Выбрать главу

Oczy zebranych skierowały się na panią Zosię. Ta gwałtownie się zaczerwieniła i chciała coś powiedzieć. Wstała z krzesła, lecz pułkownik dał znak ręką, aby mu nie przerywać.

– Jak każdy klasyczny plan strategiczny – snuł swoją opowieść pułkownik – tak i ten, opracowany przez naszego zbrodniarza, miał dwa warianty. Główne założenie przewidywało, że na podstawie znalezionych rekwizytów zbrodni władze śledcze dojdą do przekonania, iż przestępca wdarł się do „Carltonu” z zewnątrz. W przypadku niepowodzenia tej tezy, napastnik przygotował inny wariant rozwiązania: podejrzanymi będą w mniejszym lub większym stopniu wszyscy mieszkańcy pensjonatu, a najmniej on sam. Jego alibi wszyscy jednogłośnie stwierdzą. Mając co najmniej dziesięciu podejrzanych i ani jednego winnego, milicja będzie zmuszona w końcu umorzyć sprawę. Jubiler nie domyślał się nawet, że pokazując klejnoty, wydaje na siebie wyrok śmierci. Z tą chwilą zbrodniarz rozpoczyna swoją działalność, której ostatnim akordem będzie cios młotkiem… Właściwie nie ostatnim. Ostatnim czynem przestępcy było… Ale o tym pomówimy później. Na razie zajmijmy się decydującymi o powodzeniu planu dziesięcioma minutami między godziną 20.45 a 20.55.

Przestępca wie, że jubiler opuści pokój i zejdzie na dół. Czeka na to. Słyszy skrzyp otwieranych drzwi i kroki jubilera na schodach. Poza tym w całej willi jest zupełnie cicho. Tylko z salonu dochodzą odgłosy naprawianego telewizora. Znak, że inżynier Żarski gorączkowo pracuje, aby mieszkańcom „Carltonu” umożliwić obejrzenie „Kobry”. Wszystko odbywa się zgodnie z przewidywaniami napastnika. Chwyta on za młotek, wchodzi do pokoju Dobrozłockiego, zamyka za sobą drzwi i gasi światło. Nie próbuje nawet szukać biżuterii, aby ją ukraść. Ten człowiek z młotkiem w ręku zdecydowany jest zabić. Trup nie mówi, nie obciąży go nawet cieniem poszlaki. Dopiero gdy poj otrzymaniu morderczego ciosu jubiler osuwa się na podłogę, przestępca przystępuje do roboty. Przede wszystkim zamyka drzwi na zatrzask. Jeśli teraz nawet ktoś zapuka do jubilera, to odejdzie po stwierdzeniu, że drzwi są zamknięte. Kasetka jest w szafie.

O tym napastnik wie doskonale. Za chwilę ma ją w ręku. W kilka sekund klejnoty owinięte w irchowe ściereczki znajdują się już w kieszeni. Teraz zbrodniarz podchodzi do drzwi balkonowych. Wygląda na zewnątrz. Na balkonie jest pusto. Jedno uderzenie i szyba wylatuje z cichym brzękiem. Zamach ręki – szkatułka leci na trawnik. Chwila nadsłuchiwania, czy na korytarzu nikogo nie ma i przestępca wyślizguje się z pokoju, nie zapomniawszy przekręcić klucza w zamku. Tylko dlatego w minutę później pan Ziemak nie znalazł rannego jubilera na podłodze. Zapukał, nacisnął klamkę, drzwi nie ustąpiły i malarz zszedł na dół.

Spojrzenia zwróciły się z kolei w stronę kanapy, na której siedział Paweł Ziemak obok redaktora Burskiego, pani profesor i Jerzego Krabe. Malarz potwierdził:

– Rzeczywiście tak było!

– Sporo trudności – ciągnął pułkownik – sprawiło nam wyjaśnienie telefonu. Jak to się stało, że pan Dobrozłocki, który w czasie całego swojego pobytu w Zakopanem ani razu do nikogo nie zadzwonił, nagle, na kilka minut przed napadem, schodzi na dół i telefonuje do domu wczasowego „Granit”. Mało tego, z zegarkiem w ręku pilnuje, aby zadzwonić o ściśle określonej godzinie. To nam dziwnie nie pasowało do trybu życia jubilera. Dopiero pani Rózia wyjaśniła, że pan Dobrozłocki był aż do przesady człowiekiem akuratnym i punktualnym. I tę cechę swojej ofiary morderca potrafił znakomicie wyzyskać. Mógł bowiem zrealizować w pełni swój cel pod warunkiem, że o ściśle określonej godzinie złotnika nie będzie w pokoju. Chodziło o to, aby napastnik mógł niepostrzeżenie tam się ukryć i zaczaić z młotkiem w ręku. Przyszły napastnik wynajduje więc pierwszy lepszy powód i prosi pana Dobrozłockiego, aby zadzwonił on o 20.45 pod podany mu numer, właśnie do „Granitu”. Jest spokojny. Wie, że pedantyczny jubiler nie spóźni się nawet o minutę. Wtedy zbrodniarz chwyta narzędzie mordu i kieruje swoje kroki na pierwsze piętro. Idzie zabić.

