– Ładne świecidełko – westchnął pułkownik i zaraz dodał – ja nie mam żadnych pytań.
– Sprawdzimy wasze zeznania – surowo rzekł podporucznik – i jeżeli zgodne są z prawdą, wrócicie do domu, na razie musicie zaczekać.
– To kiedy będziemy w domu? Dochodzi dwunasta, a rano do pracy!
– Nieraz później wychodziłeś z tej willi i nie krzywdowałeś sobie.
Jacek Pacyna przezornie zamilkł, podpisał protokół i opuścił jadalnię w towarzystwie milicjanta, który go przyprowadził.
Rozdział IX
– Cholerna sprawa – jęknął podporucznik. – Wyglądało na to, że jeden z nich jest sprawcą napadu. A po przesłuchaniu widzę, że Heńka Szaflara nie można brać pod uwagę. Może Jacek? Sam nie wiem. Może pani Zosia? Okazuje się, że ten Krabe również odwiedził jubilera. Nic już nie rozumiem.
– Dopóki wszystkich nie przesłuchamy, dopóty nie będziemy mieli pełnego obrazu tego, co działo się w „Carltonie” między siódmą trzydzieści a momentem, kiedy pokojówka znalazła Dobrozłockiego z raną w głowie. Najważniejsze zresztą są minuty między 20.45, gdy jubiler skończył telefonować i wrócił na górę, a 20.55, gdy leżał już na podłodze. Przede wszystkim chodzi o te dziesięć minut.
– Jacek miał możność przystawienia drabiny. Mógł tą drogą wrócić na balkon i zrabować klejnoty. Wiedział przecież, że w czasie nadawania „Kobry” wczasowicze siedzą przy telewizorze. Wszedł na balkon i czekał na dogodną chwilę. Pokój jubilera akurat był pusty i Jacek sądził, że Dobrozłocki nie wróci na górę. Nie mógł przewidzieć, że złotnik poszedł tylko do kabiny telefonicznej. Wybił szybę, wszedł do środka i, zaskoczony krokami powracającego jubilera, złapał młotek.
– A co potem?
– Zrabował biżuterię i tą samą drogą uciekł z willi. Pobiegł do „Jędrusia”, a trzeba pamiętać, że ten chłopak jest doskonałym biegaczem, więc droga zajęła mu niepełne pięć minut. Mógł więc przyjść do klubu w czasie, o którym mówił Szaflar. Razem wrócili do „Carltonu”. Przechodząc przez hall, Jacek podrzucił na kanapkę zabrany stamtąd młotek. Zrobił to dlatego, aby podejrzenie padło na któregoś z mieszkańców „Carltonu”. W ten sposób mamy rozwiązanie sprawy drabiny i sprawy młotka, rzeczy się wykluczających.
– To ciekawa koncepcja – przyznał pułkownik – i prawdopodobna. Chociaż przypuszczam, że powzięcie takiego chytrego i skomplikowanego pomysłu przekracza poziom inteligencji tego chłopca. Nie sądzę, aby pani Zosia zdołała go tak podciągnąć intelektualnie w czasie tych nocnych rozmów. W całym rozumowaniu porucznika jest jednak jeden słaby punkt.
– Jaki?
– Pani Zofia Zachwytowicz przyznała się, nazwijmy to delikatnie, do pożyczenia szala z pustego pokoju państwa Zagrodzkich. Zrobiła to po wyjściu od niej Jacka i po poprawieniu swojej fryzury, czy też malunku, zniszczonego wskutek argumentów Pacyny, że powinni zostać w domu. Musiała więc przechodzić balkonem w czasie, gdy Jacek zaczajony czekał na wyjście jubilera z pokoju lub uciekał z pensjonatu już po zrabowaniu klejnotów. Tymczasem pani Zosia twierdzi kategorycznie, że drabiny przy balkonie nie było.
– Zachwytowiczowa była w zmowie z Jackiem.
– Powtarzam, że nie wydaje mi się to prawdopodobne. Zosia może ukradłaby nawet klejnoty, aby włożyć je na dansing i na drugi dzień zwrócić, podobnie jak szal, ale nie kazałaby Jackowi włamywać się do cudzego pokoju. To nie pasuje do jej charakteru. Poza tym uważam, że zbrodnię popełnił człowiek, który nie miał wspólników. Nie mogę tego jeszcze udowodnić, ale mój nos mi to mówi. Gdyby jubiler miał na przykład sto lub dwieście tysięcy złotych w gotówce, uwierzyłbym, że gwizdnął je ten narciarz. Ale biżuteria? Co z nią zrobi? Komu sprzeda?
