– W czasie każdego przesłuchania – westchnął podporucznik – wydaje mi się, że wiem, kto jest przestępcą. Tymczasem zeznania następnej osoby obalają te poszlaki i wskazują inny trop – po to tylko, aby i ten okazał się fałszywy po kolejnym przesłuchaniu. I tak w kółko.
– Znane są w matematyce – zauważył pułkownik – zadania dające wiele rzekomo prawdziwych rozwiązań. Są to jednak tylko pozory, bo prawdziwe rozwiązanie jest jedno. Spotykamy się w tej sprawie z podobnym zjawiskiem. Rozwiązanie jest jedno. Później wyda się ono nam bardzo proste i łatwe. Na razie błądzimy po fałszywych śladach. W tej chwili wiemy, że dwadzieścia minut przed wypadkiem redaktor Burski był w pokoju jubilera. Nie pozostaje nam nic innego, jak posłuchać jego opowieści. Może ona dorzuci jakąś ważną cegiełkę do rozwiązania zagadki!
Podporucznik polecił sprowadzić do jadalni redaktora Andrzeja Burskiego.
Rozdział X
W przeciwieństwie do większości przesłuchiwanych Andrzej Burski pragnął podkreślić swoim zachowaniem, że kontakty z milicją są dla niego sprawą powszednią, a takie przesłuchanie nosi charakter rozmowy towarzyskiej. Toteż z wielką pewnością siebie zajął miejsce naprzeciwko podporucznika, założył nogę na nogę i rozejrzał się wokoło.
– Jakże się cieszę – powiedział – że nareszcie mam okazję poznać osobiście podporę Komendy Głównej MO, słynnego pułkownika Edwarda Lasotę. Wiele o panu słyszałem od naszego wspólnego przyjaciela, pułkownika Włochowicza. Również generał wspominał pana w słowach niezmiernie pozytywnych.
Pułkownik bez słowa lekko kiwnął głową.
– No, a jak panom idzie? Macie już jakieś ślady? Przyznam się, że dla mnie, dziennikarza, jest to szczęśliwy zbieg okoliczności, znaleźć się w samym środku tak poważnej sprawy. Niektórzy moi koledzy dużo by dali, aby być na moim miejscu. Zgodzi się porucznik, że nie udzieliłby pan żadnej informacji dziennikarzowi, poza krótką informacją o napadzie i zaginięciu cennej biżuterii? Tymczasem ja siedzę z panami i razem głowimy się nad rozwiązaniem tej zagadki. To niesłychana gratka. Czuję, że moje sprawozdanie będzie bestsellerem o światowym zasięgu. Może nawet następną powieść osnuję na tle tych wydarzeń? Oczywiście ubarwię ją odpowiednio, bo rzeczywistość jest zwykle zbyt prosta i łatwa do odgadnięcia. Natomiast w rasowym „kryminale” czytelnik musi się nagłowić od pierwszej kartki aż do ostatniego rozdziału nad znalezieniem sprawcy, aby w końcu stwierdzić, że wszystkie jego dociekania były błędne, bo rozwiązanie jest inne. Kogo podejrzewacie?
– Właściwie – zauważył podporucznik – zaprosiliśmy pana tutaj nie po to, aby odpowiadać na jego pytania, lecz aby usłyszeć odpowiedź na kilka naszych pytań.
Burski machnął lekceważąco ręką.
– Niestety, nic nie wiem, mam za to kilka ciekawych koncepcji. Zgadzacie się chyba, że piękna Zosieńka maczała w tym swoje paluszki?
– Tak pan mniema?
– Jakże mogło być inaczej? Mieszka tuż obok. Doskonale orientuje się w zwyczajach jubilera. Była z nim bardzo zaprzyjaźniona, a on miał do niej wiele sentymentu. Ona zresztą interesuje się każdym i musi wiedzieć, kto co robi i z kim robi. Podpatrywanie innych jest, obok niewybrednych flirtów i chęci imponowania otoczeniu, jej głównym zajęciem.
– Widzę, że pani Zachwytowicz nie cieszy się pana uznaniem?
– Co mnie obchodzi taka… artystka?
– Ale dlaczego pan twierdzi, że to ona zrabowała klejnoty?
– Któż inny mógłby to zrobić?
– Na przykład pan. Był pan bodaj ostatnim człowiekiem, z którym rozmawiał jubiler przed napadem.
Burski nagle zaniemówił. Chwilę pokonywał zmieszanie, aby roześmiać się nieszczerze.
– Panowie są w żartobliwym nastroju.
– Przeciwnie, mówię poważnie. Jest pan jednym z podejrzanych i to bardzo poważnie podejrzanych.
– Nonsens – dziennikarz wzruszył ramionami.
