– Czy zawiadomił pan Ziemaka, że jubiler nie żywi do niego urazy?
– Nie. Chciałem, aby malarz trochę się pomartwił. Dobrze by mu to zrobiło, bo ze swoim usposobieniem i skłonnością do kłótni staje się czasami nie do zniesienia.
– Pan się przyjaźni z Ziemakiem?
– Nie. To po prostu mój dobry znajomy. Często robi jakieś rysunki dla redakcji, w której pracuję. Stąd się znamy.
– Co pan może o nim powiedzieć?
– Bardzo zdolny malarz. Tylko wybrał sobie kierunek sztuki, letóry w Polsce niezbyt popłaca – ultranowoczesne malarstwo. Z tego trudno wyżyć. Toteż wszyscy znajomi i przyjaciele namawiają go, żeby wziął się za coś bardziej użytkowego i dochodowego. Ale on nie chce o tym nawet słyszeć. Zapaleniec i entuzjasta. Zwykle skłócony ze wszystkimi, a przeważnie z tymi, którzy mogliby mu pomóc w jego ciężkiej sytuacji materialnej.
– Żonaty?
– Tak. Czworo dzieci w wieku szkolnym. Tam jest naprawdę ciężko. A poza tym, nie chciałbym robić plotek, wydaje mi się, że małżeństwo nie jest najszczęśliwiej dobrane.
– Niełatwo chyba być żoną malarza? – zauważył pułkownik.
– Na pewno nie, Zwłaszcza takiego jak Ziemak. Niezrównoważonego zapaleńca, nie dbającego o „dobra materialne”. A dzieci trzeba ubrać i nakarmić. Toteż pani Ziemak owa zaharowywuje się, żeby jakoś związać koniec z końcem, zaś pomocy ze strony męża prawie żadnej. Poza tym, nie wiem ile jest w tym prawdy, żona zarzuca mu, że modelki nie zawsze są tylko modelkami.
– Też znane historie – uśmiechnął się pułkownik – pod tym względem spokojna była chyba tylko żona Lasockiego. Bo on malował wyłącznie krowy.
– Czy zauważył pan, dokąd szła pani Miedzianowska?
– Nie. Nie widziałem. Sądząc z kroków, zeszła na pierwsze piętro i słyszałem, że zapukała do czyichś drzwi.
– Czy weszła do środka?
– Słyszałem skrzyp drzwi, ale nic więcej, ponieważ zamknąłem się u siebie.
– Co dalej?
– Dalej to chyba nic. Siedziałem w pokoju, dopóki nie doszedł mnie głos Żarskiego, że telewizor gotowy. Pamiętam, że coś mu odkrzyknąłem. Zdaje się, że „brawo” i zaraz zszedłem na parter.
– Czy zauważył pan, że Krabe wrócił z salonu na górę?
– Nie przypominam sobie. W salonie było dość ciemno, paliła się jedynie mała lampka za telewizorem. Wszyscy lokowali się jak najwygodniej. Może więc pan Krabe wychodził, ale chyba na bardzo krótko. Od razu spostrzegłem, że nie ma Dobrozłockiego, więc dłuższa nieobecność literata nie uszłaby mojej uwagi.
– Czy słyszał pan odgłosy reperowanego telewizora?
– Miałem nawet zamiar zejść na dół i zwrócić uwagę inżynierowi, aby przyciszył trochę to warczące bydlę. Wyło i piszczało tak przeraźliwie, że nawet książki nie można było wziąć do ręki.
– Czy pan Dobrozłocki często oglądał telewizję? – Bardzo rzadko. Albo pracował u siebie, albo wychodził wieczorami na spacer lub w odwiedziny do znajomych. Nie ukrywał tego, że nie lubi telewizji, uważał ją za karykaturę złego kina i złodzieja czasu. Poza tym twierdził, że jeżeli patrzy na ekran telewizora dłużej niż pół godziny, zaraz bolą go oczy.
– Czy zapowiadał swoje dzisiejsze przyjście na „Kobrę”?
– Tego nie słyszałem.
– A więc gdyby się nie zjawił, nikogo by to nie zdziwiło?
– Na pewno. W ubiegły czwartek również nie oglądał „Kobry”. Jeżeli przychodził do salonu, to najczęściej na dziennik telewizyjny i aby usłyszeć prognozę pogody. Potem wracał do siebie.
Podporucznik spojrzał pytająco na pułkownika. Ten dał znak, że pragnie postawić dziennikarzowi kilka pytań.
– Pan jest autorem książek kryminalnych?
– Tak.
