Tu również mieszkali sami czarni. Myron znów poczuł znajomy, niewytłumaczalny niepokój.
Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko domu Claya Jacksona, w małym parku smażono coś na rożnie. Grano w softball. Zewsząd dobiegały gromkie śmiechy. Ryczał radiomagnetofon. Oczy wszystkich zwróciły się na wysiadających z taurusa Myrona i Wina. Radiomagnetofon nagle zamilkł. Myron zmusił się do uśmiechu. Na Winie spojrzenia miejscowych nie zrobiły żadnego wrażenia.
– Patrzą na nas – powiedział Myron.
– Gdyby dwóch czarnych podjechało pod twój dom w Livingston, to jakby ich tam przyjęto?
– Myślisz, że sąsiedzi dzwonią na policję i donoszą, że po ulicy kręci się dwóch „podejrzanych młodych”?
– Młodych? – spytał Win, unosząc brew.
– Pobożne życzenia.
– Mowa.
Ruszyli w stronę ganku podobnego do tego z Ulicy Sezamkowej. Ale grzebiący w pobliskim koszu na śmieci mężczyzna w niczym nie przypominał Oskara Zrzędy. Myron zapukał do drzwi. Win przyjrzał się oczom, płynnym ruchom, badając wzrokiem sytuację. Grający w softball i raczący się barbecue po drugiej stronie wciąż na nich patrzyli. Bez najmniejszej sympatii. Myron zapukał powtórnie.
– Kto tam? – odezwał się kobiecy głos.
– Nazywam się Myron Bolitar. A to jest Win Lockwood. Chcielibyśmy się widzieć z Clayem Jacksonem.
– Możecie chwilę zaczekać?
Czekali blisko minutę, nim zabrzęczał łańcuch. Obróciła się gałka i w drzwiach stanęła kobieta. Czarna, może czterdziestoletnia. Uśmiech na jej twarzy pełgał jak neonowa reklama budweisera w narożnej knajpie.
– Jestem matką Claya – powiedziała. – Wejdźcie.
Weszli za nią do środka. Na kuchni gotowało się coś smacznego. Stary klimatyzator ryczał niczym odrzutowiec DC-10, ale działał. Krótko jednak zażywali przyjemnego chłodu, bo gospodyni poprowadziła ich pośpiesznie wąskim korytarzem i przez tylne drzwi znów wyszli na zewnątrz, na podwórko.
– Napijecie się czegoś? – spytała, przekrzykując hałas autostrady.
Myron spojrzał na Wina. Win zmarszczył brwi.
– Nie, dziękujemy.
– Dobrze. – Uśmiech matki Claya rozmigotał się jak dyskotekowy stroboskop. – Pójdę po syna. Zaraz wrócę.
Zamknęła zewnętrzne drzwi.
Zostali sami. Podwórko było malutkie. Ze stojących tu skrzynek buchały kolorowe kwiaty i marniały dwa duże krzewy Myron podszedł do ogrodzenia i spojrzał na drogę 280. Po czteropasmowej autostradzie mknęła rzeka pojazdów. Snujące się wolno w dusznym upale spaliny zawisały w powietrzu. Gdy przełykał ślinę, czuł ich smak.
– Niedobrze – powiedział Win.
Myron skinął głową. Do twojego domu przychodzą dwaj biali. Nie znasz żadnego. Nie prosisz, żeby się wylegitymowali, tylko wpuszczasz ich do środka i zostawiasz na podwórzu. Coś tu śmierdziało, nie tylko spaliny.
– Poczekajmy, co z tego wyniknie – powiedział.
Nie czekali długo. Z trzech kierunków nadeszło ośmiu rosłych Murzynów. Dwóch wypadło przez tylne drzwi. Trzech zaszło ich z prawej strony domu, a trzech z lewej. W rękach mieli aluminiowe kije bejsbolowe, a na twarzach miny „przylutujmy im”. Wachlarzykiem otoczyli podwórko. Myronowi przyśpieszył puls. Win splótł ręce na piersi. Poruszały się tylko jego oczy.
Napastnicy nie byli ulicznymi łobuzami ani członkami gangu. Byli graczami w softball z parku po drugiej stronie ulicy, dorosłymi mężczyznami o krzepkich ciałach, zaprawionych w codziennej pracy – dokerami, kierowcami ciężarówek et cetera. Niektórzy trzymali kije gotowe do uderzenia, inni na ramionach, a jeszcze inni odbijali je lekko od nóg, jak Joe Don Baker w filmie Z podniesionym czołem.
