– Boję się – dorzucił podporucznik – że goście „Carltonu” narobią dużej wrzawy, że dokonaliśmy rewizji ich pokojów bez nakazu prokuratora. To przecież nie są zwyczajni wczasowicze, lecz znajdują się wśród nich i ludzie oblatani w prawie. Ale w tej sytuacji nie mogę czekać do jutra, aby uzyskać sankcję prokuratora.
– Oczywiście. Żeby jednak formalności stało się zadość, niech pan dopilnuje, żeby w dniu jutrzejszym prokurator zatwierdził decyzję rewizji. Także, kiedy milicjanci przystąpią już do przeglądania pokojów zamieszkałych przez pensjonariuszy, niech im towarzyszy jako świadek kierownik „Carltonu” lub ktoś inny z pracowników pensjonatu.
– W takim razie, jeżeli pułkownik pozwoli, dokończymy przesłuchania pani Rózi, a potem zaraz wezwie- my portiera, pana Jasia, i następnie kierownika. W ten sposób uporamy się z zeznaniami pracowników pensjonatu i będziemy mogli przystąpić z kolei do rozmów z gośćmi „Carltonu”.
– Ja tu jestem nieoficjalnie – jeszcze raz pułkownik podkreślił swoją rolę – a pan, poruczniku, prowadzi śledztwo. Co zaś do jakichś względów, jakimi należy otaczać gości „Carltonu”, to z tą delikatnością chyba przesadzacie. Winny jest zawsze winnym i żadne stosunki nie pomogą mu wymigać się z rąk sprawiedliwości. Nie widzę konieczności zbytniego certowania się z tymi ludźmi. Jeżeli ktoś będzie podejrzany, należy go traktować tak, jak się traktuje podejrzanego. Nie wyłączając aresztu do wyjaśnienia sprawy.
– Tego chciałbym uniknąć – tłumaczył Klimczak – a zatrzymać zdecydowanie winnego, jeżeli oczywiście jest on wśród ludzi czekających w salonie.
– Wszystko na to wskazuje – stwierdził pułkownik.
– A więc sierżancie – polecił podporucznik – zawołajcie jeszcze raz panią Rózię.
Rozdział V
Pokojówka, pani Rózia, ponownie zajęła miejsce za stołem naprzeciwko podporucznika. Ten chwilę przeglądał protokół poprzedniego przesłuchania i zaczął:
– Skończyliśmy na ustaleniu, że młotek leżał na kanapce w hallu wtedy, kiedy pani szła przed godziną siódmą dzwonić na kolację.
– Z całą pewnością leżał – potwierdziła pani Rózia.
– Niech nam pani powie, co działo się w czasie, kiedy po kolacji jadalnia była już opróżniona i pani sprzątała. Czy widziała pani kogoś wchodzącego lub wychodzącego z „Carltonu”? A goście, czy siedzieli w swoich pokojach, czy też kręcili się po pensjonacie?
– Ja nie obserwowałam – broniła się pokojówka – mówiłam już, że przeważnie przebywałam w głębi jadalni. Stamtąd nie widać korytarza i schodów.
– Ale może pani przypadkowo coś zauważyła lub usłyszała?
– Tyle, że do jadalni weszła pani Miedzianowska. Wracała z kawiarni i narzekała, że ten ktoś, z kim miała się spotkać, nie przyszedł. Zaglądał też do mnie kierownik i wydał parę dyspozycji w sprawie jutrzejszego śniadania. Chyba mignął mi na schodach Jacek. Ale czy wchodził, czy też schodził, nie zauważyłam.
– Jaki Jacek?
– Jacek Pacyna. Miejscowy chłopak z Zakopanego, dobry narciarz-kombinator. Biega i skacze.
– Do kogo mógł iść ten Pacyna? Pokojówka milczała.
– Rozumiem, że służba w „Carltonie” jest dyskretna i nie wtrąca się do spraw gości – pułkownik mówił te słowa możliwie najuprzejmiejszym tonem – ale pani Róziu, tu chodzi o zabójstwo człowieka i kradzież wartości miliona złotych. W takich okolicznościach wszystkie inne względy muszą zamilknąć.
– Do pani Zofii Zachwytowicz.
– Często przychodził?