– O godzinie 20.40 był pan w pokoju jubilera. Po panu nikt już nie widział Dobrozłockiego, aż do chwili znalezienia go z rozbitą głową.
– Nikt go nie widział? Przecież pan Dobrozłocki wyszedł z pokoju razem ze mną i zszedł na dół. Mówił, że idzie zatelefonować i przypomnieć Rózi o przyniesieniu szklanki herbaty do lekarstwa. Zapytajcie pokojówki, musi to potwierdzić.
– Co z tego, że potwierdzi? Pan wiedział, że jubiler opuszcza swój pokój tylko na chwilę. Mógł się pan na niego zaczaić i czekać z młotkiem na jego powrót.
– Poszedłem na górę – na czole dziennikarza wystąpiły krople potu – do swojego pokoju. Widziała to pani Miedzianowska, bo właśnie wychodziła od siebie i szła na dół.
– A kto nam zaręczy, że po pół minucie nie zszedł pan piętro niżej? Może właśnie wtedy decydował się pan na morderstwo i może wrócił pan na górę po młotek?
– Przecież młotek leżał na dole. W hallu, na kanapce. Wszyscy go tam widzieli.
– Skąd pan wie, że właśnie tym młotkiem popełniono zbrodnię?
– Spędziłem tyle czasu w salonie w oczekiwaniu swojej kolejki, że coś niecoś przeniknęło do mojej świadomości. Kierownik mówił, że milicja znalazła młotek ze śladami krwi. Później pani Zosia wstąpiła po płaszcz i szal i mówiła, jak to wypytywano ją o ten młotek i gdyby przypuszczała, że tak się stanie, nie podniosłaby go ze schodów.
– Po co pan poszedł do jubilera?
– Jako mediator. Ten wariat, mówię naturalnie o naszym malarzu Ziemaku, nie miał nic lepszego do roboty, jak pójść do Dobrozłockiego i nawymyślać mu od ostatnich. Tak krzyczał, że słyszałem na drugim piętrze.
– O co im poszło?
– Właściwie o nic. Pan Ziemak reprezentuje skrajnie nowoczesne poglądy na sztukę. Usiłuje też narzucić je otoczeniu. Biżuteria oparta na starych wzorach lub po prostu na wzorach użytkowych naszego wieku, nie mogła się malarzowi podobać. Już po obiedzie mówił do mnie, że nie rozumie, dlaczego Dobrozłocki zajmuje się takimi rzeczami, skoro ma sposobność zrobić z tego złota i brylantów coś, czego nikt jeszcze nie widział. Prawdziwe okazy „prawdziwej sztuki”. Znając manię pana Ziemaka nie podejmowałem z nim dyskusji, lecz jedynie milcząco przytaknąłem. Malarz nie pozbył się jednak obrazoburczych myśli i po kolacji pobiegł do jubilera. Powiedział mu, że należy wziąć młotek i połamać te wszystkie świństwa, a zamiast nich zrobić coś naprawdę godnego drugiej połowy XX wieku. Gdy jubiler usiłował przeciwstawić się tym projektom, Ziemak wpadł w pasję i zwymyślał Dobrozłockiego.
– Jedyną przyczyną tej kłótni były więc sprzeczne poglądy na sztukę?
– Tak jest. Po awanturze Ziemak owi, jak to się mówi, ulżyło. Wrócił do pokoju, lecz wkrótce zaczął żałować swojego zachowania. W gruncie rzeczy to dobry chłop, chociaż postrzeleniec. Przyszedł do mnie, abym wyciągnął go z tej kabały. Radziłem mu pójść raz jeszcze do Dobrozłockiego i przeprosić go, ale malarz wstydził się i jako posła mnie wysłał.
– A co na to jubiler?
– Wcale się nie gniewał. On przecież dobrze zna malarza. Przyznał, że rzadko kiedy tak szczerze się ubawił, gdy Ziemak z okrzykiem „druciarz, zwykły druciarz jesteś” trzasnął drzwiami. To rzeczywiście musiało kapitalnie wyglądać.
– A czy będąc w pokoju jubilera zauważył pan ten młotek? Może Ziemak idąc do Dobrozłockiego naprawdę wziął ze sobą młotek, aby potłuc biżuterię?
– Nie widziałem. Zresztą Ziemak na pewno nie brał młotka ze sobą, nie jest przecież tak naiwny, aby uwierzyć, że jego argumenty mogą zrobić na jubilerze jakiekolwiek wrażenie i że zechce on zniszczyć swoje dzieło, przerabiając je według wzorów zaleconych przez malarza. Po prostu Ziemak pobiegł do Dobrozłockiego aby zrobić mu awanturę i wyładować się. Byłby nieszczęśliwy, gdyby złotnik przyznał mu rację.