Выбрать главу

To nadal krzepi, skonstatował. Chociaż minęło tyle lat, w ramionach ojca wciąż czuł się najbezpieczniej.

28

Sekator.

To nie mógł być przypadek. Chwycił komórkę i zadzwonił do szkoły, gdzie trwał trening.

– Cześć – usłyszał po kilku minutach głos Brendy.

– Cześć.

Zamilkli.

– Uwielbiam elokwentnych mężczyzn – powiedziała.

– Mhm.

Zaśmiała się. Tak melodyjnie, że zadrgało mu serce.

– Co u ciebie? – spytał.

– W porządku. Pomaga mi gra. Poza tym dużo myślałam o tobie. To też pomaga.

– Nawzajem.

Zabójcze teksty, jeden w drugi.

– Będziesz wieczorem na meczu? – spytała Brenda.

– Jasne. Wpaść po ciebie?

– Nie, pojadę autobusem z drużyną.

– Mam pytanie.

– Strzelaj.

– Jak nazywają się ci dwaj chłopcy, którym przecięto ścięgna Achillesa?

– Clay Jackson i Arthur Harris.

– Przecięto je sekatorem, tak?

– Tak.

– I mieszkają w East Orange?

– Tak, a dlaczego pytasz?

– To nie Horace ich okaleczył.

– A kto?

– To długa historia. Opowiem ci później.

– Po meczu – zaproponowała. – Wprawdzie mam pewne zobowiązania wobec mediów, ale możemy przegryźć coś do drodze i wrócić do Wina.

– Doskonale.

Zamilkli.

– Za bardzo się narzucam? – spytała po chwili.

– Ależ skąd.

– Może powinnam być bardziej nieprzystępna.

– Nie.

– Rzecz w tym… – urwała i dodała po chwili – że dobrze mi z tym, wiesz?

Skinął głową. Wiedział. Przypomniał sobie słowa Esperanzy, że kiedyś za bardzo się odsłaniał – stał jak wrośnięty w ziemię, zupełnie się nie bojąc, że oberwie piłką w głowę.

– Zobaczymy się na meczu – powiedział i skończył rozmowę.

Usiadł, zamknął oczy i pomyślał o Brendzie, pozwalając, żeby myśli o niej spłynęły na niego kaskadą. Poczuł mrowienie w ciele. Uśmiechnął się.

Brenda.

Otworzył oczy i otrząsnął się z marzeń. Ponownie włączył telefon w samochodzie i wystukał numer Wina.

– Mów.

– Potrzebuję wsparcia – powiedział.

– Byczo – ucieszył się Win.

Spotkali się w Essex Green Mall w West Orange.

– To daleko stąd? – spytał Win.

– Dziesięć minut.

– Podła dzielnica?

– Tak.

Win spojrzał na swojego cennego jaguara.

– Pojedziemy twoim samochodem – zdecydował.

Wsiedli do forda taurusa. Słońce u schyłku lata kładło nadal długie, cienkie cienie. Upał parował z chodników ciemnymi, dymnymi, leniwymi wiciami. Powietrze było tak gęste, że jabłku spadającemu z drzewa dotarcie do ziemi zajęłoby kilka minut.

– Zasięgnąłem informacji o stypendium Edukacji Powszechnej – rzekł Win. – Ten, kto je ufundował, doskonale znał się na finansach. Pieniądze przekazano z zagranicy, a konkretnie z Kajmanów.

– Więc ich źródło jest nie do wykrycia?

– Prawie nie do wykrycia – sprostował Win. – Ale nawet na Kajmanach kto smaruje, ten jedzie.

– Komu posmarujemy łapę?

– Już posmarowałem. Niestety, konto było na fikcyjne nazwisko i zamknięto je cztery lata temu.

– Cztery lata temu – powtórzył Myron. – Zaraz po tym, jak Brenda dostała ostatnie szkolne stypendium. Przed rozpoczęciem studiów medycznych.

Win skinął głową.

– To logiczne – powiedział niczym pan Spock ze Star Treka.

