– Sprawiedliwość nie sądzi na podstawie czyjegoś sympatycznego czy niemiłego wyglądu lub też prawienia komuś złośliwości. Oskarża się na podstawie bardziej konkretnych dowodów.
– Ale on tam był!
– Gdzie?
– W pokoju pana Dobrozłockiego.
– Widziała go pani?
– Widziałam wchodzącego, a później słyszałam rozmowę. Jeśli pan Ziemak czymś się zdenerwuje, a on prawie stale jest podenerwowany, mówi bardzo głośno, mój pokój przylega do pokoju pana Dobrozłockiego, ścianka działowa jest cienka i choćbym nie chciała, musiałam słyszeć jego głos.
– Co mówił?
– Krzyczał na jubilera. Odróżniałam pojedyncze zdania. „To świństwo”, potem „schlebianie instynktom głupiego bydła”, „gdzie jest prawdziwa sztuka”…
– Prawdziwy artysta tak nie robi… „pan jest zwykły druciarz, garnki drutować”… Wreszcie trzasnął drzwiami tak silnie, że wszystkie słoiczki podskoczyły na mojej toaletce.
– Słyszała pani, że opuścił pokój jubilera?
– Słyszałam trzaśniecie drzwiami. Naturalnie, że wyszedł. Przecież kiedy Rózia zaniosła tam herbatę, już go tam nie było, a Dobrozłocki leżał na podłodze.
– O której godzinie, oczywiście w przybliżeniu, widziała pani malarza wchodzącego do pokoju Dobrozłockiego?
– Nie patrzyłam na zegarek. Zaraz po kolacji poszłam na górę. Wybierałam się na dansing, musiałam nieco się odświeżyć.
– Przepraszam, że przerywam, ale kiedy wróciła pani do pokoju? Może pamięta pani, w jakiej kolejności goście opuszczali po kolacji jadalnię?
– Pierwszy wyszedł Adaś, przepraszam, pan Adam Żarski poszedł reperować telewizor. Za nim zaraz pan Dobrozłocki. Później albo pan Krabe, albo pani Miedzianowska. Ona wybierała się do miasta. Ja wyszłam za nimi. Jeszcze przy drzwiach zaczepił mnie pan Ziemak i powiedział jakąś złośliwość. Nie zareagowałam na to i poszłam prosto na górę. Byłam z dziesięć minut w pokoju, a później postanowiłam skorzystać z łazienki. Wyszłam na korytarz, lecz przypomniałam sobie, że nasza łazienka jest zepsuta, a drugą na tym piętrze żona kierownika zamknęła na klucz i nie pozwala jej używać gościom pensjonatu. Wróciłam więc do swojego pokoju i wówczas spostrzegłam, że pan Ziemak schodzi ze schodów drugiego piętra, bo tam mieszka, i wchodzi do pokoju mojego sąsiada. Nie zapukał do drzwi, lecz bez słowa nacisnął klamkę.
– Pani zna te pierścionki i tę broszkę? – podporucznik pokazał Zachwytowiczowej srebrne cacka znalezione u niej w pokoju.
Pani Zosia zupełnie się nie zmieszała.
– Widzę, że nasza dzielna milicja ostro przystąpiła do roboty. Przeprowadziliście rewizję w moim pokoju? Leżały na toaletce.
– Skąd pani ma te pierścionki?
– To nie moje. Pana Dobrozłockiego. Pożyczyłam od niego.
– Jak to było? Proszę opowiedzieć dokładnie.
– Po obiedzie pan Dobrozłocki pokazywał nam swoją biżuterię, a przy okazji wygłosił ciekawy wykład o pewnym królu trackim, który oszukał Anglików, czy też Francuzów i tym podobne ciekawostki. Ale brylanty były wspaniałe! Przymierzałam je. Bardzo było mi do twarzy w tej kolii. W ogóle mam taki typ urody, że klejnoty, a zwłaszcza brylanty, wyglądają na mnie bardzo korzystnie. A ponieważ wieczorem wybierałam się na dansing, prosiłam jubilera o pożyczenie mi tego kompletu – kolii, pierścionka i kolczyków. Gdybym tak przystrojona weszła na salę do „Jędrusia”, to orkiestra przestałaby chyba grać, a baby szlag by na miejscu trafił!
– Nie obawiałaby się pani brać tak kosztownej biżuterii na publiczną zabawę? Przecież to warte ponad dwa miliony złotych.
– Nic by mi się nie stało, bo szłam z dwoma miejscowymi chłopakami. Obydwaj sportowcy. Czuwaliby nade mną. Nazywają ich moją przyboczną „gwardią góralską”. Gdyby jubiler zgodził się na moją propozycję, nic by mu się nie stało, bo nie miałby najcenniejszej części biżuterii u siebie i nikt nie zrobiłby na niego napadu.
