Kiedy obaj oficerowie znaleźli się z powrotem w jadalni, podporucznik Klimczak zapoznał Lasotę z zeznaniami pokojówki, pani Rózi. Pułkownik rzucił okiem na leżący na stole młotek i stwierdził:
– Nie ulega wątpliwości, że tym narzędziem rozbito głowę jubilerowi.
– Właśnie! Ten młotek narobił nam bigosu. Lasota uśmiechnął się.
– No tak – stwierdził – sprawa byłaby prosta – napad z zewnątrz. Koncepcja wygodna i dla śledztwa, i dla mieszkańców „Carltonu”, tych, jak to porucznik powiedział „ludzi stojących poza wszelkimi podejrzeniami”. Rozpatrzmy wszelkie możliwości napadu. Weźmy najpierw pod uwagę tę pierwszą – najprostszą. Ktoś dowiedział się o cennej zawartości szkatułki jubilera i w czasie kolacji, kiedy wszyscy goście zgromadzeni byli w jadalni, a kierownik i cała służba w kuchni, przystawił drabinę do balkonu i wybił szybę drzwi, prowadzących z pokoju jubilera na balkon. Następnie czekał w ciemnym pokoju na powrót Dobrozłockiego. Kiedy jubiler wrócił do pokoju i próbował zapalić światło, napastnik zadał cios, zrabował kasetkę i uciekł.
– Gdyby uciekał tą samą drogą, to jakim cudem młotek znalazłby się w hallu?
– Powiedzmy, że miał wspólnika wśród mieszkańców pensjonatu lub jego służby. Ten wspólnik, kiedy napad się wydał, usunął z pokoju młotek i położył go w hallu.
– Napad wykryła pokojówka Rózia, która narobiła alarmu. Wtedy wszyscy z pensjonatu, zarówno goście, jak i pracownicy, znajdowali się w salonie, czekając na rozpoczęcie „Kobry” – wyjaśniał podporucznik. – Na alarm wszyscy razem pobiegli na górę. W takiej sytuacji usunięcie młotka byłoby bardzo trudne i ryzykowne. Zresztą po co to wszystko? Zbrodniarz uciekając przez balkon, mógł zabrać młotek, tak jak zabrał szkatułkę.
– Tak. Macie rację – zgodził się pułkownik – ta hipoteza nie da się utrzymać. Przynajmniej na razie, kiedy nie rozporządzamy jeszcze wszystkimi zeznaniami. Więc zmodyfikujmy ją nieco – zbrodniarz po napadzie bał się schodzić z drabiny. Mogły to być nerwy, przecież przed chwilą zabił, a przynajmniej zdawało mu się, że zabił człowieka i posiadł fantastycznej wartości skarb. Niewątpliwie towarzyszyło temu wielkie napięcie nerwowe. W tych warunkach mógł po prostu bać się zejścia po drabinie. Postanowił więc opuścić pokój normalną drogą przez korytarz, schody na dół i drzwi wejściowe „Carltonu”. Przechodząc przez hall, rzucił młotek na stojącą tam kanapkę.
– Moim zdaniem i ta teoria jest do podważenia – odpowiedział podporucznik. – Przede wszystkim ktoś, czy to z gości, czy też ze służby, musiałby zauważyć wychodzącego z willi nieznanego mężczyznę.
– Niekoniecznie musiał być nieznany. Mógł to być ktoś, kto bywał w „Carltonie” choćby odwiedzając któregoś z pensjonariuszy czy nawet samego jubilera. Pojawienie się takiej osoby na schodach czy w hallu, nie zdziwiłoby nikogo.
– Mógłbym się i z tym zgodzić – przytaknął podporucznik – ale niestety, posiadamy bardzo wyraźne i kategoryczne zeznanie pani Rózi, że kiedy szła do jadalni wydawać kolację, młotek leżał w hallu. Poza tym jest to młotek miejscowy, z „Carltonu”. Znalazł się w hallu, gdyż jeden z gości spostrzegł go na schodach i wniósł do wewnątrz. Trudno przecież przypuszczać, żeby nasz zbrodniarz wszedł do pensjonatu, wziął młotek i następnie wyszedł z budynku, przystawił drabinę i wtargnął do pokoju jubilera.
– Rzeczywiście – zgodził się pułkownik – to zbyt skomplikowane, żeby mogło być prawdziwe. Zatem ustaliliśmy jedno – napastnik nie pochodzi z zewnątrz, lecz kryje się pomiędzy mieszkańcami „Carltonu”. Może nim być równie dobrze ktoś z gości pensjonatu, jak i ze służby.
– Jeżeli napastnikiem jest ktoś z mieszkańców „Carltonu”, to co robi drabina przystawiona do balkonu i wybita szyba?
Pułkownik uśmiechnął się.
