– Przy tych stolikach, o których pan mówi – wyjaśniała pokojówka – teraz nikt nie siedzi. Gości jest mało i siedzieli wszyscy przy tym dużym stole pod ścianą. Sprzątając przebywałam głównie w tamtej części pokoju. Nie widziałam nikogo. A poza panią Basią i kierownikiem nikt tu nie wchodził.
– Czy z jadalni słychać dzwonek telefonu?
– Dobrze słychać. To tylko przez cienką ścianę.
– A pamięta pani, czy ktoś dzwonił wtedy?
– Nie. Nikt nie dzwonił. Gdyby był telefon, to podeszłabym odebrać.
– Wróćmy jeszcze raz do tego młotka – powiedział podporucznik, wskazując na leżące na stole narzędzie zbrodni – gdzie normalnie znajduje się zwykle młotek?
– Mamy skrzynkę z różnymi narzędziami. Tam jest parę młotków. Ten chyba jest największy ze wszystkich. Skrzynka stoi w korytarzu w suterenie. Nie jest zamykana, bo narzędzia są stale potrzebne. Z tego korzystają dzieciaki kierownika i rozwłóczą je nieraz po całym terenie pensjonatu. Dzisiaj porzuciły ten młotek na schodach wejściowych.
– Pani pamięta, że to pani Zachwytowiczowa przyniosła młotek i położyła go w hallu?
– Tak. Kiedy wracali z wycieczki.
– Później cały czas młotek leżał w hallu?
– Nie pilnowałam młotka. Miałam zamiar zabrać go na dół i schować do skrzynki, ale jakoś tak mi zeszło, że zapomniałam o tym.
– A młotek leżał na kanapce?
– Pani Zosia położyła go na kanapce.
– A kiedy go pani ostatni raz tam widziała? Pokojówka namyślała się.
– Już wiem. Najpierw zjadłam w kuchni kolację. Potem weszłam schodami na parter i przechodziłam przez hall, idąc do jadalni. Bo już dochodziła siódma i trzeba było dzwonić, żeby państwo schodzili z góry. Kiedy przechodziłam koło kanapki, młotek leżał tam ciągle. Jeszcze idąc spostrzegłam, że zapomniałam go zanieść na dół.
– To znaczy, że w momencie kiedy pani dzwoniła na kolację, czyli o godzinie siódmej, młotek znajdował się w hallu?
– Na pewno – zgodziła się pokojówka.
W tej chwili do jadalni weszło dwóch umundurowanych milicjantów, w towarzystwie starszego mężczyzny, ubranego w elegancki cywilny garnitur. Przybyły przedstawił się:
– Pułkownik Edward Lasota.
Rozdział IV
Podporucznik zerwał się od stolika, przy którym siedział i przywitał się z pułkownikiem. Następnie polecił pani Rózi, żeby przeszła do salonu i tam, razem z pozostałymi mieszkańcami „Carltonu”, oczekiwała dalszych dyspozycji.
– Bardzo dziękuję, panie pułkowniku – tłumaczył Klimczak -± za przybycie. Nigdy bym nie śmiał przerwać panu wypoczynku, gdyby nie pechowy zbieg okoliczności. Tak się złożyło, że akurat w całej Komendzie Miejskiej pozostałem tylko ja – najmłodszy oficer i w dodatku niezbyt znający tutejszy teren. Jestem dopiero od miesiąca w Zakopanem. Prosto ze Szkoły Oficerskiej w Szczytnie.
– To bardzo ładna nominacja – uśmiechnął się pułkownik – od razu Zakopane.
– Na moje nieszczęście – smętnie stwierdził podporucznik – od razu poważna sprawa i ja sam ze wszystkimi trudnościami i wątpliwościami. Tylko dlatego zwróciliśmy się do pana pułkownika z prośbą o ratunek.
– Na pewno nie jest tak źle, jak to przedstawiacie. Bardzo dziękuję za zaproszenie mnie do śledztwa, ale od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru wtrącać się do pracy pana porucznika. Za jego pozwoleniem będę czymś w rodzaju życzliwego obserwatora, służącego w razie potrzeby radą starszego i może bardziej doświadczonego kolegi.
– Bardzo dziękuję, panie pułkowniku. Sprawa z pozoru wydawała się bardzo prosta. Niestety, zaczęła się komplikować. Są pewne sprzeczności, których nie umiem sobie wyjaśnić.
– Więc może zaczniemy ód początku – zaproponował pułkownik. – Wprawdzie mój stary znajomy, kapral Leszczyński, coś mi tam tłumaczył przez telefon o zabiciu jakiegoś jubilera i zrabowaniu biżuterii, ale niewiele z tego zrozumiałem.
