Ostatnie słowa oficera skierowane były zapewne do dwóch młodych ludzi, którzy na słowa „udania się do łazienka” głośno się roześmiali.
– Podczas tego zamieszania jedno z państwa wyszło na dwór i przyniosło drabinę. Nie skorzystało z drzwi frontowych, ani z wyjścia kuchennego. Po prostu, wszystkie pokoje leżące po stronie południowej mają drzwi na taras. Z niego schodzi się na podwórze. Wielkim pechem zbrodniarza było, że właśnie zaczął padać deszcz, a drabina leżała na gliniastej ziemi. Sporo tej gliny zostało wtedy na butach. Mimo pośpiesznego wycierania, ślady tej gliny zostały do tej chwili.
Po tych słowach obecni w salonie zaczęli spoglądać na obuwie sąsiadów.
– Nie ma na co patrzeć. Tego państwo teraz nie zobaczą. Gliny jest zbyt mało, znajduje się głównie pod obcasami. Zewnętrzną stronę swoich butów napastnik wytarł dość starannie. Ale gdyby nawet na jego nogach nie było śladu gliny i tak się zdemaskował.
– Czym? – zapytała pani Zosia.
– Tym, że nie zna się na telewizji. Może źle to określiłem. Nie na telewizji, lecz na telewizorach. Telewizor wył i piszczał bez najmniejszej przerwy. Otóż i tu jest rozwiązanie zagadki. Nie reperuje się włączonego telewizora. Można nie tylko spalić lampy, ale samemu porazić się prądem. Poza tym telewizor wcale nie był zepsuty. Odbiór jest nieszczególny, zwłaszcza ostatnio się pogorszył, gdy w Zakopanem wybudowano nowy maszt i zainstalowano nowy przekaźnik. Zamiast poprawić odbiór, obie te inwestycje zdecydowanie go pogorszyły. Przystępując do wykonania swojego planu, bądź rano, bądź po obiedzie, inżynier rozregulował aparat, stwarzając mit uszkodzonego aparatu. Może go nawet i uszkodził, odkręcając jakąś śrubkę lub wyłączając jeden z kondensatorów. W każdym razie aparat nie działał, co pozwoliło inżynierowi udać się do salonu bezpośrednio po kolacji i zająć się rzekomą reperacją telewizora. Na czym ona polegała? Pan Żarski nastawił po prostu aparat na buczenie i wycie i dzięki temu mógł spokojnie poruszać się po „Carltonie”. Wszyscy byliby gotowi przysiąc, że nie opuścił on salonu ani na chwilę. Więcej wam powiem, pani Miedzian owsika wyraźnie stwierdziła, że w czasie owych krytycznych dziesięciu minut, kiedy dokonano napadu na jubilera, telewizor wył najgłośniej. W ten sposób morderca chciał zagłuszyć kroki na schodach i korytarzu oraz dźwięk wybijanej szyby.
– Nonsens – powiedział inżynier. – Mówiąc to usiłował się uśmiechnąć, ale na jego twarzy ukazał się dziwny grymas. – Nonsens – powtórzył.
– Niestety – rzekł poważnie pułkownik – nie nonsens, lecz smutna prawda.
Tymczasem podporucznik siedzący dotychczas obok swojego starszego kolegi, szybko przesunął krzesło, ustawiając je blisko miejsca zajmowanego przez inżyniera. Stojący w drzwiach sierżant niedwuznacznym ruchem odpiął kaburę pistoletu.
– Nie opierałbym tak poważnego oskarżenia tylko na fakcie, że telewizor był cały czas włączony. Specjalnie odwiedziłem pokój inżyniera i pod pozorem upuszczenia ołówka obejrzałem jego obuwie. Mogę państwa zapewnić, że znajduje się na nim sporo gliny. Analiza potwierdzi jej identyczność ze znajdującą się koło „Sokolika”, tam, gdzie zazwyczaj leżała drabina. Ale może i to wyda się państwu zbyt mało przekonywającym dowodem. Pragnę przeto was poinformować, że przesłuchując pana Żarskiego, specjalnie zadałem mu parę pytań z dziedziny budowy aparatów telewizyjnych. Plotłem niesłychane głupstwa. Mówiłem, że w mojej „Wiśle” najczęściej psuje się „stabilizator dźwięku”. Inżynier natychmiast potwierdził, że i w tym telewizorze „stabilizator dźwięku” nie był w porządku. Takiej części i takiej nazwy nie znają najlepsi nawet fachowcy. Powiedziałem ponadto, że „Wisła” ma osiem lamp, a „Tesla” dwanaście. Również i na tę bzdurę pan Żarski nie zareagował. Przeciwnie, wyjaśnił mi, że przy naprawie telewizora ilość lamp nie gra żadnej roli. Słowem zdemaskował się, że nie ma najmniejszego pojęcia o budowie aparatów telewizyjnych. W jaki więc sposób mógł go naprawiać i to przy użyciu płaskoszczypów i śrubokręta, które leżą teraz na fortepianie? Wiem nawet, dlaczego pan inżynier przyniósł te narzędzia do salonu. Stwarzało to pretekst, aby po skończonej „Kobrze” zejść na dół i odnieść je do skrzynki znajdującej się w kuchni. Przy okazji zabrałby także młotek z kanapki w hallu. Jeszcze raz wytarłby go porządnie i oczyścił z drobnych śladów krwi. Napadu dokonał inżynier! Tylko on i pani Rogowiczowa wychodzili do swoich pokoi po odkryciu zbrodni. A poza tym, kto miał możność schowania klejnotów tak, aby milicja nie mogła ich odnaleźć? Przeszukaliśmy wszystkie pokoje i najmniejsze zakamarki. Niel szukano tylko w jednym miejscu.
– Telewizor! – zawołał Andrzej Burski.
– Ma pan rację, redaktorze. Jestem zupełnie pewny, że wystarczy zdjąć pokrywę tylnej ściany telewizora, zasłaniającą wnętrze aparatu, aby znaleźć klejnoty.
Jeden z milicjantów podszedł do „Tesli”. Wszyscy z napięciem obserwowali jego ruchy. Uchylił pokrywy i włożył rękę do środka. Za chwilę zaczął wykładać na flanelowy pokrowiec, którym zazwyczaj zakryty był ekran i góra telewizora, małe, irchowe zawiniątka. Wszyscy patrzyli teraz na aparat i na inżyniera sie – jj dzącego w jego pobliżu. Żarski opuścił głowę i zakrył twarz rękami.
Milicjant rozwinął jedno z zawiniątek. W świetle elektrycznych lamp brylantowa kolia zamigotała pięknymi barwami tęczy.
Jerzy Edigey