– Jak tam, pani Róziu, moja herbata? – rozległ się głos jubilera, który stanął w drzwiach jadalni.
– Przecież pan prosił za godzinkę – tłumaczyła się pokojówka – jeszcze nie zamówiłam w kuchni.
– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się Dobrozłocki – tylko tak przypomniałem przy okazji, bo schodziłem telefonować. Poproszę więc za kwadransik. Dobrze?
– Na pewno przyniosę.
Jubiler zawrócił i za chwilę lekki skrzyp schodów świadczył, że wraca na piętro. W parę minut potem do jadalni zajrzał jeszcze kierownik, który wydał Rózi kilka poleceń i również udał się do siebie. Na parterze „Carltonu” zapanowała niemal kompletna cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu odgłosami wydawanymi przez telewizor. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
– Proszę państwa – rozległ się donośny głos inżyniera Żarskiego, mówiącego tak, aby go usłyszeli mieszkańcy pensjonatu na wszystkich piętrach – telewizor zreperowany. Za pięć minut „Kobra”.
– Duże brawa dla genialnego mechanika! – odkrzyknął z drugiego piętra dziennikarz. Na pierwszym ktoś klaskał w ręce.
– Od razu mówiłam – ucieszyła się pokojówka – że kto jak kto, ale pan inżynier zreperuje telewizor. Bo w zeszłym tygodniu, jak za to wziął się pan kierownik, to na drugi dzień Jasio musiał wozić telewizor do miasta, do mechanika.
– Gdyby bardziej się zepsuł, to ja również bym go nie naprawił – skromnie zauważył inżynier. – Nic mu nie było. Po prostu rozstroił się. Przy okazji dokręciłem kilka obluzowanych śrubek. Za to teraz gra jak ta lala.
Towarzystwo zaczynało się powoli schodzić. Pani profesor, chociaż mieszkała na parterze, zeszła z góry. Zjawiła się i pani Zosia z płaszczem na ręku. „Gwardia” najwidoczniej spóźniała się, bo chociaż dochodziła dziewiąta, nie było żadnego z wielbicieli. Za panią Zachwytowicz zjawił się w salonie malarz razem z dziennikarzem. Po chwili zeszła pani Miedzianowska. Biegiem wpadli dwaj synowie kierownika, który przyciągnął za swoimi pociechami. Pan Krabe zszedł na dół, ale stwierdziwszy, że zapomniał papierosów, zawrócił i dopiero po chwili wszedł do salonu, trzymając pudełko „Waweli” i paczkę zapałek w ręku. Z boku usiadła pokojówka Rózia oraz portier, pan Jasio.
– Tylko pana Dobrozłockiego brakuje nam do kompletu – zauważył dziennikarz.
– Ach, ależ ze mnie gapa! – zawołała Rózia. – Zupełnie zapomniałam o herbacie dla pana Dobrozłockiego. Pewnie tam na nią czeka – i wybiegła z salonu do kuchni. W minutę później można było zauważyć pokojówkę, jak wchodziła na schody, niosąc na tacy szklankę herbaty. „Kobra” jeszcze się nie rozpoczęła, na ekranie telewizora przesuwały się obrazy kroniki „Z kraju i ze świata”, gdy nagle wszyscy usłyszeli brzęk szkła na górze i rozpaczliwy głos Rózi:
– Jezus! Maria! Na pomoc!
W chwilę później Rózia blada jak papier zbiegła po schodach i stanęła w drzwiach salonu.
– Nieszczęście! Pan Dobrozłocki leży na podłodze. W kałuży krwi.
Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc. W drzwiach prowadzących na korytarz zrobił się korek. Każdy chciał pierwszy opuścić salon i biec na górę. Udało się to kierownikowi. Druga była pani Miedzianowska. Za nimi pośpiesznie szła reszta gości, portier i pokojówka.
Na pierwszym piętrze drzwi do pokoju Dobrozłockiego były szeroko otwarte tak, jak je zostawiła Rózia. Przed drzwiami leżała taca, widać było mokrą plamę po rozlanej herbacie i stłuczone szkło. Wewnątrz pokoju, tuż przy progu, leżał jubiler. Był odwrócony tyłem do patrzących z korytarza. Na głowie widniała duża, czerwona plama, kontrastująca z siwizną włosów. Na posadzce koło głowy zbierała się kałuża krwi.
– Ach! – krzyknęła pani Zosia i zemdlała, padając w ramiona stojącego obok niej inżyniera. Na pomoc pośpieszył mu pan Krabe i wspólnie zanieśli aktorkę do jej pokoju.
