa.
– Zdarzyło się to z rok po zamieszkach – zaczął ojciec. – Jesteś chyba za młody, żeby pamiętać, ale rozruchy rozdarły to miasto. Do dziś nie wyleczyło się ono z ran. Przeciwnie. Przypomina moją konfekcję. – Wskazał na pudła w dole. – Kiedy materiał puści przy szwie i nic się z tym nie zrobi, rozdarcie się powiększy i odzież się rozleci. Tak wygląda Newark. Jak podarta sztuka odzieży… Moi pracownicy w końcu powrócili, ale odmienieni. Gniewni. Z pracodawcy zmieniłem się dla nich w gnębiciela. Patrzyli na mnie, jakbym to ja przywiózł siłą ich zakutych w łańcuchy przodków przez ocean. A potem zaczęli podburzać ich wichrzyciele. Mane, tekel, fares. To był koniec produkcji w tej fabryce. Koszty pracy stały się za wysokie. To miasto samo się zżerało. W końcu robotnikami zaczęli kierować gangsterzy. Robotnicy zapragnęli stworzyć związek. Zażądali tego! Oczywiście byłem temu przeciwny.
Ojciec spojrzał przez szklaną ścianę na niekończące się rzędy pudeł. Myron zastanawiał się, ile razy oglądał ten sam widok. Co myślał, kiedy na nie patrzył, o czym marzył przez te wszystkie lata, które spędził w zakurzonym magazynie. Myron potrząsnął puszką i otworzył ją z puknięciem. Na ten dźwięk jego ojciec lekko się wzdrygnął. Spojrzał na syna i zdobył się na uśmiech.
– Stary Bradford związał się z gangsterami, którzy chcieli założyć u mnie związek. Oto kto maczał w tym palce: gangsterzy, bandziory, łajdaki, parający się wszystkim, od stręczycielstwa po grę w numerki. Raptem stali się fachowcami od kwestii pracowniczych. Mimo to z nimi walczyłem. I wygrywałem. Któregoś dnia stary Bradford przysłał tu, do tego magazynu, swojego syna Arthura. Żeby ze mną pogadał. Był z nim Sam Richards. Bydlak stał oparty o tę ścianę i milczał. Arthur usiadł i położył nogi na moim biurku. Oświadczył, że zgodzę się na założenie tego związku. Co więcej, poprę go finansowo. Szczodrymi wpłatami. Odparłem gnojkowi, że jest słowo na to, co robi: wymuszenie. I kazałem mu się wynieść z biura.
Na czoło Ala Bolitara wystąpiły krople potu. Wyjął chusteczkę i kilka razy je osuszył. W rogu biura pracował wiatrak. Obracając się tam i z powrotem, raz po raz drażnił miłym wiaterkiem i wystawiał na sztywny upał. Myron spojrzał na rodzinne fotografie. Skupił wzrok na zdjęciu z rejsu po Karaibach. Pochodziło sprzed jakichś dziesięciu lat. Ubrani w krzykliwe koszule, opaleni, mama i tata tryskali zdrowiem i byli znacznie młodsi. Przestraszył się.
– Co się stało potem? – spytał.
Ojciec przełknął coś.
– Wtedy przemówił Sam. Podszedł do biurka, spojrzał na zdjęcia, uśmiechnął się, jakby był starym przyjacielem rodziny, i rzucił na nie sekator.
Myron poczuł chłód.
Jego ojciec mówił dalej. Oczy miał rozszerzone, spojrzenie nieobecne.
– „Wyobraź sobie, co można tym zrobić człowiekowi – powiedział. – Wyobraź sobie odcinanie części ciała po kawałku. Nie to, po jakim czasie ktoś taki umiera, ale jak długo potrafisz utrzymać go przy życiu”. To wszystko. Arthur Bradford zaczął się śmiać i obaj wyszli z biura.
Ojciec znów zajrzał do kubka, ale ten pozostał pusty. Myron wyciągnął w jego stronę yoo-hoo, ale Al Bolitar odmówił, kręcąc głową.
– Wróciłem do domu i starałem się udawać, że wszystko jest cacy. Jeść. Uśmiechać się. Bawiłem się z tobą na podwórku. Cały czas jednak myślałem o tym, co powiedział Sam. Twoja matka wyczuła, że coś się stało, ale przynajmniej choć raz nie wierciła mi dziury w brzuchu. Później się położyłem. Z początku nie mogłem zasnąć. Wyobrażałem sobie, tak jak zalecił ten łotr, odcinanie cząstek ludzkiego ciała. Powoli. Każdemu cięciu towarzyszył krzyk. I wtedy zadzwonił telefon. Podskoczyłem, spojrzałem na zegarek. Była trzecia rano. Podniosłem słuchawkę, nikt się nie odezwał. Ale byli tam. Słyszałem ich oddechy. Milczeli. Odłożyłem słuchawkę i wstałem z łóżka.
Ojciec oddychał płytko. Oczy miał załzawione. Kiedy Myron wstał, chcąc do niego podejść, powstrzymał go gestem.
– Daj mi skończyć, dobrze?
Myron skinął głową i usiadł.
– Wszedłem do twojego pokoju. – Głos ojca stał się monotonny, głuchy i bez życia. – Pewnie wiesz, że robiłem to bardzo często. Czasem siadałem przy tobie z nabożnym zachwytem i patrzyłem, jak śpisz.
Po twarzy Ala Bolitara popłynęły łzy.
– Wszedłem więc do twojego pokoju. Twój głęboki oddech natychmiast mnie pokrzepił. Uśmiechnąłem się. Podszedłem, żeby cię opatulić, i wtedy go zobaczyłem.
Podniósł pięść do ust, jakby chciał stłumić kaszlnięcie. Pierś mu zadygotała i wyrzucił z siebie słowa:
– Na twoim łóżku, na kołderce, leżał sekator. Ktoś włamał się do twojego pokoju i zostawił sekator.
Stalowa ręka ścisnęła Myronowi trzewia.
Ojciec spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.
– Z takimi jak oni się nie walczy, Myron – powiedział. – Z takimi jak oni nie wygrasz. To nie kwestia odwagi. To kwestia troski. Masz bliskich, o których się troszczysz. Ci ludzie tego nie rozumieją. Są wyzuci z uczuć. Czy możesz zranić kogoś, kto nic nie czuje?
Myron nie odpowiedział.
– Po prostu się wycofaj. To żaden wstyd.
Myron wstał. Jego ojciec również. Objęli się i mocno uścisnęli. Myron zamknął oczy. Ojciec przygarnął jego głowę i pogładził po włosach. Myron przywarł do niego. Wciągnął w nos zapach wody old spice i powrócił w przeszłość, wspominając, jak ta sama ojcowska ręka podtrzymywała mu głowę, gdy oberwał piłką od Joeya Davita.