Po tych słowach oficera milicji w salonie zapanowała całkowita cisza.

– Powtarzam – mówił dalej pułkownik – celem przestępcy było zabójstwo. Gdyby nie nie przewidziany przez napastnika przypadek, jubiler już by nie żył. Zbrodniarz dobrze wszystko obliczył. Nie przewidział jedynie, że pan Dobrozłocki po wypiciu herbaty na kolację poprosi o przyniesienie następnej szklanki do swojego pokoju. Ktoś z państwa słusznie zauważył w czasie składania zeznań, że herbata uratowała życie jubilerowi. Gdyby nie to, pani Rózia nie poszłaby na górę i nie zrobiła tego przerażającego odkrycia. Nikogo nie zdziwiłaby nieobecność złotnika na „Kobrze”. Nie lubił telewizji i rzadko ją oglądał. Dopiero więc nazajutrz zauważono by nieobecność Dobrozłockiego na śniadaniu. Wtedy ktoś ze służby udałby się do jego pokoju i znalazł jubilera martwego. Zmarłby chociażby z upływu krwi. Na szczęście, dzięki szklance płynu, rannego znaleziono zaledwie w dziesięć minut po zbrodni. Wprawnie nałożony przez panią profesor opatrunek i szybki przyjazd pogotowia uratowały życie człowiekowi. Po powrocie do zdrowia pan Dobrozłocki powinien oprawić w złoto okruchy szkła z rozbitej szklanki i przechowywać jak najcenniejsze klejnoty, a pani Rogowiczowej gorąco podziękować.

Pod wpływem spojrzeń zebranych, z kolei pani profesor spiekła raka.

– Gdyby ciało odkryte zostało rankiem, milicja znalazłaby drabinę opartą o balkon i szkatułkę na trawniku. Nie znalazłaby natomiast młotka. Leżałby dokładnie już wytarty w skrzynce w kuchni wraz z innymi narzędziami. Podejrzenia padłyby na pewnych młodych ludzi, którzy z tej drabiny często korzystali w celach wiadomych tylko sobie.

Rozległ się cichy szmer śmiechu. Pani Zosia śmiała się najgłośniej. Za to jej „góralska gwardia” miała miny godne pożałowania.

– Być może przestępca w jakiś sposób, choćby przez podrzucenie jednego, najmniej cennego pierścionka, jeszcze bardziej wplątałby tych młodych ludzi w sprawę o zabójstwo. Trudno coś o tym teraz powiedzieć. To są tylko moje podejrzenia. A może zadowoliłby się tym, że milicja uwierzyła w jakiegoś nieuchwytnego bandytę, który późnym wieczorem lub nocą wdarł się do „Carltonu”? Bo nawet przy dość dokładnym ustaleniu chwili zgonu, milicja nie zdołałaby ustalić godziny popełnienia morderstwa. Jak długo żyłby jubiler po zadaniu ciosu? Na to pytanie najlepszy lekarz nie umiałby odpowiedzieć. Mieszkańcy pensjonatu staliby poza wszelkimi podejrzeniami. Oglądali program telewizyjny, potem wrócili do swoich pokoi i poszli spać. Taka była pierwsza wersja napadu, którą przestępca chciał zasugerować milicji.

Szklanka herbaty przekreśliła te rachuby. Automatycznie przeto zaczął działać inny wariant znakomicie zresztą, muszę to przyznać jako fachowiec, opracowanego planu. Nie udało się na czas sprzątnąć młotka, wobec tego podejrzanymi będą wszyscy mieszkańcy „Carltonu”, oraz góralska gwardia pani Zosi, zjawiająca się jak na zamówienie w parę minut po wstrząsającym odkryciu. Poza tym, czego zbrodniarz prawdopodobnie nie przewidywał, pan Jacek Pacyna zjawił się w „Carltonie” przed napadem, aby załatwić pewne aprawy osobiste, co rzuciło na niego dodatkowe podejrzenia.