– Chcesz powiedzieć, że Pomeranz przyjechał cię zabić? – spytał Myron, chcąc upewnić się, czy dobrze zrozumiał.
– Nie czas na pytania, Myron. Chciałeś wiedzieć, co zaszło. I dowiesz się. A potem… – Reszta zdania wyparowała w drodze do ust. Wickner odwrócił wzrok. – Po raz pierwszy zobaczyłem Anitę Slaughter na przystanku autobusowym na rogu Northfield Avenue, gdzie kiedyś była szkoła Roosevelta. – Jego głos nabrał policyjnej monotonności, jakby odczytywał raport. – Otrzymaliśmy anonimowy telefon. Ktoś zadzwonił z automatu u Sama po drugiej stronie ulicy. Powiedział, że jakąś kobietę pokaleczono i krwawi. Poprawka. Powiedział, że krwawi czarna kobieta. W Livingston Murzynki spotykałeś wyłącznie na przystankach autobusowych. W tamtych czasach przyjeżdżały tam tylko po to, żeby sprzątać w domach. Jeżeli pojawiały się z innych powodów, grzecznie uzmysławialiśmy im, że zabłądziły i odstawialiśmy do autobusu… Odebrałem ten meldunek, bo akurat byłem w wozie patrolowym. Anita Slaughter rzeczywiście mocno krwawiła. Ktoś ją nieźle poharatał. Ale wiesz, co od razu rzuciło mi się w oczy? Ta kobieta była piękna. Czarna jak węgiel, ale nawet z podrapaną twarzą wyglądała oszałamiająco. Spytałem, co się stało, ale nie chciała powiedzieć. Pomyślałem, że doszło do kłótni domowej. Sprzeczki z mężem. W tamtych czasach, choć tego nie pochwalałem, zostawiało się takie sprawy własnemu biegowi. Zresztą do dziś niewiele się pod tym względem zmieniło. W każdym razie wymogłem na niej, że zawiozę ją do szpitala Świętego Barnaby. Tam ją opatrzyli. Była roztrzęsiona, lecz w zasadzie nic wielkiego jej się nie stało. Zadrapania były głębokie, jakby zaatakował ją kot. No, ale zrobiłem co trzeba i zapomniałem o tym, aż do telefonu w sprawie Elizabeth Bradford, trzy tygodnie później.
Zegar wybił godzinę. Eli obniżył lufę i zamyślił się. Myron spojrzał na kajdanki na przegubie. Krzesło było ciężkie. Nic nie mógł zrobić.
– Jej śmierć nie była przypadkowa, prawda, Eli? – spytał.
– Tak – potwierdził Wickner. – Elizabeth Bradford popełniła samobójstwo.
Wziął z biurka starą piłkę bejsbolową – pamiątkę z rozgrywek szkolnej ligi, z niewprawnym autografem jakiegoś dwunastolatka – i wpatrzył się w nią jak Cyganka w szklaną kulę.
– Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty trzeci – rzekł z bolesnym uśmiechem. – W tym roku zdobyliśmy mistrzostwo stanu. To była świetna drużyna. – Odłożył piłkę. – Kocham Livingston. Poświęciłem temu miastu życie. Ale każde dobre miasto ma swoich Bradfordów. Pewnie dla zwiększenia pokus. Swojego węża w rajskim ogrodzie. Zaczyna się od drobnostek. Przymykasz oko na nieprawidłowe parkowanie. Odwracasz wzrok, kiedy któryś z nich przekracza prędkość… Tacy ludzie nie przekupują otwarcie, ale mają sposoby, żeby mieć cię w garści. Zaczynają od góry. Zatrzymaj Bradforda za jazdę po pijanemu, to któryś z twoich przełożonych go wypuści, a ciebie nieoficjalnie ukarzą. Koledzy też się na ciebie wkurzą, bo Bradfordowie fundują im bilety na mecze Gigantów, darmowe wycieczki i tym podobne. W głębi duszy wszyscy wiemy, że to złe. Źle robimy, lecz się z tego rozgrzeszamy. Źle robiłem. – Wskazał na ciało na podłodze. – I Roy też. Byłem pewien, że kiedyś się to na nas zemści. Tylko nie wiedziałem kiedy. Gdy klepnąłeś mnie na boisku w ramię, zrozumiałem, że nadszedł czas.
Wickner zamilkł i uśmiechnął się.
– Odbiegłem trochę od tematu, co?