Myron zmrużył oczy w słońcu
– Skończyliście grać? – spytał.
Największy z Murzynów wystąpił naprzód. Brzuch miał jak żelazny kocioł, dłonie zgrubiałe, a ręce tak mocarne, że nautilus na siłowni pękłby pod naporem jego nierzeźbionych muskułów, jakby był ze styropianu. Poszerzona do maksimum bejsbolówka Nike karlała na jego głowie do rozmiarów jarmułki. Koszulkę miał z logo Reeboka. Czapka Nike, koszulka Reeboka? Markowy bigamista.
– Gra dopiero się zaczyna, baranie.
Myron spojrzał na Wina.
– Odpowiedź niezła, lecz mało oryginalna – odparł Win. – Słowo „baran” doczepione na siłę. Temu panu tymczasem podziękujemy, może lepiej się spisze następnym razem.
Ósemka mężczyzn okrążyła Myrona i Wina.
– Choć no tu, kajzerko.
Nike-Reebok, ich oczywisty przywódca, wskazał pałką Wina.
Win spojrzał na Myrona.
– Chyba mówi o tobie – powiedział Myron.
– Bierze mnie za rodaka Schwarzeneggera.
Win uśmiechnął się, a Myronowi zabiło serce. Ludzie zawsze popełniali ten błąd. Nieodmiennie obierali sobie Wina za cel. Nie dość, że miał metr siedemdziesiąt kilka wzrostu, ze dwadzieścia centymetrów mniej od niego, to jego powierzchowność – jasne włosy, blada cera, niebieskie żyłki, kościec, zda się, kruchy jak z porcelany – wyzwalała w nich najgorsze instynkty. Win wydawał się miękki, chowany pod kloszem, wychuchany – wymoczek, którego wystarczy stuknąć, a rozleci się jak tani fajans. Łatwa zdobycz. Ulubiona przez wszystkich.
Win podszedł do Nike-Reeboka, uniósł brew i głosem kamerdynera Lurcha z Rodziny Adamsów spytał:
– Pan wzywał?
– Jak się nazywasz, kajzerko?
– Thurgood Marshall [2].
Silna grupa nie przyjęła tego z entuzjazmem. Zaszumiała.
– Sadzisz się na rasistowskie dowcipy?
– A nazwanie kogoś kajzerką nie jest rasistowskim wicem?
Win zerknął na Myrona i uniósł kciuki. Myron zrobił to samo. W pokazowej szkolnej debacie Win za tę odpowiedź zdobyłby punkt.
– Jesteś gliną, Thurgood?
Win zmarszczył czoło.
– W tym stroju?! – Chwycił się za klapy. – Liiitości!
– To czego tu szukasz?
– Chcemy porozmawiać z niejakim Clayem Jacksonem.
– O czym?
– O energii słonecznej i jej roli w dwudziestym pierwszym wieku.
Wódz Murzynów spojrzał na swoich żołnierzy. Zacieśnili pętlę. Myronowi zapulsowało w uszach. Nie odrywał oczu od Wina i czekał.
– Coś mi mówi, białasy, że przyjechaliście jeszcze raz skrzywdzić Claya. – Nike-Reebok przysunął się bliżej, stając oko w oko z Winem. – Coś mi mówi, że w jego obronie mamy prawo użyć środków ostatecznych. No nie, chłopaki?
Jego paczka potwierdziła to pomrukami, unosząc kije.
Win sięgnął znienacka ręką i wyrwał mu kij. Usta kompletnie zaskoczonego wielkiego Murzyna ułożyły się w „o”. Wpatrzył się w swoje ręce, jakby oczekiwał, że kij za chwilę się zmaterializuje. Ale się nie zmaterializował. Win odrzucił go w kąt podwórka i skinął na kolosa.
– Pójdziesz ze mną w tango, pumperniklu? – spytał.
– Win! – wtrącił Myron.
Ale Win wpatrywał się w przeciwnika.
– Czekam.
Nike-Reebok uśmiechnął się, zatarł ręce i oblizał usta.
– Zostawcie go mnie, chłopaki – powiedział.