– Bardzo przepraszam pana pułkownika – podporucznik Klimczak szczegółowo opowiedział starszemu koledze o stanie faktycznym, jaki zastali po przybyciu do pensjonatu „Carlton” i o dotychczasowych ustaleniach śledztwa.
Pułkownik wysłuchał uważnie raportu, a następnie obejrzał szczegółowo miejsce zbrodni – pokój jubilera Mieczysława Dobrozłockiego. Zainteresował się szczególnie wybitą szybą i stojącą przy balkonie drabiną. Badał też dokładnie szkatułkę, w której metaloplastyk przechowywał klejnoty.
– Ludzie są bardzo lekkomyślni – zauważył – sami prowokują do przestępstwa. Pokój niczym nie zabezpieczony, zwykła metalowa szkatułka, którą można wziąć pod pachę i wynieść, a wewnątrz fortuna. Trudno się dziwić, że takie warunki po prostu skusiły zbrodniarza do napadu na jubilera.
– Kierownik „Carltonu” wyjaśniał, że Dobrozłocki pracował tutaj nad tą biżuterią. Przygotowywał ją na wystawę.
– Doskonałe miejsce wybrał sobie w tym celu. Zakopane, które jak magnes, ściąga nie tylko ludzi pragnących odpoczynku, ale i najrozmaitszych niebieskich ptaszków. Czy jest przynajmniej opis tej biżuterii?
– Tu, u Dobrozłockiego, niczego podobnego nie znaleźliśmy. Chyba „Jubiler” w Warszawie będzie miał taki opis. Zaraz jutro poślę telefonogram do Warszawy, żeby zdobyć opis biżuterii i posłać odpowiednie ostrzeżenie do punktów skupu biżuterii i łomu złotego, oraz do urzędu celnego. A co do pracy jubilera Dobrozłockiego w „Carltonie”, to sądzę, że w pewnym stopniu tłumaczy go to, że nie jest to pensjonat otwarty, a tylko taki, w którym przebywają ludzie, których uczciwość nie budziła w nim wątpliwości. Poza małą grupką mieszkańców „Carltonu” nikt nie wiedział, że ten starszy pan pracuje nad biżuterią i ma w swoim pokoju skarby wartości aż tak wielkiej.
– Ile ta biżuteria jest ostatecznie warta?
– Tego nie wiemy – odpowiedział podporucznik – kierownik pensjonatu w rozmowie ze mną twierdził, że ponad 10 000 dolarów.
– Przy takiej wartości przedmiotów, które można bodaj ukryć w jednej kieszeni, wszelkie normy i nasze pojęcia o uczciwości trzeba odrzucić na bok. Wszyscy, którzy wiedzieli o pracy pana Dobrozłockiego i wszyscy, którzy słyszeli o skarbie znajdującym się w jednym z pokojów „Carltonu”, muszą być podejrzani. Przecież to jest suma, która każdego z nas urządza do końca życia. Bez zmartwień i kłopotów. A jeżeli jeszcze do tego taką fortunę można zdobyć jednym uderzeniem ciężkiego przedmiotu w cudzą głowę, to okoliczności mogły skusić niejednego, który dotychczas w oczach ludzi, a nawet we własnym sumieniu uchodził za kryształowego człowieka.
– To był młotek – wyjaśnił podporucznik – znaleźliśmy ten młotek na kanapce stojącej w hallu, tuż przy wejściu do willi. Właśnie ten młotek narobił największego zamieszania w dotychczasowym śledztwie i skłonił nas do zasięgnięcia pomocy pana pułkownika.
Lasota spojrzał pytającym wzrokiem na podporucznika, ten zaś ciągnął dalej.
– Zbita szyba w drzwiach balkonowych i drabina stojąca pod domem wyraźnie wskazywały, że przestępca dostał się z zewnątrz do pokoju jubilera. Tu zaczaił się na nieobecnego i gdy Dobrozłocki wrócił z kolacji, uderzył go czymś ciężkim w głowę, a następnie zrabował biżuterię i zbiegł. Fakt znalezienia metalowej kasetki po klejnotach właśnie na dworze, potwierdzałby tym bardziej nasze rozumowanie. Ale całej tej teorii przeczy fakt, że narzędzie zbrodni – duży ciężki młotek – znaleźliśmy wewnątrz willi, na parterza, w hallu na kanapce.
Pułkownik nie odezwał się ani słowem. Jeszcze raz wyszedł na balkon i dokładnie przyjrzał się stojącej tu drabinie. Następnie zawrócił w stronę schodów.