– Niech pan nie zapomina, pułkowniku, że rokrocznie Jacek Pacyna wyjeżdża w sezonie zimowym za granicę, do Austrii, Włoch lub Francji. Sportowcy, jak to wykazują protokoły straży celnej, mają znacznie większe zdolności handlowe, niż nasi spece z Ministerstwa Handlu Zagranicznego. Doskonale wiedzą, co gdzie sprzedać i co przywieźć. W każdym kraju posiadają kontakty handlowe.
Pułkownik machnął ręką.
– To są transakcje z małymi płotkami przemytu i nie przekraczające kilkudziesięciu lub kilkuset dolarów. Tu chodzi jednak o kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Za duży interes dla sportowca i dla jego współpracowników. Mogę się wprawdzie mylić i trzeba z całą dokładnością zbadać ten ślad, niemniej odnoszę wrażenie, że pies jest pogrzebany gdzie indziej. A teraz kogo zaprosi pan na rozmowę?
– Literata. Pana Krabego. Jacek poważnie go obciążył swoimi zeznaniami. Zobaczymy, co nam powie następny podejrzany.
Jerzy Krabe zeznawał spokojnie, mówił wolno, widać było, że waży każde słowo i stara się nie powiedzieć zbyt wiele.
Tak. Zaraz po kolacji poszedł do swojego pokoju. Dlaczego? Rozmowa przy stole nie wydawała mu się interesująca. Codziennie to samo. Czy iść na wódkę do „Jędrusia” albo do innej knajpy, czy oglądać program telewizyjny. W swoim pokoju pan Krabe ma kilka ciekawych książek. Uznał przeto, że nie ma sensu odsiadywanie kolacji i udał się na pierwsze piętro. Zawsze zresztą tak robi. Owszem, wiedział, że pan Dobrozłocki pracuje, ale nie zdawał sobie sprawy, że wykonywana przez niego biżuteria przedstawia milionową wartość. Jubilera znał od dawna. Stykał się z nim jeszcze w Woldenbergu, gdzie przez cały okres wojny tkwił w oflagu. Później nieraz spotykali się na gruncie zawodowym i towarzyskim. Razem należeli do „Związku Twórców”. Obydwaj też mieli izwyczaj spędzania września lub października w górach. Kiedyś leczyli się jednocześnie w Krynicy, a także byli na urlopie w tym samym czasie w Zakopanem. O przyjaźni między panami nie można mówić. Nie byli ze sobą na „ty”. Była to raczej dobra, stara znajomość, przeradzająca się w pewną zażyłość i oparta na wzajemnym szacunku. Pan Krabe nie wychodził ze swojego pokoju aż do chwili, gdy usłyszał, że telewizor działa i za parę minut zacznie się „Kobra”.
– Czy to wszystko, co pan ma do powiedzenia?
– Tak – przytaknął literat.
– Posiada pan niezmiernie cenną zaletę, że zeznaje pan treściwie, lecz wadą tych zeznań jest ich nieprawdziwość.
– Pan porucznik zarzuca mi kłamstwo?! – żachnął się przesłuchiwany.
– Czy rzeczywiście nikt pana nie odwiedzał w pokoju między kolacją a zejściem na parter? – zapytał podporucznik. – Uprzedzam, że za fałszywe zeznania grozi surowa kara.
Krabe milczał.
– Pan jest bardzo rycerski – zabrał głos pułkownik – ale pani Rogowiczowa mówiła nam już o swojej wizycie w pańskim pokoju. Potwierdzenie tego faktu przez pana nie obciąży pani profesor, przeciwnie, pomoże nam ustalić, że ta kobieta nie ma nic wspólnego z napadem. Domyślam się, że przemilczał pan te odwiedziny tylko dlatego, aby nie rzucić żadnego podejrzenia na dawną znajomą.
Krabe odetchnął z ulgą.
– Przyznam się szczerze, że nie chciałem o tym mówić właśnie z obawy przed wmieszaniem Marii w całą tę historię. Któż bowiem zna drogi zaślepionej macierzyńskiej miłości? Nie byłem pewien, czy dla ratowania skóry swojego gagatka nie była zdolna wziąć młotka i pójść z nim do pokoju jubilera. Fałszywie pojęte uczucie może doprowadzić matkę nawet do zbrodni.
– Ustalmy więc kolejność zdarzeń. Kiedy przyszła do pana Rogowiczowa?
– Mniej więcej pół godziny po moim powrocie z kolacji.
– Przedtem nikt do pana nie wstępował?
– Nie.
– Jak długo pani profesor zabawiła w pana pokoju?