Na twarzach młodych ludzi odmalowało się najpierw zdziwienie, a później przerażenie.
– Ma pan rację, redaktorze, lepiej spłynąć, zanim przyjedzie milicja. Gotowi i nas przesłuchiwać. Współczujemy i przepraszamy. Pani Zosieńko, całujemy rączki i zameldujemy się jutro. No, Jacek, wycofujemy się – ukłonili się i szybko opuścili willę.
Wrócił za to Jasio. Wyszedł również ze swojego pokoju inżynier. Szeptem rozmawiał z Rózią, jak gdyby do czegoś ją namawiając.
– A ja wiem, czy pan kierownik się zgodzi? – broniła się pokojówka.
– Na pewno. Jemu samemu również przyda się filiżanka dobrej, mocnej kawy. Właśnie proszę – zwrócił się do zebranych w salonie – panią Rózię, aby zrobiła nam mocnej kawy.
– O, tak – pani Basia poparła inżyniera – dużo gorącej, mocnej kawy, Bardzo prosimy, pani Róziu.
– Może pani pomóc? – ofiarował się inżynier.
– Nie, dziękuję. Tylko żeby pan kierownik się nie gniewał.
– Bierzemy to na siebie – zapewnił ją pan Krabe. Znowu zapadło milczenie. Wreszcie dał się słyszeć warkot podjeżdżającego samochodu, a potem otworzyły się drzwi ganku i stanął w nich mężczyzna w białym kitlu, na który miał narzucony nieprzemakalny płaszcz.
– Państwo wzywali pogotowie? Gdzie jest chory?
– Tak. Wypadek. Ciężka rana głowy – informowała pani Miedzianowska – proszę, pan doktor pozwoli na pierwsze piętro.
Lekarz pochylił się nad leżącym na posadzce jubilerem.
– Założyłam mu prowizoryczny opatrunek – wyjaśniła profesor – jestem farmaceutką. Bardzo krwawił. Obawiam się, że to pęknięcie czaszki. Przypuszczam, że niezbędna jest natychmiastowa trepanacja i transfuzja krwi.
– Dlaczego nie położyliście go na tapczanie?
– Mamy pewne podejrzenia, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, tylko zbrodnia – objaśniał kierownik – zawiadomiliśmy już milicję. Przyjadą lada moment. Wydawało nam się, że lepiej zostawić wszystko tak, jak było w chwili odkrycia tego nieszczęścia.
– Słusznie – zauważył lekarz – milicja nie lubi, gdy „zaciera się jej dowody rzeczowe”. Zeby tylko jak najszybciej przyjechali. Ja właściwie nie mam tu nic do roboty. Dam zastrzyk na podtrzymanie akcji serca i zatelefonuję do szpitala, aby przygotowali salę operacyjną. Żeby ta milicja…
Jak na zawołanie rozległy się kroki na schodach i na piętro weszło trzech mężczyzn w mundurach milicyjnych.
– Podporucznik Andrzej Klimczak z Komendy Miejskiej MO – przedstawił się najstarszy rangą. – Co się stało?
Kierownik streścił przebieg wypadków.
– Mam nadzieję, że ciała i niczego w tym pokoju nie ruszano?
– On żyje – wtrącił lekarz – trzeba go natychmiast operować. Muszę go w tej chwili zabrać do szpitala.
– Założyłam jedynie prowizoryczny opatrunek i podłożyłam poduszkę – tłumaczyła się pani profesor.
– Dobrze – zadecydował oficer milicji. – Czy można go przesłuchać?
– Jest nieprzytomny. Jeśli nawet operacja się uda i pacjent wyżyje, to będzie nieprzytomny przez kilka dni. Mogło się również zdarzyć, że mózg został tak uszkodzony, że człowiek ten nigdy nie odzyska w pełni władz umysłowych – sucho informował lekarz.
– Trudno! Musimy sobie poradzić bez poszkodowanego.
Lekarz kiwnął głową porucznikowi i poszedł po sanitariusza i kierowcę. Przyszli z noszami, na które ostrożnie położono Dobrozłockiego i niemniej ostrożnie zniesiono na parter, a potem do samochodu. Przez ten czas lekarz porozumiewał się telefonicznie ze szpitalem, aby uprzedzić, że wiezie chorego wymagającego operacji.
– Chwileczkę – zatrzymał doktora oficer MO – jak się panu zdaje, w jaki sposób popełniono zbrodnię?