Tymczasem kierownik i pani profesor pochylili się nad leżącym.
– Jeszcze żyje – rzekł kierownik – oddycha.
– Natychmiast apteczkę i bandaże – rozkazała pani profesor – założę prowizoryczny opatrunek i trzeba wezwać pogotowie.
– Jasiu – rozkazał kierownik – proszę zadzwonić do pogotowia, żeby jak najszybciej przyjechało. A potem na milicję.
Jasio i Rózia zbiegli na dół. W kilka chwil potem wróciła Rózia, niosąc całą zawartość podręcznej apteczki, w jaką był zaopatrzony „Carlton”. Maria Rogowiczowa wzięła z rąk pokojówki gazę, bandaże i dwie buteleczki z płynami dezynfekującymi.
– Chociaż jestem tylko farmaceutką i od lat nie miałam z tym do czynienia, to chyba będę potrafiła założyć opatrunek, aby zatamować upływ krwi. Obawiam się jednak, że czaszka jest uszkodzona. Widocznie Dobrozłocki potknął się i upadł tak nieszczęśliwie, że rozbił sobie głowę.
– Co za wypadek – lamentowała pokojówka.
– Obawiam się, że to nie wypadek, lecz zbrodnia – zrobił rzeczową uwagę inżynier i zwracając się do kierownika dodał – dobrze, że kazał pan wezwać milicję. Może położymy go na tapczanie?
– Nie – sprzeciwiła się Rogowiczowa, sprawnie bandażując głowę nieprzytomnego jubilera. – Wolałabym go nie ruszać, podłożymy mu jedynie poduszkę pod głowę. Resztą niech zajmie się lekarz. Sądzę, że milicja również będzie bardziej zadowolona, gdy zobaczy rannego w takiej pozycji, w jakiej znalazła go pani Rózia.
– Chodźmy na dół – zaproponowała Miedzianowska – tutaj wystarczy opieka pani profesor i kierownika. My nie mamy tu nic do roboty, tylko przeszkadzamy.
– Słusznie – przytaknęła Rogowiczowa. – Idźcie do salonu i czekajcie na pogotowie i milicję.
W ponurych nastrojach pensjonariusze udali się do salonu, gdzie na szklanym ekranie przesuwały się obrazy „Kobry”.
– No – zauważył sarkastycznie inżynier – mamy „Kobrę”. Dziękuję za przyjemność – sięgnął do kieszeni czegoś szukając, a potem skierował się do swojego pokoju, którego drzwi znajdowały się w korytarzu obok salonu. Reszta siedziała w milczeniu. Przerwał je dopiero kierownik, który stanął w drzwiach salonu.
– Czy Jasio dzwonił do pogotowia? – spytał.
– Nie mógł się dodzwonić z naszego aparatu i poszedł do „Sokolika” – odpowiedziała pokojówka.
– A jak tam pan Mieczysław? – spytała pani Basia.
– Żyje. Pani profesor mówi, że potrzebna będzie natychmiastowa operacja. Twierdzi, że wyżyje, ale nadal jest nieprzytomny…
– To lepiej dla niego, bo mniej cierpi.
W tym momencie wrócił portier. Połączył się z pogotowiem, korzystając z aparatu w willi „Sokolik”. Już wysyłają karetkę z dyżurnym lekarzem. Rozmawiał też z milicją, która zaraz ma przyjechać.
– Niech Jasio otworzy bramę – polecił kierownik – żeby obydwa wozy mogły wjechać do środka.
Portier wyszedł, a w salonie zjawiła się pani Zosia, która doszła nieco do siebie. W tej chwili skrzypnęły drzwi od ganku i z hallu weszło na korytarz dwóch młodych ludzi. Ubrani byli w płaszcze noszące ślady deszczu. Widząc w salonie panią Zosię, przyśpieszyli kroku.
– Pani Zosieńko, bardzo przepraszamy za spóźnienie. Musiała pani na nas czekać, ale to wina Jacka. Ale… Co się stało? Dlaczego macie takie grobowe miny?
– Radzę panom jak najszybciej opuścić „Carlton”. Stało się nieszczęście. Pan Dobrozłocki, jeden z gości naszego pensjonatu – informował dziennikarz – został ciężko ranny. Jeszcze nie wiemy, czy to wypadek, czy zbrodnia. W każdym razie przybędzie tu zaraz i pogotowie, i milicja. W tej sytuacji nikt nie może opuścić willi i nie ma mowy, aby pani Zosia mogła pójść z wami na dansing.