Выбрать главу

Podporucznik zrezygnował z dalszych pytań.

Podczas gdy Żarski przeglądał i podpisywał protokół, pułkownik poprawił się na krześle i zapytał:

– Jaki telewizor mają w „Carltonie”? Oczywiście, to już nie do protokołu.

– Czechosłowacką „Teslę”. Duży aparat, zakupywany zazwyczaj dla świetlic, z szerokim ekranem, chyba 27 cali. Dawniej musiał być dobry, a teraz całkiem gruchot. Każdy kręci i reguluje, bez względu na to, czy się zna, czy nie. Przy takiej eksploatacji już po trzech latach telewizor nadaje się do wyrzucenia.

– Ja mam starą „Wisłę” – ciągnął dalej pułkownik częstując inżyniera i podporucznika papierosami – małe to, ale jestem z niej zadowolony. A pan inżynier jaką ma markę?

– W ogóle nie mam telewizora. Niepotrzebny kawalerowi.

– Słusznie – roześmiał się pułkownik – kawaler ma inne, znacznie milsze przyjemności, niż siedzenie wieczorami przed migającym ekranikiem.

Inżynier i podporucznik uśmiechnęli się w odpowiedzi.

– W mojej „Wiśle” czasami nawala stabilizator głosu. To chyba najczęstszy powód psucia się tych aparatów. Trzeszczy wtedy i piszczy, aż uszy więdną. Pewnie i tutaj było to samo?

– Aparat w „Carltonie” jest zupełnie roztrajkotany. Musiałem sprawdzić części i dokręcić śrubki. Stabilizator także wysiada.

– Zawsze zazdroszczę ludziom, którzy umieją naprawiać różne drobiazgi. Pod tym względem jestem do niczego. Nawet z korkami przy liczniku nie bardzo daję sobie radę. Kiedy raz zacząłem je naprawiać, z miejsca spaliłem pion do mufy. A telewizor jest dla mnie „czarną magią”. Wiem jedynie, że „Wisła” ma osiem lamp, umiem ją nastawić i wyregulować, gdy miga. Z każdym innym głupstwem muszę wędrować do fachowca. Gorzej, że takiemu panu trzeba płacić tyle, ile zaśpiewa. Pół godziny opowiada, ile to miał roboty, ile części wymienił i jak się przy tym napracował. A ja jestem zmuszony wierzyć każdemu słowu… „Tesla” jest zapewne bardziej skomplikowana? Przecież to dwunastolampowy aparat? Inżynier grzecznie przytaknął.

– Oczywiście, „Tesla” jest większa i ma bardziej skomplikowaną aparaturę. Ale gdy człowiek zorientuje się o co chodzi, to ostatecznie niewielka różnica w naprawie ośmio – czy dwunastolampowego aparatu. Zasada jest przecież ta sama.

– Nie będziemy inżyniera dłużej zatrzymywali. Jest bardzo późno, a reszta pensjonariuszy niecierpliwi się.

Żarski wstał od stołu.

– Macie panowie sprecyzowane podejrzenia?

– To nie takie proste – szybko odpowiedział pułkownik – wydaje mi się, że sprawa wygląda beznadziejnie. Ostatecznie można było wejść i wyjść z „Carltonu”, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Najlepszy dowód z Jackiem Pacyną, o którym przypadkowo dowiedzieliśmy się, że był tego wieczoru w pensjonacie i to w pokoju sąsiadującym z numerem jubilera. Myślę, że ktoś wszedł do „Carltonu” z zamiarem kradzieży. Zauważył młotek i na wszelki wypadek schował go do kieszeni. Na pierwszym piętrze zaglądał kolejno do wszystkich pokoi, próbując, który, z nich jest otwarty. Wszedł do Dobrozłockiego, zobaczył klejnoty na stole, powiedział jubilerowi jakiś frazes na usprawiedliwienie otwarcia drzwi i opuścił pensjonat. Na dworze było już zupełnie ciemno. Opryszek przystawił więc drabinę do balkonu i czekał na opuszczenie pokoju przez jubilera. Wtedy wybił szybę, wtargnął do środka i dobrał się do szkatułki. Kiedy jednak posłyszał kroki na korytarzu zrozumiał, że to Dobrozłocki powraca. Zaczaił się przeto z młotkiem za drzwiami, potem uderzył jubilera, wyskoczył na korytarz i szybko zbiegł na dół. Ryzyko spotkania kogoś było minimalne. Zresztą, kto by go zaczepił? Nie ma zwyczaju pytania spotkanych ludzi w pensjonacie, do kogo idą z wizytą? Wychodząc z biżuterią w kieszeni, złodziej podrzucił młotek na kanapkę w hallu. Nie zdążył jednak odstawić drabiny, bo prawdopodobnie chciał zyskać na czasie i odnieść ją na zwykłe miejsce, to jest pod ścianę „Sokolika”.