– Dziwna sprawa. Młotek wyklucza napastnika z zewnątrz, zaś drabina stojąca pod balkonem wyraźnie wskazuje, że napastnikiem nie może być nikt z mieszkańców „Carltonu”. A jednak faktem jest, że napadu dokonano. Wyjaśnienie tej sprzeczności: drabina – młotek, będzie jednocześnie znalezieniem przestępcy. W tej chwili nie potrafimy tego dokonać, bo po prostu mamy zbyt mało danych. Sądzę, że w miarę przesłuchiwania osób zgromadzonych w salonie, nasza wiedza o przestępcy będzie się zwiększać. Zdołamy wtedy wyjaśnić i tę dziwną zagadkę. Na razie ustalmy dokładnie czas, w jakim zbrodniarz dokonał swojego czynu.
– Pani Rózia, pokojówka, zeznała, że kolacja skończyła się gdzieś za kwadrans ósma. Wtedy jadalnię opuścił ostatni gość. A jubiler wyszedł jeszcze wcześniej. Powiedzmy, dwadzieścia przed ósmą. Znaleziono go z rozbitą głową tuż przed dziewiątą. A więc przestępstwa dokonano w czasie między dwadzieścia przed ósmą a za pięć dziewiąta.
– Zbrodniarz miał więc do swojej dyspozycji godzinę i piętnaście minut. To bardzo długi okres czasu. Musimy dokładnie zbadać, co robili wtedy wszyscy ludzie znajdujący się w „Carltonie”. Zarówno goście, jak i służba.
– Na razie wiemy tylko, że pokojówka była cały czas w jadalni i nie opuszczała tego pokoju. Przynajmniej według jej zeznań – dorzucił podporucznik.
– Te zeznania są na pewno prawdziwe.
– Nie mam tej pewności. Równie dobrze pokojówka mogła na chwilę wyjść z jadalni, wziąć młotek leżący w hallu, wejść na górę i po dostaniu się do pokoju jubilera, a to nie przedstawiało dla zaufanej pokojówki żadnego problemu, dokonać napadu.
– To prawda. Tylko wówczas nie popełniałaby dwóch zasadniczych błędów – zauważył pułkownik Lasota.
– Jakich?
– Przede wszystkim nie podrzuciłaby z powrotem młotka w hallu. Po prostu zeszłaby jeszcze parę stopni niżej i schowała go do skrzynki, gdzie zwykle przebywał.
– Może bała się, że ją ktoś zobaczy z młotkiem w ręku?
– Nic bardziej naturalnego, jak widok pokojówki sprzątającej z hallu porzucony tam przez gości młotek.
– Ale nie tylko ten nieszczęsny młotek uwalnia panią Rózię ze wszelkich podejrzeń. Jeszcze bardziej przemawia za nią fakt, że zaniosła na górę herbatę i widząc jubilera leżącego z raną w głowie, narobiła alarmu. Przecież gdyby to pokojówka była napastnikiem, to po prostu nie zaniosłaby herbaty. Nikt jej nie wydawał takiego polecenia.
– Prosił ją o to sam pan Dobrozłocki.
– Właśnie. Tylko on wiedział, że Rózia ma przynieść herbatę do pokoju.
– Mogli to polecenie słyszeć inni goście i pokojówka bała się ryzykować niespełnienie rozkazu. Gdyby taki fakt został ujawniony przy przesłuchaniach, obciążałby poważnie jej konto.
– Przypuśćmy, że tak jest, jak mówicie, poruczniku. W takim razie pani Rózia zanosi herbatę na górę, stawia ją na stole i wychodząc spokojnie zamyka drzwi na klucz. Zbrodnię spostrzeżono by dopiero nazajutrz rano. Jubiler już by nie żył i mielibyśmy jeszcze bardziej utrudnione zadanie, bo nie można by było ustalić dokładnie czasu napadu. Zaś sama napastniczka – pani Rózia miałaby dodatkowe godziny na wyniesienie i ukrycie łupu. Nie, wykluczam udział w napadzie pokojówki. Już w tej chwili możemy ją skreślić z listy podejrzanych.
– Ja bym nie był tego taki pewny, chociaż przyznaję, że argumenty pana pułkownika są bardzo logiczne i przekonywające. A co do biżuterii, od razu pomyślałem sobie, że jeżeli napastnikiem jest jeden z mieszkańców „Carltonu”, to brylantowy skarb musi być ukryty w tym gmachu. Dlatego też ściągnąłem, ilu tylko mogłem zebrać ludzi z komendy, żeby przeszukali całą willę.
– Słusznie zrobiliście – pułkownik pochwalił młodszego kolegę – chociaż wątpię, żeby to przyniosło jakiś rezultat. Mała garstka kosztowności jest bardzo łatwa do ukrycia. Rewizja musiałaby trwać całymi dniami, żeby ją wykryć. Osobiście sądzę, że jak znajdziemy przestępcę, wtedy łatwo wpadniemy i na trop, gdzie są schowane klejnoty. Człowiek, który uplanował i dokonał tak sprytnego napadu, pomyślał też, jak schować zdobyty skarb. Jestem przekonany, że brylanty są ukryte w takim miejscu, gdzie nikomu z nas nie przyjdzie na myśl ich szukać. Co innego, kiedy już będziemy mieli przestępcę zidentyfikowanego. Wtedy idąc po jego śladach znajdziemy i klejnoty.