Pułkownik uśmiechnął się, słysząc te szczere wywody.
– Mam przyjaciela z ławy szkolnej. Poszedł do Szkoły Oficerskiej Lotnictwa. Opowiadał mi, że umiał już doskonale pilotować samolot, pod warunkiem, że instruktor siedział na tylnym stanowisku. Nawet nie dotykał sterów. Wystarczyła sama jego obecność. Co innego pierwszy samodzielny lot. Mój przyjaciel omal nie rozwalił maszyny przy lądowaniu, a w całym locie popełnił masę najprostszych błędów. Bo instruktora nie było na tylnym siedzeniu. Dlatego jestem bardzo wdzięczny panu pułkownikowi za jego obecność podczas mojego pierwszego śledztwa.
– Spełniałem rolę tego instruktora z odrzutowca?
– Sam, nie widząc i nie słysząc pana pułkownika, na peWno popełniłbym masę błędów i najprawdopodobniej nie wykryłbym sprawcy.
– Musi pan jednak przyznać, poruczniku, że jako instruktor nie za często dotykałem sterów.
– Tym bardziej jestem panu wdzięczny.
– No to cieszę się, że pan nie ma do mnie żalu i z przyjemnością myślę o łóżku, czekającym mnie w moim pokoju. Zrobiło się już bardzo późno. Do widzenia, podporuczniku. Rad jestem z poznania pana.
– Panie pułkowniku… – podporucznik raczej wyjąkał niż powiedział te słowa.
Lasota, który zbliżał się do młodszego kolegi z wyciągniętą ręką zatrzymał się:
– Jakie jeszcze wątpliwości, poruczniku?
– Wątpliwości żadnych nie mam. Ale wielką prośbę.
– Słucham?
– Trzeba aresztować sprawcę napadu. Ja… ja nigdy tego jeszcze nie robiłem. To taka poważna sprawa. Boję się zbłaźnić. Tym bardziej, że to wszystko przecież ludzie wpływowi i ustosunkowani. Mam straszną tremę.
– I chcecie, żeby to ja zrobił za was tę brudną robotę?
– No, nie brudną. Przecież aresztujemy zbrodniarza. Tylko że ja, ja… – podporucznik znowu zaczął się jąkać.
– Dobrze. Wprawdzie ja też nie lubię zamykać ludzi, ale zrobię to tym razem za was. Stawiam za to jeden warunek.
– Słucham?
– Proszę pana, aby w sporządzonym przez niego raporcie pominięta została moja osoba. Jestem na urlopie, znalazłem się tutaj tylko dzięki uprzejmemu zaproszeniu do śledztwa. Więc po co mam mieć jeszcze dodatkowe kłopoty. Ludzie nie lubią wciągania ich do takich spraw, nawet ci, którzy są milicjantami. Zgoda?
– Jeśli pan pułkownik sobie życzy… Ale przecież za rozwiązanie takiej sprawy na pewno będzie pochwała, a może nawet nagroda pieniężna? Czy nie byłoby lepiej, aby jednak pan pułkownik oficjalnie figurował jako prowadzący śledztwo? – podporucznika nadal nurtowały wątpliwości.
– Drogi kolego, taka pochwała już mi nic nie da, jedna więcej, jedna mniej. Mój wykaz służbowy nie przedstawia się najgorzej. A, poza tym ja naprawdę nie prowadziłem śledztwa, tylko pan. Siedziałem z tyłu i przysłuchiwałem się. Że bardziej rozumowo niż intuicją, odwrotnie niż pan, wpadłem na rozwiązanie tej zagadki, to raczej kwestia wprawy. Przemyślałby pan całą sprawę, przeczytał ponownie wszystkie zeznania i przestałby pan traktować to zdarzenie jak jakąś łamigłówkę nie do rozwiązania. Stanie się zadość sprawiedliwości, jeżeli cała zasługa spłynie na pana i na jego ludzi.
Podporucznik był zmieszany.
– przecież nie mogę przyznawać się do cudzych zasług.
– Jakie tam zasługi!
– Mówiłem – wtrącił sierżant Leszczyński – że pan pułkownik to złoty chłop. Przyznam się teraz, że to ja namówiłem naszego porucznika, aby zaprosić pana pułkownika. Porucznik pana nie znał i obawiał się, że pan nie pomoże, a za to złoży raport, że w Zakopanem najgłupszej sprawy sami nie potrafią załatwić, tylko ściągają z domów wczasowych ludzi przebywających tam na urlopie, aby za nich pracowali.
Pułkownik uśmiechnął się.
– Nie dziwię się obiekcjom porucznika. Ludzie są różni, także w naszym aparacie. Ale teraz me sprzeciwiajcie się, kolego Klimczak i kończmy tę robotę. Czas, aby ci ludzie poszli spać. Mnie samego również ciągnie do poduszki.