– Ciekawa teoria – zgodził się inżynier – logicznie tłumaczy przebieg wypadków. Ale mnie się zdaje, że sprawcy należy szukać wśród tych, którzy dobrze wiedzieli, iż Dobrozłocki posiada niezwykle cenną biżuterię i znali miejsce drabiny, bo… już nieraz posługiwali się nią w drodze na pewien balkon. Gdybym to ja prowadził dochodzenie, sprawdziłbym przede wszystkim ten ślad. Dopóki gorący. Gdy zobaczyłem Dobrozłockiego leżącego na dywanie z rozbitą głową, od razu przemknęło mi przez myśl, że to nie wypadek, lecz zbrodnia. Nie zdziwiło mnie nawet pewne omdlenie. No, ale… obawiam się, że i tak za dużo powiedziałem.

– Proszę nie robić sobie z tego powodu żadnych wyrzutów, panie inżynierze. Nasze myśli biegną zbieżnym torem – odpowiedział pułkownik – właśnie idziemy tym śladem. Bardzo panu dziękujemy za cenne informacje.

Inżynier wstał, lekko ukłonił się i wyszedł.

– Co pan powie o tych zeznaniach – zapytał pułkownik.

– Niewiele one nam dają – zawyrokował podporucznik – ciekawe, że obciążył panią Zosię i jej towarzyszy.

– Na pani Miedzianowskiej również nie zostawił suchej nitki.

– Każdy charakteryzując znajomych i to w takiej sytuacji, będzie mówił więcej złego niż dobrego. To zupełnie ludzkie. Niemniej nawet z tej ujemnej charakterystyki wyłaniają się pewne cechy pani Barbary. Jest osobą stanowczą, umiejącą zdobyć sobie pozycję w życiu i walczącą o utrzymanie tej pozycji. Przypuszczam, że pan inżynier jest jednym z odpalonych konkurentów do ręki dobrze zarabiającej urzędniczki amerykańskiego koncernu. Stąd inwektywy posunięte aż do zarzutów szpiegostwa przemysłowego. W każdym razie dowiedzieliśmy się, że pani Miedzianowska buduje sobie willę na Mokotowie. To kosztowne przedsięwzięcie. Pieniądze mogą jej być potrzebne.

– A komu nie – roześmiał się pułkownik – Panu nie? Bo mnie tak. Mój Boże, milion złotych.

– Ciekawe – zaczął podporucznik – jego…

Młody oficer nie dokończył jednak swojej myśli. Przeciągnął ręką po czole i powiedział usprawiedliwiającym tonem:

– Przyszła mi pewna głupia myśl do głowy. Naprawdę nieważna. Myślę, że i inżynier powiedział nam tylko to, co chciał powiedzieć. Jak pani Zachwytowicz. Pod tym względem ich zeznania są podobne.

– Każdy z tych ludzi wie, że jest podejrzanym. W mniejszym lub większym stopniu. Dlatego też każdy mówi bardzo ostrożnie i możliwie jak najmniej o sobie.

– Inżynier właściwie nie jest podejrzany – zauważył podporucznik. – Siedział na dole w salonie

– I wszyscy słyszeli, że pracował przy naprawie telewizora. Mógłby więc być bardziej rozmowny na temat swoich współmieszkańców. A mówił tylko o dwóch osobach i to o kobietach.

– Ale za to bardzo źle.

– Jednak Miedzianowskiej nie oskarżył wyraźnie.

– Bo zrobił to w stosunku do pani Zachwytowicz i jej kompanów. Jest zbyt mądry, żeby o ten sam czyn oskarżać aż dwie osoby, które na pewno nie są wspólniczkami. Ale i tak osiągnął to, a przynajmniej zdawało mu się, że osiągnął – jeżeli przestaniemy podejrzewać panią Zosię, następną na naszej liście będzie Miedzianowska.

– Prawdziwy ping-pong.

– Każdy odrzuca od siebie piłeczkę podejrzenia o dokonanie zbrodni. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji chce ją podrzucić komuś innemu. A jednak – zakonkludował pułkownik – uważam zeznania inżyniera za bardzo ważne i sądzę, że w odpowiednim czasie będziemy musieli do nich powrócić.

W tej chwili wszedł sierżant i zameldował, że dwaj poszukiwani: Pacyna i Szaflar, zostali odnalezieni i doprowadzeni już do „Carltonu”. Znajdują się w kabinie telefonicznej. Pilnuje ich jeden z milicjantów.