– Chory – odpowiedział lekarz po namyśle ma w tyle głowy rozległą ranę; zadaną jakimś tępym narzędziem. Sądząc z położenia ciała, stał prawdopodobnie przy ścianie, tyłem do pokoju. Może chciał zapalić światło i wtedy albo potknął się i uderzył głową o róg tapczanu, lub też otrzymał silne uderzenie w tył głowy.
– Gdyby mógł powiedzieć choć ze trzy słowa – westchnął kierownik.- Też by nic nie wyjawił. Jeśli upadł, nie będzie pamiętał, jak to było. Jeśli został uderzony, nie mógł widzieć napastnika.
Lekarz pożegnał się z kierownikiem i z oficerem i karetka z włączoną syreną popędziła w stronę szpitala miejskiego.
– Jeżeli przyjąć hipotezę zbrodni – zapytał podporucznik Klimczak – to jaki może być jej motyw?
– Pan Dobrozłocki jest jubilerem. Ale nie takim zwykłym. To złotnik-artysta, rzeźbiący w drogich metalach. Jadąc do Zakopanego, wziął ze sobą cenną biżuterię, którą przygotowywał na wystawę we Włoszech. Podobno ta biżuteria warta jest parę milionów złotych.
– Gdzie ją trzymał?
– W metalowej kasetce.
– W takim razie zrobimy rewizję w pokoju i sprawdzimy, czy wszystko jest na swoim miejscu.
Trzej milicjanci, którzy dotychczas wchodzili do pokoju tylko dla dokonania zdjęć i sprawdzenia zawartości kieszeni jubilera, teraz przekroczyli próg, uważnie się rozglądając. Pokój był elegencko umeblowany, ale jak to zwykle bywa w tego rodzaju pensjonatach, dość szablonowo. W rogu znajdowała się umywalnia, z lampką nad półeczką. Dalej stała duża toaletka z lustrem, a za nią szafa. Wszystko z orzecha. Pod przeciwległą ścianą zaś niskie łóżko i stojący za nim tapczan. Ponieważ ściana miała w środku występ, łóżko nie mieściło się w tak powstałej wnęce, a stało odsunięte spory kawałek od muru. Kwadratowy stolik i dwa krzesła dopełniały umeblowania.
Podporucznik ostrożnie uchylił drzwi szafy. Wisiały tu: garnitur, wiatrówka i spodnie. Na półkach znajdowała się bielizna. Najwyżej leżały równo poukładane na flanelowej ściereczce różne narzędzia jubilerskie. Nigdzie jednak nie było szkatułki.
– Panie poruczniku – zawołał jeden z milicjantów – w drzwiach jest wybita szyba.
Drzwi prowadzące na balkon były nie domknięte, a szyba nad klamką została wygnieciona. Na balkonie leżały odłamki szkła.
Zachowując jak największą ostrożność, żeby nie zatrzeć jakichkolwiek śladów, milicjanci wyszli na balkon. Był on wspólny dla wszystkich pokoi położonych z południowej strony budynku. Okna były ciemne. Mieszkańcy tych pokoi znajdowali się obecnie w salonie na parterze.
– Tu jest drabina – powiedział porucznik wskazując drabinę, opartą o balustradę balkonu – tędy wszedł bandyta, wybił szybę i dostał się do pokoju. Widocznie spłoszył go wracający do pokoju jubiler. Zbrodniarz prawdopodobnie stanął koło umywalki i gdy Dobrozłocki wszedł do pokoju, zadał mu cios w tył głowy. Później napastnik – złapał kasetkę i uciekł tą samą drogą.
– Poszukamy na dole, może pozostawił jakieś ślady.
– Wątpię – skrzywił się podporucznik – od dziewiątej pada deszcz. Trzeba raczej szukać w pokoju. Może złodziej zostawił odciski palców?
Milicjanci wrócili do pokoju. Jeden z nich wyjął z walizeczki śledczej przybory i zajął się zdejmowaniem odcisków palców. Było ich dużo na szafie, toaletce, stoliku i na klamkach obojga drzwi. Drugi z podkomendnych podporucznika Klimczaka narzucił płaszcz i poszedł „zbadać teren”.
– Panie poruczniku – spytał kierownik – czy goście mogą wrócić do swoich pokoi? Na razie poprosiłem wszystkich, aby czekali w salonie.
– Sprawa jest prawie wyjaśniona, ale niech jeszcze trochę poczekają. Dla porządku muszę ich przesłuchać.