– Ostatnia „Zbrodnia w Powszechnym Domu Towarowym?”
– Widzę, że pan pułkownik interesuje się moją twórczością. Bardzo mnie to cieszy.
– O ile się nie mylę, treść książki jest następująca: W jednej z kabin Powszechnego Domu Towarowego znajdują trupa. Zamordowany ma rozbitą głowę. Ścianka odgradzająca jedną kabinę do przymierzania ubrań od drugiej, jej podobnej, jest rozpruta. W tej drugiej kabinie milicja znajduje odważnik, który był narzędziem zbrodni i porzuconą teczkę z wyłamanym zamkiem. Tę teczkę, zawierającą ważne dokumenty, miał przy sobie zamordowany, gdy wchodził do kabiny, aby przymierzyć tam kupowane ubranie. Wobec takich poszlak milicja ściga osobę, która korzystała z sąsiedniej kabiny i pozostawiła w niej odważnik. Tymczasem okazało się, że mordercą był osobnik nieustannie będący w polu widzenia wszystkich świadków. Twierdzili oni, że ani na moment nie stracili go z oczu. On jednak zdążył wejść do kabiny, zamordować swoją ofiarę i zrobić wyłom do sąsiedniego pomieszczenia. Pragnąc skierować śledztwo na fałszywe tory tam właśnie podrzucił teczkę i odważnik. Sam natomiast wyszedł spokojnie drzwiami kabiny. On też pierwszy zauważył trupa i wszczął alarm. Nikt go nie podejrzewał. Wszyscy stwierdzali jego alibi.
– Przynosi mi niebywały zaszczyt, że wyżsi oficerowie milicji tak dokładnie czytają moje książki, że mogą je później nawet streszczać.
– Nie o to chodzi, redaktorze. Odwróćmy sytuację. Przenieśmy akcję z wielkiego domu towarowego do średniej wielkości pensjonatu. Zamiast kabiny – pokój. Odważnik zastąpmy młotkiem. Niepotrzebne nam są ważne dokumenty w teczce. Wystarczą brylanty. Pański zbrodniarz męczył się dla rozprucia ścianki między obu kabinami. Zbicie szyby i przystawienie drabiny jest o wiele łatwiejsze. Któż odegrałby lepiej rolę przestępcy, jak nie autor książki? Autor, który ten plan dokładnie przemyślał, a następnie szczegółowo opisał.
Burski żachnął się.
– Podejrzewanie mnie o zbrodnię jest nonsensem.
Co z tego, że sprawa jest nieco zbieżna z treścią napisanej przeze mnie książki? Podobną zbieżność gotów jestem wykazać przy wielu przestępstwach, opisywanych przez autorów sensacyjnych powieści wydawanych zarówno w kraju, jak za granicą. Autor piszący książkę w jakiś sposób transponuje pewne dawne wydarzenia, które rzeczywiście zdarzyły się.
– A jednak to podobieństwo jest uderzające.
– Nie. Jest pewien istotny szczegół, który różni obydwie sprawy. Zobowiązuję się przyznać nawet do zbrodni, jeżeli pan zdoła mi udowodnić, że to ja przystawiłem drabinę do balkonu. W pańskim rozumowaniu wszystko gra. Rzeczywiście, miałem okazję wejść niepostrzeżenie do pokoju jubilera. Przyniesienie z dołu młotka nie przedstawiało trudności. Stłuczona szyba i wyrzucona na trawnik kasetka, to stworzenie pozornego tropu dla wprowadzenia milicji w błąd. Ale skąd drabina? Po „Carltonie” mogłem się poruszać bez zwrócenia czyjejkolwiek uwagi. Ale gdybym wychodził na dwór choć na chwilę, musiałby to ktoś zauważyć, choćby portier lub pokojówka. Kochana drabinka – dodał dziennikarz – ratuje moją głowę. Poza tym jeszcze kwestia biżuterii. Poruszałem się na trasie mój pokój – salon. Przypuszczam, że cała ta droga została dokładnie zrewidowana. W różnych zakamarkach „Carltonu” można wprawdzie znacznie większą rzecz niż kilka świecidełek tak schować, że nikt ich nie znajdzie, ale na to trzeba mieć trochę czasu. Jeżeli założymy teoretycznie, że to ja popełniłem zbrodnię, to w ciągu tych kilku minut, jakimi dysponowałem, nie mógłbym poruszać się tak swobodnie, bo pensjonariusze zaczynali zbierać się w salonie na „Kobrę” i nie zdążyłbym zająć się ani drabiną, ani biżuterią.