Выбрать главу

W przeciwieństwie do przyjaciela Jacek Pacyna nie próbował się „stawiać”. Był bardzo zalękniony, cichy, układny i grzeczny. Nie przyjął podanego mu papierosa, usiadł na skraju krzesła. Zeznania składał cichym głosem.

– O której przyszliście do „Carltonu”? Mówię o tym pierwszym razie.

Narciarz zmieszał się jeszcze bardziej. Po długim milczeniu z trudem wykrztusił:

– To musiało być jakieś piętnaście minut po ósmej.

– Spotkaliście kogoś wchodząc na pierwsze piętro?

– Nie. Tylko telewizor strasznie wył i zajrzałem do salonu. Inżynier Żarski coś przy nim kręcił, ale chyba mnie nie zauważył.

– Co robiliście w pokoju pani Zachwytowicz? Jacek był coraz bardziej zmieszany.

– Chciałem ją przekonać – wystękał – żeby nie szła na dansing. Żebyśmy zostali u niej. Nie miałem ochoty iść dzisiaj do „Jędrusia”.

– Tak lubisz rozmawiać o filmie i literaturze? – zakpił podporucznik. – A przecież umawialiście się z Heńkiem Szaflarem, że pójdziecie w trójkę.

– Tak, ale gdyby ona zgodziła się zostać w domu, to Heniek by się nie pogniewał. Heniek to dobry kumpel. Na Zosi mu nie zależy. Ma tych babek z wczasów tyle, że ledwie może się od nich opędzić.

– A na ciebie nie chcą patrzeć – roześmiał się podporucznik.

Pacyna zaczerwienił się.

– Może by i patrzały, ale pani Zosia bardzo mi się podoba. Taka oryginalna i inteligentna. Nigdy nie wiadomo co powie i co zrobi. Prawdziwa artystka.

– A jak tam twój trening? Podobno trener kazał ci ciężary trenować?

– A tak! – uradował się narciarz – Skąd pan wie?

– Dlatego tak często drabiny dźwigasz? Pułkownik roześmiał się prawie w głos. Mina młodego narciarza była tego godna.

– Kiedy ja… – usiłował się usprawiedliwić, lecz zamilkł w połowie zdania.

– Powiedz, Jacku, a może ty nie wchodziłeś przez ganek, lecz jak zwykle przystawiłeś drabinę i wlazłeś przez balkon?

– Nie. Przyszedłem normalnie drzwiami.

– To dziwne. A wyszedłeś schodami, czy skakałeś z balkonu na taras?

Jacek był czerwony jak burak. Zrozumiał, że podporucznik kpi z niego na całego, lecz nie mógł zrozumieć, iskąd oficer milicji wie o wszystkim.

– No, mówcie, Pacyna – zachęcał Klimczak – cóż to, język kołkiem w gębie wam stanął?

– Zszedłem schodami.

– A teraz, kiedy już widzicie, że my wszystko wiemy, mówcie prawdę. Co się działo w pokoju pani Zosi?

– Namawiałem ją. Chciałem, żebyśmy u niej zostali. Ale ona się rozzłościła i wyrzuciła mnie za drzwi.

– Dlaczego?

– Bo powiedziała, że jej twarz zepsułem. Tusz na powiekach także się rozmazał.

– Pewnie w pokoju było bardzo gorąco – mruknął podporucznik. Milicjant piszący protokół nie wytrzymał i parsknął śmiechem, co do reszty speszyło Pacynę.

– Kiedy rozmazywałeś ten tusz na oczach, słyszałeś, że pan Dobrozłocki jest w swoim pokoju?

– Był. Słyszałem.

– Sam? Z ciebie trzeba tak wyciągać słowa, jak kubełek z głębokiej studni.

– Nie sam, bo z kimś się kłócił. A tamten wymyślał mu od Cyganów.

– Cyganów?

– Tak. Cyganów. Krzyczał: „druciarz jesteś, druciarz”. Przecież druciarze, to Cyganie.

– Co jeszcze słyszałeś?

– Nie słuchałem. Byłem zajęty.

– Tym tuszem? Długo się kłócili?

– Nie, niedługo. Tamten poszedł i trzasnął drzwiami, mało co z zawiasów nie wyleciały.

– Poznałeś po głosie, kto to był?

– Nie poznałem.

– Pani Zachwytowicz też ci nie powiedziała?

– Kazała mi iść precz i nie wracać bez Szaflara.

– A wiesz, o której godzinie wyszedłeś?

– Nie patrzyłem na zegarek. Byłem zły na Zosię. Ale musiało być jakieś pięć, najwyżej dziesięć minut po pół do dziewiątej. Z „Carltonu” poszedłem prosto do klubu „Kmicic”, tam czekał Heniek. Na zegarze w szatni była za dziesięć dziewiąta. A z „Carltonu” do „Kmicica” jest najwyżej dziesięć minut drogi.