– A więc dotarliśmy do ściany.

– Chwilowo. Trzeba będzie przeszukać stare akta, ale zajmie to kilka dni.

– Coś jeszcze?

– Stypendystki nie wybrała instytucja związana ze szkolnictwem, tylko adwokaci. Kryteria były ogólnikowe: potencjał intelektualny, postawa społeczna i tym podobne.

– Innymi słowy, wszystko zaaranżowano tak, żeby ci prawnicy wybrali Brendę. Tak jak się domyślaliśmy, chodziło o przekazanie jej pieniędzy.

– Logiczne – powtórzył Win, znów kiwając głową.

Wyruszyli z West Orange do East Orange. Przemiana następowała powoli. W miejsce pięknych podmiejskich domów pojawiły się ogrodzone osiedla, po nich znowu domy – mniejsze, na mniejszych parcelach, starsze i bardziej ścieśnione – a wreszcie opuszczone fabryki i budynki komunalne. Przypominało to powrót motyla do stadium poczwarki.

– Poza tym zadzwonił Hal – dodał Win.

Z Halem, ekspertem od elektroniki, znali się z czasów wspólnej pracy dla rządu. To jego Myron poprosił o sprawdzenie podsłuchów.

– No i?

– Wszędzie, w mieszkaniach Mabel Edwards, Horace’a Slaughtera i u Brendy w akademiku, założono podsłuch telefoniczny i pluskwy.

– Żadna niespodzianka.

– Z wyjątkiem jednego. Urządzenia w dwóch domach, Mabel i Horace’a, były stare. Zdaniem Hala, założono je co najmniej trzy lata temu.

Myron puścił umysł w ruch.

– Trzy lata?

– Tak. Oczywiście w przybliżeniu. W każdym razie były stare, po części pokryte skorupą kurzu.

– A co z podsłuchem w telefonie Brendy?

– Założono go niedawno. Ale Brenda mieszka tam dopiero kilka miesięcy. Hal znalazł też pluskwy w pokojach. Jedną pod biurkiem w sypialni. Drugą w dużym pokoju za kanapą.

– Mikrofony?

Win skinął głową.

– Kogoś interesowały nie tylko jej rozmowy przez telefon.

– Cholera.

Win o mało się nie uśmiechnął.

– Wiedziałem, że się zdziwisz.

– Ktoś od dawna niewątpliwie szpieguje jej rodzinę – powiedział Myron, wprowadzając do mózgu nowe dane.

– Niewątpliwie.

– Ktoś, kto ma wpływy i środki.

– Oczywiście.

– Wszystko wskazuje na Bradfordów. Szukają Anity Slaughter. Z tego, co wiemy, od dwudziestu lat. To jedyne sensowne rozwiązanie. Wiesz, co to oznacza?

– Powiedz.

– Że Arthur Bradford mnie oszukał.

Win westchnął wymownie.

– Polityk, któremu nie można ufać? Zaraz powiesz mi, że nie ma Świętego Mikołaja.

– Potwierdza to nasz wstępny domysł. Wyjaśnia, dlaczego Arthur Bradford jest tak skory do współpracy. Anita Slaughter uciekła, bo się bała. Mam ją znaleźć, żeby mógł ją zabić.

– A potem spróbuje zabić ciebie. – Win sprawdził w lusterku fryzurę. – Niełatwo jest być przystojnym, rozumiesz.

– Ale się nie uskarżasz.

– Już taki jestem.

Win zerknął jeszcze raz w lusterko i ustawił je w poprzedniej pozycji.

Clay Jackson mieszkał w biednej robotniczej dzielnicy, przy ulicy z szeregowymi domami, samymi bliźniakami, nie licząc kilku narożnych knajp z brudnymi oknami, przez które błyskały niemrawo neonowe reklamy budweisera. Podwórza za nimi wychodziły na drogę 280. Ogrodzenia były z siatki. Z popękanych chodników wyrastało tyle chwastów, że nie dało się określić, gdzie kończy się trotuar, a gdzie zaczyna trawnik.