– Proszę. Co tylko będę mógł…
– Chodzi nam o taką sprawę. Ustaliliśmy, że pan Dobrozłocki zszedł o godzinie 20.45 na dół do telefonu. Czy wracając, nie wstąpił do pana?
– Może zajrzał, ale go nie zauważyłem. Spieszyłem się, aby zdążyć z naprawą przed rozpoczęciem „Kobry”. Stałem za aparatem, z głową wewnątrz skrzyni.
– A potem, gdy jubiler wrócił na górę, nie słyszał pan, żeby ktoś schodził na parter i wychodził z budynku?
– Nie wiem, kiedy pan Dobrozłocki telefonował. Słyszałem jakiś ruch na schodach, ale nie mogę na ten temat niczego bardziej szczegółowego powiedzieć.
Pułkownik zanotował tę odpowiedź, ale gdy zamykał notes, długopis upadł mu na podłogę i potoczył się pod nogi inżyniera. Żarski chciał usłużnie podnieść ołówek, lecz oficer był szybszy. Schylił się, odnalazł zgubę i schował ją do kieszeni.
– Czy można już kłaść się spać? Dochodzi druga w nocy.
– Bardzo nam przykro, ale jeszcze odrobinę cierpliwości. Sprawa właściwie wyjaśniona. Wszystkie ślady wskazują na napastnika z zewnątrz, lecz musimy załatwić pewne formalności. To nie potrwa długo. – Pułkownik skłonił się inżynierowi i skierował w stronę drzwi, a podporucznik wyszedł za nim.
– Nic nie rozumiem – powiedział na korytarzu.
– Mam pewną koncepcję, lecz pomówimy o niej później – zbył go pułkownik i zapukał do pokoju pani profesor. Maria Rogowiczowa leżała w ubraniu na łóżku.
– Niech pani nie wstaje – powstrzymał ją pułkownik ruchem ręki – tylko jedno słowo.
– Słucham?
– Wychodząc od pana Krabego, czy spotkała pani panią Miedzianowska?
– Nie. Po wyjściu od Krabego zeszłam na dół. Byłam zdenerwowana i samotność źle na mnie działała. Szczęśliwie przypomniałam sobie, że pani Basia prosiła o „Le Monde”. Wzięłam więc gazetę i poszłam na górę. Spotkałam panią Miedzianowska wychodzącą z pokoju Dobrozłockiego.
– Czy pani Miedzianowska miała coś w ręku? Młotek?
– Nie. Nic nie niosła.
– Czy widziała pani wtedy jubilera?
– Nie. Jedynie pani Basia mówiła, że pokój Dobrozłockiego jest pusty.
– Dziękuję pani. Przypuszczam, że za pół godziny pójdziecie państwo na zasłużony i spóźniony odpoczynek.
Na pierwszym piętrze pułkownik dokładnie obejrzał pokój jubilera. Specjalne jego zainteresowanie wzbudziła wybita szyba.
– Niech pan spojrzy, poruczniku, kawałki szkła znajdują się tylko na balkonie. Nie ma ani ziarenka w pokoju.
– Absolutny dowód, że szyba została wybita od wewnątrz – zauważył podporucznik.
– Absolutny? Tego bym nie powiedział, niemniej bardzo ważny. W kryminalistyce nie ma, a przynajmniej jest bardzo mało takich, jak pan mówi, absolutnych dowodów. Jedna z największych pomyłek sądowych w okresie międzywojennym, proces i wyrok skazujący, opierała się właśnie głównie na tym, że wszystkie odłamki szkła z rozbitej szyby znajdowały się na zewnątrz. Okazało się później, że szyba była wtedy rzeczywiście wybita od zewnątrz. Bądźmy i tym razem raczej ostrożni w formułowaniu kategorycznych twierdzeń.
– Pani Zosiu – zapytał pułkownik, wchodząc do pokoju aktorki filmowej – czy przypomina pani sobie taki szczegół, jak spotkanie pana Ziemaka przed drzwiami jubilera?
Pani Zachwytowicz zastanowiła się.
– Tak. Spotkałam go schodząc na dół na telewizję. Pan Ziemak stał wtedy przed drzwiami pokoju pana Dobrozłockiego. O coś mnie zapytał. Albo „czy jubiler jest u siebie”, albo stwierdził, że „nie ma” mojego sąsiada. Nie zwróciłam na to uwagi, bo nie mam wielkiego nabożeństwa do tego malarza.
– Czy gdy pani schodziła już na telewizję, młotek leżał na kanapce?
– Tak. To pamiętam. Ale nie tam, gdzie go położyłam, a w innym rogu kanapki.
– Czy drabina stała przy balkonie, kiedy pani szła po szal do Zagrodzkich?
– Nie. Drabiny nie było.
