Выбрать главу

Podporucznik chciał przerwać te, naiwne wywody dorosłej i doświadczonej przecież kobiety, ale pułkownik dał mu znak, żeby milczał. Pani profesor, umiejąca z pewnością wymagać wiele od swoich studentów, nie potrafiła zdobyć się na krytykę wobec własnego dziecka. Mówiła przeto dalej:

– Działo się to przed wybuchem II wojny światowej. Byłam wtedy młodą dziewczyną i miałam narzeczonego. Wielką naszą miłość przerwała jego mobilizacja do wojska. W czasie wojny narzeczony dostał się do oflagu. Podczas bombardowania zginęli moi rodzice. Zostałam sama. Dostałam posadę na prowincji jako pomoc w aptece. Ale chociaż kochałam mojego chłopca, nie umiałam na niego czekać. Za trudno było w tych ciężkich czasach być zupełnie samą, bez rodziny i bez kogoś bliskiego. Wyszłam za mąż za aptekarza, u którego pracowałam. Szanowałam go i byłam mu dobrą żoną. Gdy zmarł w roku 1948 starałam się jak najlepiej wychować dzieci. Dzięki mężowi ukończyłam farmację. Później coraz bardziej pociągała mnie droga kariery naukowej. Przeniosłam się do Białegostoku, uzyskałam asystenturę, doktoryzowałam się i habilitowałam, wreszcie przed paru laty otrzymałam katedrę. O moim byłym narzeczonym dochodziły mnie tylko sporadyczne wieści. Słyszałam, że po wojnie nie wrócił do kraju, lecz zamieszkał w Anglii. Tam podobno ożenił się. Przypadkowo spotkałam go tutaj, w pensjonacie. Niedawno wrócił do kraju. Ma żonę, rodzinę. Obyło się więc bez tragedii i złamanych serc. Może to i lepiej. Nawiązała się między nami spokojna przyjaźń, oparta na wzajemnym szacunku i dawnych wspomnieniach. Nie afiszowaliśmy się z naszą znajomością. Nic jednak dziwnego, że gdy nadszedł ten fatalny list, pobiegłam do przyjaciela z prośbą o radę i ratunek. – To pan Dobrozłocki?

– Nie. Jerzy Krabe.

– Była pani w jego pokoju?

– Tak. Poszłam na górę w jakieś piętnaście minut po kolacji. Pokazałam list i przedstawiłam swoje położenie. Pan Krabe obiecał pożyczyć mi trochę pieniędzy, abym mogła zapłacić dziesięć tysięcy złotych ojcu poturbowanego dziecka i w ten sposób skłonić go do czekania na resztę sumy. Pan Krabe mówił również, że spróbuje się z nim potargować. Ostatecznie temu człowiekowi nie przyjdzie nic z tego, że mój syn trafi do więzienia. Skoro zaś zobaczy gotówkę, będzie bardziej skłonny do ustępstw. Jerzy przyrzekł mi również, że zajmie się sprawą rozbitego auta. Ma przyjaciela, który prowadzi warsztat samochodowy. Prawdopodobnie uda się naprawić rozbity wóz taniej, niż ocenia to przyjaciel syna.

– Wątpię jednak – zauważył pułkownik – czy dziesięć tysięcy złotych zdoła pokryć wszystkie wydatki. Jeżeli nawet chłop ustąpi, to weźmie całą sumę.

Przecież zdaje sobie sprawę, że trzyma w ręku pani syna.

– Ja wiem, że nie wystarczy, ale pozwoli zyskać na czasie. Pan Krabe obiecał zaciągnąć pożyczkę w kasie zapomogowej naszego związku. Wyjaśnił mi, że z tego źródła uda się uzyskać jeszcze dziesięć tysięcy. Będę mogła je spłacać po tysiąc złotych miesięcznie. Tymczasem ja zgromadzę należne mi honoraria. Pan Krabe wraca jutro wieczorem do Warszawy i przyrzekł, że w tym tygodniu pojedzie do Białegostoku.

– Pan Krabe mieszka w pokoju położonym niedaleko zajmowanego przez jubilera. Czy nie słyszała pani niczego podejrzanego na korytarzu lub w sąsiednich pomieszczeniach?

– Nie przypominam sobie. Chociaż… Tak. Kilka razy chodził ktoś po korytarzu. Pani Zosia również nie była sama w pokoju. Zdawało mi się, że dochodzą stamtąd rozmowy i odgłos otwieranych drzwi balkonowych. Ktoś chodził też po balkonie.

– Czy były to kroki męskie?