– Jeżeli pan pułkownik sobie życzy…
– Właśnie życzę sobie. I ostatnia prośba: zbierzcie wszystkich w salonie. Jeżeli mam tłumaczyć, kto jest sprawcą napadu i w jaki sposób się zdemaskował, to mieszkańcom „Carltonu” i tym dwóm sportowcom należy się pewna rekompensata za przeżycia, kłopoty i bezsenną noc. Tym bardziej, że swoimi zeznaniami przyczynili się przecież do rozwiązania zagadki. Na wszelki wypadek niech dwóch ludzi stanie na dworze pod oknami salonu. Reszta wewnątrz i na korytarzu. Ostrożność nigdy nie zaszkodzi. Samochód macie?
– Mamy – roześmiał się sierżant. – Czeka na podwórzu. Bransoletki też się znajdą.
– Nie lubię aresztować, ale trudno, zrobię tę robotę za pana, poruczniku.
Rozdział XIII
Oficerowie milicji weszli do salonu. Na twarzach zebranych malowało się zmęczenie, zdenerwowanie i jednocześnie zaciekawienie. Obecni byli wszyscy goście „Carltonu”, kierownik, pokojówka i portier. Pułkownik usadowił się wygodnie w fotelu i zaczął:
– Kryminalistyka zna pojęcie „przestępstwa doskonałego”, zbrodni, która pozostaje bezkarna. Popełniona ona jest w ten sposób, że sprawcy niczego nie można udowodnić. Pojecie „zbrodni doskonałej” jest naturalnie taką samą abstrakcją, jak w matematyce kwadratura koła. Zdarza się czasem, przyznaję, że wskutek błędów śledztwa, a ludzie są przecież tylko ludźmi i mogą się mylić, lub zbyt małej ilości dowodów, niektóre przestępstwa przez pewien czas pozostają bezkarne. Ale w końcu, niekiedy po wielu latach dopiero zbrodniarza dosięga ręka sprawiedliwości. Problem kwadratury koła w ciągu przeszło dwóch tysięcy lat został dokładnie opracowany. Najwięksi matematycy dowiedli, że jest to niemożliwością. Mimo to wielu nam współczesnych zajmuje się tymi obliczeniami, uważając, że można je rozwiązać. Chociaż prawa fizyki znane są od wieków, nadal żyją wśród nas maniacy, zasypujący urzędy patentowe róż- nymi „perpetuum mobile”, maszynami mającymi wytwarzać energię z niczego.
Pułkownik poprawił się w fotelu i mówił dalej:
– Również w Zakopanem znalazł się zbrodniarz, który sądził, że uda mu się popełnić przestępstwo doskonałe. Opracował swój plan bardzo szczegółowo i przystąpił do jego realizacji. Wydawało mu się, że nie popełnił ani jednego błędu. Ale to tylko w jego mniemaniu. Wszystko obliczył, niczego nie zaimprowizował. Każdy jego krok był precyzyjnie przemyślany. Nie przewidział jedynie prostego przypadku.
Z niezwykłym zainteresowaniem słuchano słów oficera milicji. Nawet wielka mucha spacerująca po szklanej powierzchni telewizora zdawała się słuchać tych wywodów, bo zatrzymała się w miejscu.
– Cel przestępstwa był jasny. Chodziło o zagarnięcie biżuterii wartości około miliona złotych. Motyw pieniężny jest tu zupełnie prosty. Pasuje do każdego z nas, także do mnie. Milion to w naszych warunkach kolosalna suma. Urządza każdego do końca życia. Uwalnia od trosk i kłopotów. Toteż każdy, kto wówczas znajdował się w „Carltonie” lub mógł się tam znajdować, musiał być przez nas podejrzany. Moment zbrodni został wybrany po głębszym namyśle. Wszyscy mieszkańcy pensjonatu byli wówczas w domu i albo siedzieli w swoich pokojach, albo odwiedzali się wzajemnie. Była to zresztą ze strony przestępcy tylko asekuracja „na wszelki wypadek”, gdyż jego zasadniczy plan zakładał zupełnie co innego.
Sam czas wykonania akcji wybrano starannie, o ściśle wyznaczonym czasie. Zbrodniarz wiedział, że jubiler na kilka minut opuści swój pokój, sam go bowiem prosił o załatwienie telefonu w jego imieniu. Bardzo dobrze orientował się, że mieszkańcy „Carltonu” opuszczając swoje pokoje, nie zabierają kluczy, a najwyżej przekręcają je i pozostawiają w zamkach. Przestępca zapewne nieraz sprawdzał, czy jubiler postępuje w ten sam sposób. Obserwując jubilera, amator jego brylantów czekał na swój dzień. Okazja zdarzyła się dzisiaj, a właściwie biorąc pod uwagę, że w tej chwili mamy drugą w nocy, wczoraj. Dobrozłocki skończył swoją robotę i zademonstrował klejnoty mieszkańcom „Carltonu”. To było sygnałem, że obmyślany zawczasu plan należy jak najszybciej realizować. Dodatkową korzystną okolicznością było to, że dzieci kierownika wyciągnęły młotek ze skrzynki z narzędziami i porzuciły go później na schodach. Dało to okazję pani Zachwytowicz do przyniesienia przyszłego narzędzia zbrodni do hallu i umieszczenia go na widocznym miejscu, na czerwonej kanapce.