– Ale skąd wzięła się u pani ta srebrna biżuteria?
– Właśnie opowiadani, a pan ciągle mi przerywa. Wracając po kolacji do swojego pokoju, postanowiłam raz jeszcze poprosić pana Dobrozłockiego. Może odmówił ze względu na większe grono zebranych, a w cztery oczy będzie przystępniejszy? Zapukałam i weszłam do niego. Pan Dobrozłocki czytał książkę. Poprosił, żebym usiadła i poczęstował czekoladkami. On nosi zawsze przy sobie cukierki lub czekoladki, bo odzwyczaja się od palenia, i wszystkich częstuje. Prosiłam go o pożyczenie kolii, nawet obiecywałam, że… że go pocałuję. On jednak tłumaczył, że brylanty nie są jego własnością i nie może ich pożyczyć, nawet gdyby towarzyszył mi na dansing, bo i to mu proponowałam. Za to wyjął inną skrzyneczkę, ale nie pancerną, lecz zwykłą, taką, jakie sprzedają górale, wybrał dwa pierścionki i tę broszkę, wręczył mi i powiedział: „to srebro będzie ślicznie wyglądało na tle pani pięknej sukni, a pierścionki jak gdyby specjalnie robione na te śliczne paluszki” – na potwierdzenie swoich słów pani Zosia pokazała zgrabne rączki.
– A więc pani również była w pokoju jubilera?
– Tak, ale przed Ziemakiem.
– To pani tak twierdzi. On na pewno będzie mówił odwrotnie. Że pani weszła do pokoju Dobrozłockiego dużo później i niezadowolona z odmowy pożyczenia biżuterii, uderzyła go pani młotkiem.
Mimo takiego oskarżenia pani Zosia nie straciła kontenansu.
– Przede wszystkim młotek leżał na dole, na kanapce w hallu. Sama go tam położyłam wracając z wycieczki. Był on tam również w momencie, gdy wracałam z kolacji na górę. Poza tym mam świadka, że byłam w swoim pokoju wtedy, gdy pan Dobrozłocki jeszcze krzątał się po pokoju.
– Ma pani świadka? Kogo?
– Mówiłam panu, że chciałam pójść do łazienki. Ale łazienka była zepsuta, a nie miałam ochoty schodzić na parter. Postanowiłam przeto skorzystać z umywalni w pokoju. Wróciłam więc do siebie i wtedy usłyszałam, jak pan Ziemak kłóci się z panem Dobrozłockim. W tym czasie przyszedł do mnie Jacek.
– Kto?
– Jacek Pacyna. Jeden z tych młodych ludzi, z którymi miałam iść na dansing.
– Niech pani mówi prawdę. Wiemy, że ci dwaj chłopcy przyszli do „Carltonu” tuż przed przyjazdem milicji. Redaktor Burski poradził im opuścić willę, zanim zaczniemy śledztwo.
– To prawda. Do willi przyszli obaj, ale przedtem był u mnie tylko Jacek.
– Po co?
– Namawiał mnie, abym nie szła na dansing, lecz żebyśmy zostali w moim pokoju. Miał zamiar spławić Heńka.
– Ale dlaczego?
Pani Zosia spojrzała na podporucznika z politowaniem. Jakże można nie rozumieć tak oczywistej rzeczy, że młody człowiek woli zostać w pokoju z przystojną kobietą, zamiast iść na publiczną zabawę? Ale wyjaśniła z całym spokojem:
– Jacek podkochuje się we mnie. Jest zazdrosny o Heńka. Często zresztą przychodzi do mnie wieczorami. To bardzo inteligentny chłopiec, chociaż narciarz. Wtedy rozmawiamy o sztuce, o filmie, o literaturze…
Podporucznik musiał mieć bardzo zdziwioną minę, bo nie wyobrażał sobie takiej nocnej rozmowy ekscentrycznej aktoreczki z młodym, silnie i ładnie zbudowanym góralczykiem. Za to pułkownik nie krępował się zupełnie, roześmiał się i mrugnął lewym okiem. Pani Zosia nie pozostała dłużna i również uśmiechnęła się znacząco. Widać było, że niewiele jej zależy na tym, aby oficerowie uwierzyli w zapewnienia o intelektualnych nocnych dyskusjach.
– Dobrze – zgodził się podporucznik – ale w jaki sposób Jacek wychodził w nocy z „Carltonu”? O ile się orientuję, drzwi pensjonatu zamykane są o dziesiątej. Budził portiera?