Myron wzruszył ramionami.
– Mnie się nie śpieszy.
– A mnie, niestety, tak.
Wickner znów się uśmiechnął, a Myrona ścisnęło w sercu.
– Napomknąłem ci o drugim spotkaniu z Anitą Slaughter. Jak już wspomniałem, w tym dniu Elizabeth Bradford popełniła samobójstwo. O szóstej rano na komendę zadzwoniła kobieta, przedstawiła się jako pokojówka. Dopiero po przyjeździe odkryłem, że to Anita. Kiedy ustalaliśmy, co się stało, stary Bradford wezwał nas do swojej wymyślnej biblioteki. Widziałeś ją? Bibliotekę w silosie?
Myron skinął głową.
– Czekali na nas we trzech: stary, Arthur i Chance. W swoich drogich jedwabnych piżamach i szlafrokach! Stary Bradford poprosił nas o drobną przysługę. Tak to nazwał. Drobną przysługą. Jakby prosił o pomoc w przesunięciu pianina. Chciał, żebyśmy przez wzgląd na dobre imię rodziny napisali w protokole, że Elizabeth zmarła wskutek nieszczęśliwego wypadku. Nie posunął się do tego, żeby wyłożyć pieniądze na stół, ale jasno powiedział, że nas za to dobrze wynagrodzi. „Co nam szkodzi”, pomyśleliśmy z Royem. Wypadek czy samobójstwo, kogo to w sumie obchodzi. Takie zmiany to powszechna praktyka. Nic wielkiego, prawda?
– Uwierzyłeś im?
To pytanie wyrwało Wicknera z mgły wspomnień.
– O czym mówisz? – spytał.
– Że to było samobójstwo. Uwierzyłeś im na słowo?
– To było samobójstwo, Myron. Potwierdziła to twoja Anita Slaughter.
– Jak?
– Wszystko widziała.
– Mówisz o znalezieniu ciała.
– Nie, widziała jej skok.
Zaskoczył Myrona.
– Zeznała, że przyjechała do pracy i gdy szła podjazdem, zobaczyła, że na przymurku stoi żona Bradforda. Widziała, jak skacze na głowę.
– Może ją poinstruowali, co ma zeznać.
Wickner potrząsnął głową.
– Nie.
– Skąd masz pewność?
– Ponieważ Anita Slaughter zeznała to nam, zanim zobaczyła się z Bradfordami, najpierw przez telefon, a potem na miejscu. Bradfordowie jeszcze nie wstali w łóżek. Gdy przejęli kontrolę, zmieniła zeznanie. To wtedy oświadczyła, że znalazła zwłoki po przyjeździe do pracy.
Myron zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem – powiedział. – Po co zmieniać czas skoku z balkonu? Jaka to różnica?
– Pewnie woleli ogłosić, że zdarzyło się to w nocy, żeby, uprawdopodobnić wersję o nieszczęśliwym wypadku. Bardziej przekonująco brzmi, że kobieta wypadła z mokrego balkonu ciemną nocą, niż że doszło do tego o szóstej rano.
Myron przemyślał to sobie. Wątpliwości pozostały.
– Nie było żadnych śladów walki – dodał Wickner. – A poza tym Elizabeth Bradford zostawiła list.
– Co w nim było?
– Głównie bełkot. Naprawdę nie pamiętam. Zatrzymali go Bradfordowie. Oświadczyli, że ma charakter prywatny. Upewniliśmy się, że własnoręcznie go napisała, i to mi wystarczyło.
– Wspomniałeś w protokole, że Anita wciąż nosiła ślady napaści.
Wickner skinął głową.
– Nie miałeś żadnych podejrzeń?
– Względem czego? Pewnie że się zastanawiałem. Ale nie dopatrzyłem się żadnego związku. Pokojówkę pobito trzy tygodnie przed samobójstwem jej chlebodawczyni.
Myron pokiwał głową. Spojrzał na zegar nad głową Wicknera. Piętnaście minut, ocenił, a potem ostrożnie nadejdzie Win. Ominięcie czujników ruchu wymagało czasu. Wziął głęboki oddech. Wierzył, że Winowi się uda. Zawsze mu się udawało.
– To nie wszystko – powiedział Wickner.
Myron czekał na dalszy ciąg.
– Widziałem Anitę Slaughter jeszcze raz. Dziewięć miesięcy potem. W Holiday Inn.