– Raczej nie. Ten ktoś przeszedł po cichu koło drzwi balkonowych pana Krabego. To była prawdopodobnie kobieta, która szła w miękkich pantoflach. Ale firanki były zasunięte i nikogo nie widziałam. Przeżyłam nawet moment strachu, że ktoś zobaczy mnie ii Jerzego. Taki pensjonat jest zawsze gniazdem najrozmaitszych plotek na temat „kto z kim”. Wolałam lego uniknąć. Byłam bardzo zadowolona, że portiery i spuszczone i nie miałam bynajmniej zamiaru sprawdzać, kto chodzi na zewnątrz. Starałam się również kvyjść bezszelestnie, aby nikt mnie nie zobaczył.

Pani Maria Rogowiczowa zamilkła. Jedynie czerwone placki wypieków na policzkach świadczyły, że ta spowiedź nie przyszła jej łatwo. Podporucznik spojrzą; pytająco na pułkownika. Ten zaś powiedział:

– Gdyby pani od razu powiedziała prawdę, nie stracilibyśmy tyle czasu. Może pani udać się do swojego pokoju, lecz nie wolno pani, jak i reszcie pensjonariuszy, opuszczać willi. Proszę raz jeszcze uważnie przeczytać protokół, podpisać na każdej stronie i ewentualnie sprostować błędy lub niedokładności.

Pani profesor szybko przebiegła wzrokiem zapisane kartki, podpisała je i wyszła z jadalni.

– Można było ją zaaresztować – powiedział podporucznik – wcale nie jestem pewien, czy usłyszeliśmy prawdę.

– Powiedziała prawdę – rzekł pułkownik – lecz czy całą prawdę i czy czegoś nie przemilczała lub przekręciła? Nie widzę jednak potrzeby jej zatrzymywania. Pańska decyzja zwolnienia Rogowiczowej jest słuszna. To nie ona dokonała zamachu na Dobrozłockiego.

– Ale poszlaki są obciążające. Jest również motyw zamachu. Miała także okazję do popełnienia zbrodni. Wracając od Krabego mogła wejść do jubilera.

– To wszystko do niej pasuje poza jednym ważnym szczegółem.

– Jakim? – zapytał podporucznik.

– Pan zapomina o drabinie przystawionej do balkonu. Rogowiczowa nie mogła tego zrobić. Jeżeli rozwiążemy zagadkę, kto i kiedy przyniósł drabinę – znajdziemy przestępcę.

Rozdział VII

Z pierwszego piętra zszedł jeden z milicjantów. Był niezmiernie podniecony. Trzymał małą, damską chusteczkę do nosa, w której znajdowały się jakieś przedmioty.

– Panie poruczniku – zameldował – znaleźliśmy biżuterię.

Położył chusteczkę na stole i delikatnie ją rozwinął. Oczom obecnych ukazała się broszka i dwa pierścionki z kolorowymi oczkami.

– To nie te klejnoty – z rozczarowaniem powiedział podporucznik.

– Ależ takie same, tylko niedokończone, są w pokoju jubilera!

– Możliwe – zauważył pułkownik – pan Dobrozłocki wykonywał przecież sporo świecidełek na sprzedaż do sklepów Cepelii. To jest srebro i półszlachetne kamienie lub po prostu szkiełka. Skradziona biżuteria składała się ze złota i brylantów. Znalezione przez was drobiazgi warte są najwyżej kilkaset złotych. Klejnoty Dobrozłockiego oceniano na ponad milion złotych.

– Szkoda – powiedział milicjant – tak byliśmy uradowani, gdy zobaczyliśmy je w pokoju tej cudaczki.

– Zofii Zachwytowicz?

– Nie znam jej personaliów – pokręcił głową milicjant – ale to ta, za którą oglądają się na ulicy. Mieszka w pokoju obok jubilera.

– W takim razie – zdecydował podporucznik – porozmawiamy teraz z panią Zachwytowicz. Poproście ją tutaj.

Pani Zosia nie weszła, lecz wkroczyła do jadalni z jednym z naj promienniej szych swoich uśmiechów. Siadając naprzeciwko podporucznika tak uniosła sukienkę, aby uchronić ją przed zgnieceniem, że pokazała nie tylko fioletową haleczkę, ale również białe podwiązki i koronkowe, fioletowe majteczki.

– Taka jestem panom wdzięczna – szczebiotała – że wezwaliście mnie nareszcie. Nie mogłam dłużej wytrzymać w salonie. Panie i panowie zamienili się w mumie, nikt ust nie otwiera. A patrzą na siebie, jak gdyby każdy z nas był mordercą.

– Obawiam się, że jest nim jedno z państwa.

– Jeśli ktoś jest mordercą, to tylko malarz, Paweł Ziemak.

– Dlaczego pani tak sądzi?

– Bo to bardzo nieprzyjemny osobnik. Stale milczy, a gdy coś powie, to zawsze, żeby dokuczyć. Kiedy pan Dobrozłocki pokazywał biżuterię, wszyscy ją podziwiali i chwalili, a on milczał, tylko oczy mu się świeciły jak u wilka.