– Chyba codziennie. Albo sam, albo z Heńkiem Szaflarem. To jego przyjaciel, przewodnik z FWP.
Podporucznik Klimczak zapisał skrzętnie oba nazwiska.
– A poza tym, czy pani coś zauważyła?
– Więcej, to już nie. Ktoś wchodził chyba na górę, bo słyszałam, jak schody skrzypią, ale nie widziałam. To chyba ktoś z gości, bo szedł cicho.
– Kiedy to mogło być?
– Chyba zaraz po kolacji.
– Mniej więcej o której godzinie?
– Jeszcze wszystkich talerzy nie zniosłam do windy. Nie mogło być później jak ósma.
– A może ktoś telefonował?
– Gdyby był dzwonek telefonu, to usłyszałabym i podeszła.
– Ale może ktoś z gości schodził do telefonu?
– Może, ale ja nie widziałam i nie słyszałam.
– A co robił kierownik? Skąd przyszedł do pani, do jadalni?
– Przyszedł z dołu, i z kuchni. Podczas wydawania posiłków kierownik zawsze jest w kuchni i osobiście pilnuje, żeby wszystko byłe – w porządku. Zaś po skończonej kolacji wydaje jeszcze dyspozycje kucharzowi i jego pomocnicom. Mamy kucharza i dwie pomocnice – objaśniała pani Rózia.
– Po rozmowie z panią kierownik poszedł na górę?
– Nie. Wrócił na dół. Dobrze widziałam, bo w czasie rozmowy stałam w drzwiach jadalni. Potem, będąc przy windzie, też słyszałam z kuchni głos kierownika. Omawiał z kucharzem, co ma być jutro na obiad i na kolację. Wydawał też polecenia Jasiowi, co ma kupić jutro rano.
– Jasio to portier?
– Tak.
– On też był w kuchni?
– Był. Razem jedliśmy kolację, tylko, że ja się spieszyłam, bo musiałam iść na górę, wydawać jedzenie gościom, a on został na dole. Widziałam, że kiedy wszyscy zbierali się obejrzeć „Kobrę”, to Jasio przyszedł z dołu. Pewnie był przez cały czas w kuchni. Kucharz i jego pomocnice mogą to potwierdzić.
Podporucznik dał znak ręką i sierżant, który przysłuchiwał się zeznaniom pokojówki, po cichu opuścił jadalnię.
– Nic więcej pani nie zauważyła?
– Nic.
– Tak więc ostatni raz widziała pani pana Dobrozłockiego gdzieś o godzinie siódmej czterdzieści, kiedy po zjedzeniu kolacji wyszedł z jadalni?
– No nie – zaprzeczyła pokojówka – później pan Dobrozłocki jeszcze raz stanął w drzwiach jadalni i przypomniał mi, że mam mu przynieść herbatę na górę.
Podporucznik słysząc te słowa aż podskoczył na krześle.
– Kobieto! Cały czas pytam panią, kto wchodził do jadalni, a pani, nie mówi nam najważniejszego. Dlaczego pani nie powiedziała od razu?
– Przecież pan mnie nie pytał o pana Dobrozłockiego, więc nie mówiłam – z całym spokojem odpowiedziała Rózia. – Pan ciągle pytał, kto wchodził do jadalni, kto chodził schodami. Z gości i z obcych. Trzeba było spytać wyraźnie o pana jubilera.
Podporucznik ze złości aż poczerwieniał na twarzy.
– W porządku – pułkownik uznał, że należy interweniować. – Wyjaśniliśmy to sobie teraz. Jak to było? Może nawet zapamiętała pani godzinę, kiedy jubiler prosił o herbatę?
– Już miałam całą jadalnię sprzątniętą. Pan Dobrozłocki nie wchodził do pokoju, tylko zatrzymał się przed drzwiami i powiedział: „Pani Róziu, pamięta pani o mojej herbacie?” Wspomniał też, że zszedł na dół, żeby zatelefonować. Odpowiedziałam, że zaraz przyniosę, tylko stoliki nakryję obrusem.
– A która to mogła być godzina?
– Brakowało dwóch minut do za kwadrans dziewiąta.
– Na pewno?
– Na pewno. Przypominam sobie, że spojrzałam wtedy na wiszący w jadalni zegar.