– Pani Zosia nie kazała ci przystawić drabiny do balkonu?

– Pan porucznik ciągle o tej drabinie. Raz czy dwa razy jej użyłem, a śmiechu za dziesięć razy.

– Dlaczego właziłeś po drabinie?

– Pani Zosia mówiła, że ten kto kocha, to do najdroższej potrafi nawet w nocy wejść po drabinie. Opowiadała, że robił tak ktoś w Hiszpanii. A może we Francji?

– I nauczyła cię zeskakiwania z balkonu?

– Ee, nie… Ale po co budzić portiera, kiedy tam nie ma dwóch metrów?

– Słuchaj, Jacku, dlaczego pani Zachwytowiczowej tak zależało, aby właśnie dzisiaj iść na dansing do „Jędrusia”? Mówiła ci o tym?

– Tak. Mówiła, że będzie miała na sobie taką broszkę, jakiej nikt jeszcze w Zakopanem nie widział. Jubiler miał jej pożyczyć to świecidełko, aby wypróbowała, czy zwróci uwagę ludzi.

– Kiedy to opowiadała?

– Dwa lub trzy dni temu. Szliśmy razem z Heńkiem i spotkaliśmy ją na ulicy. Później byłem u niej w pokoju i wtedy również wspominała, że cieszy się na włożenie tej broszki.

– Czy dzisiaj mówiła coś na ten temat?

– Ani słowa.

– A może pokazywała ci srebrne pierścionki i broszkę?

– Nie pokazywała, ale coś takiego leżało na toaletce.

– Widziałeś ten młotek?

Jacek Pacyna popatrzył ciekawie na pokazany mu przedmiot i potrząsnął przecząco głową.

– Nie widziałem. Zwykły młotek.

– Przypomnę ci. Leżał w hallu na kanapce.

– Nie widziałem. Szybko przeszedłem przez hall i wbiegłem na schody. Wracając też się nie rozglądałem.

– Czy spotkałeś kogoś po drodze?

– Na schodach nikogo nie było, ale kiedy wychodziłem od Zosi, to pan Krabe wchodził do pokoju pana Dobrozłockiego.

– Na pewno pan Krabe? Dobrze widziałeś?

– Dobrze, przecież światło paliło się na korytarzu. Kiedy otworzyłem drzwi i wychodziłem od pani Zosi na korytarz, pan Krabe zamykał właśnie te do pokoju jubilera. Poznałem go, chociaż był odwrócony tyłem.

– Czy znasz mieszkańców „Carltonu”?

– Z widzenia znam wszystkich, ale z nazwiska tylko kilku. Znam pana Żarskiego, bo był i w zeszłym roku i parę razy chodziliśmy z nim w góry. Wiem, że pochodzi z Wrocławia i pracuje w hucie. Znam dobrze redaktora Burskiego, bo nieraz przyjeżdżał jako sprawozdawca na zawody narciarskie. Poza tym co roku bywa w górach i nieraz się spotykaliśmy. Znam pana Dobrozłockiego…

– Skąd?

– W ubiegłym roku pan Dobrozłocki również mieszkał w „Carltonie” i sporo chodził po górach. Poznała nas pani Zosia, a jubiler pytał, czy mógłby się dołączać do wycieczek prowadzonych przez Heńka Szaflara. W ten sposób obaj go znamy. Pani Zachwytowicz jest iz nim zaprzyjaźniona. On nieraz powtarza, że lubi ją jak własną córkę. Śmiał się kiedyś, że gdyby była jego prawdziwą córką, wychowałby ją lepiej i nie miałaby tak przewrócone w głowie.

– Czy pani Zosia mówiła wam, czym zajmuje się pan Dobrozłocki?

– On sam opowiadał, że ma pilną pracę i dlatego w tym roku nie może chodzić na wycieczki. Zosia wyjaśniła, że robi na wystawę jakieś rzeczy ze złota i drogich kamieni.

– Czy pani Zachwytowiczowa wspominała wam, ile może być warta ta biżuteria?

– Nie, bo przecież jej nie widziała. Jubiler nie pozwalał przyglądać się jego robocie. Wspominała tylko, że przed paru dniami weszła do pokoju pana Dobrozłockiego i zobaczyła piękną broszkę. Właśnie tę broszikę chciała wziąć ze sobą na dansing.

– Czy pan Dobrozłocki obiecał pożyczyć jej ten klejnot?

– Nie wiem. Wtedy powiedział, że broszka nie jest wykończona i zaraz schował ją do kasetki. Zosia nie wspominała, czy jeszcze później rozmawiała na ten temat z jubilerem. Ale pewnie liczyła na to, że skoro tak ją lubi, to nie odmówi pożyczenia tego świecidełka na zabawę.