– A może pani jej nie zauważyła?
– Taką gapą nie jestem. Trudno nie zauważyć tej drabiny. Niech panowie patrzą – to mówiąc pani Zosia pociągnęła za sznur od zasłony. Za oszklonymi drzwiami balkonu ukazała się doskonale widoczna balustrada z opartą o nią drabiną.
– Stoi prawie na wprost moich drzwi. Musiałabym ją zobaczyć, choćbym była ślepa.
– Rzeczywiście, trudno jej nie spostrzec.
– A czy nie doszły panią jakieś odgłosy z sąsiedniego pokoju mniej więcej pięć minut przed zejściem na „Kobrę”?
– Niczego nie słyszałam. Złościło mnie, że chłopcy jeszcze nie przyszli. Mam małe radio japońskie i z nudów i z tej złości kręciłam aparacikiem, pragnąc złapać jakąś muzykę. Widocznie ten trzeszczący telewizor przeszkadzał w odbiorze, bo radio jedynie warczało. Mało nim nie rąbnęłam o podłogę. W końcu wzięłam płaszcz i szal i wyszłam z pokoju, imimo że początkowo miałam zamiar tutaj czekać na moją gwardię.
– Pan Dobrozłocki zdecydował się dopiero dzisiaj pokazać państwu swoją biżuterię, a pani już kilka dni temu opowiadała Pacynie i Szaf lar owi, że zjawi się na dansingu u „Jędrusia” przystrojona w piękną kolię. Chłopcy zeznali, że użyła pani takiego zwrotu: „wszystkie baby szlag trafi”. Na jakiej podstawie mówiła pani o tym?
Pani Zachwytowicz wcale się nie zmieszała.
– Pan Dobrozłocki bardzo mnie lubił. Nieraz odwiedzałam go i od dawna wiedziałam, że wykonuje jakąś tajemniczą robotę. Zresztą, jak się orientuję, jubiler wspominał o tym, oczywiście w zaufaniu, nie tylko mnie, lecz również, innym mieszkańcom „Carltonu”. Nie wiedziałam nad czym pracuje i nie domyślałam się, że ta biżuteria jest tak cenna. Niemniej orientowałam się, że to coś ze złota i drogich kamieni.
– Swoim chłopcom wyraźnie mówiła pani o kolii. – Właśnie chcę to wytłumaczyć. Przed czterema dniami weszłam do pana Dobrozłockiego. Po prostu miałam ochotę na zjedzenie czekoladki, a wiedziałam, że jubiler zawsze ma u siebie różne smakołyki, bo lekarze kazali mu rzucić palenie. Gdy weszłam do pokoju, złotnik siedział przy stole i trzymał w ręku piękną brylantową kolię. Widziałam ją tylko przez moment, bo pan Dobrozłocki natychmiast ją schował mówiąc, że jeszcze nie gotowa. Zdążyłam jednak zauważyć, że to klejnot przedziwnej piękności. Przyszedł mi wtedy do głowy pomysł, aby iść na dansing ustrojona w tę kolię. Z miejsca więc poprosiłam jubilera o jej pożyczenie.
– I pan Dobrozłocki na to się zgodził?
– W każdym razie ostatecznie nie odmówił. Roześmiał się i powiedział, że powrócimy do tego tematu, kiedy kolia będzie gotowa. Dlatego zmobilizowałam swoją gwardię i umówiłam się na dansing.
– Nie mając żadnej pewności, że klejnot będzie pożyczony?
– Nie wyobrażałam sobie, że pan Dobrozłocki będzie tak źle wychowany i potrafi odmówić kobiecie takiego drobiazgu. Dał mi wprawdzie bardzo ładne wyroby ze srebra, ale sami panowie przyznacie, że to nie to samo. Byłam wściekła na niego, kiedy wyszłam z jego pokoju bez kolii, a jedynie z tymi srebrnymi świecidełkami. Kiedy go zobaczyłam leżącego we krwi na podłodze, w pierwszej chwili pomyślałam, że Bóg go skarał za tę nieżyczliwość wobec mnie.
– A może nie Bóg, lecz pani w jego imieniu użyła młotka, przykładając go do głowy jubilera? – zapytał podporucznik.
– Chętnie zrobiłabym panu przyjemność i przyznała się do tej zbrodni – odpowiedziała z wisielczym humorem pani Zosia – ale naprawdę nie mogę. Pan sam nie wierzy w mój udział w napadzie, prawda?
Podporucznik nic nie odpowiedział, a pułkownik skłonił się aktorce:
– Opuścimy teraz pani gościnne progi i odwiedzimy pana Krabego. Niedługo poprosimy wszystkich państwa na dół, aby skończyć wreszcie to nieszczęsne śledztwo. Jeszcze nieco cierpliwości.