W tej fazie dochodzenia zawsze włączał się ktoś z biura prokuratora okręgowego, ponieważ odpowiedzialność za przygotowanie aktu oskarżenia spoczywała wyłącznie na prokuraturze. To nie policja przegrywała lub wygrywała w sądzie. Robiła to prokuratura. Dlatego prokuratura chciała sama ocenić wartość dowodów. Nadają się do wytoczenia sprawy czy nie? Są mocne czy słabe? To przypominało audyt firmy. Albo proces przed właściwym procesem. Tym razem ze względu na rangę sprawy Emerson występował przed samym prokuratorem okręgowym. Przed grubą rybą, facetem, który musiał walczyć o to stanowisko. I o powtórną nominację.
Rozpoczęli trzyosobową konferencję w gabinecie Emerso-na, w której uczestniczyli: Emerson, kierownik zespołu kryminalistyki i prokurator okręgowy. Prokurator nazywał się Rodin, co stanowiło skróconą formę rosyjskiego nazwiska, które było o wiele dłuższe, kiedy jego pradziadkowie przybyli do Ameryki. Był pięćdziesięcioletnim mężczyzną, szczupłym i wysportowanym, a także bardzo ostrożnym. Jego biuro miało niezwykle wysoki procent wygranych spraw głównie dlatego, że wytaczał je, gdy był całkowicie pewien sukcesu. Jeśli nie miał stuprocentowej pewności, szybko rezygnował i obwiniał o to policję. A przynajmniej tak uważał Emerson.
– Potrzebne mi naprawdę dobre wiadomości – odezwał się Rodin. – Całe miasto się trzęsie.
– Dokładnie wiemy, jak to zrobił – powiedział mu Emerson. – Możemy odtworzyć każdy jego krok.
– Czy wiecie, kim on jest? – zapytał Rodin.
– Jeszcze nie. Na razie pozostaje anonimowy.
– Proszę streścić mi wyniki.
– Mamy czarno-biały film, na którym widać jasnego mini-vana, wjeżdżającego na parking jedenaście minut przed strzelaniną. Spod kurzu i brudu nie widać numerów rejestracyjnych, a kamera filmowała pod ostrym kątem. Jednak prawdopodobnie był to dodge caravan, nienowy, z dodatkowo przyciemnionymi szybami. Obecnie przeglądamy starsze kasety, ponieważ jest oczywiste, że już wcześniej wjechał na ten parking i nielegalnie zablokował jedno z miejsc styropianowym słupkiem nadzoru ruchu, skradzionym z jakiejś budowy.
– Możemy dowieść, że go ukradł?
– W porządku, zabrał.
– Może pracuje w zarządzie dróg i komunikacji.
– Może.
– Sądzi pan, że ten słupek pochodzi z przebudowywanej First Street?
– Prace są prowadzone w całym mieście.
– First Street jest najbliżej.
– Nie interesuje mnie, skąd wziął się ten słupek.
Rodin kiwnął głową.
– Zatem zarezerwował sobie miejsce do parkowania? Teraz Emerson kiwnął głową.
– Tuż obok nowej części parkingu. Dlatego słupek nie budził niczyich podejrzeń. Mamy świadka, który widział go tam co najmniej godzinę wcześniej. Na słupku są odciski palców. Całe mnóstwo. Ślady prawego kciuka i palca wskazującego są identyczne z tymi, które znaleźliśmy na ćwierć-dolarówce wyjętej z parkometru.
– Zapłacił za parkowanie?
– Najwidoczniej.
Rodin zastanowił się.
– To na nic – rzekł. – Obrona będzie twierdzić, że mógł ustawić ten słupek bez złych zamiarów. No wie pan, po prostu z egoizmu. A ta moneta mogła tam tkwić od wielu dni.
Emerson uśmiechnął się. Policjanci swoje, a prawnicy swoje.
– To nie wszystko – powiedział. – Zaparkował, a potem przeszedł przez plac budowy. W kilku miejscach pozostawił ślady, włókna z ubrania i butów. Ponadto będzie miał na sobie mikrocząsteczki z miejsca zbrodni, głównie pył cementowy. Zapewne sporo.
Rodin pokręcił głową.
– To jedynie dowodzi, że był na miejscu zbrodni w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nic poza tym. To za mało.
– Mamy trzy dowody pozwalające zidentyfikować jego broń – rzekł Emerson.
Rodin nadstawił ucha.
– Jeden strzał chybił – powiedział Emerson. – Kula wpadła do fontanny. I wie pan co? Właśnie tak nasi eksperci od balistyki sprawdzają broń. Oddają strzał do długiego zbiornika z wodą. Woda spowalnia i zatrzymuje pocisk, nie uszkadzając go. Tak więc mamy dziewiczo nową kulę ze wszystkimi otarciami i rysami potrzebnymi do powiązania go z bronią sprawcy.
– Możecie ją znaleźć?
– Mamy również drobiny lakieru z miejsca, gdzie opierał broń o mur.
– To dobrze.
– Pewnie. Znajdziemy karabin i dopasujemy drobiny lakieru do rys. To równie dobre jak DNA.
– A znajdziecie ten karabin?
– Znaleźliśmy jedną łuskę. Ma na sobie ślady pozostawione przez mechanizm wyrzutnika. Tak więc mamy kulę oraz łuskę. One pozwalają powiązać broń ze zbrodnią. Zarysowania lakieru dowodzą, że z broni celowano w kierunku placu. A to z kolei dowodzi, że sprawcą jest człowiek, który pozostawił te wszystkie ślady na parkingu.
Rodin milczał. Emerson wiedział, że prokurator myśli o procesie. Dowody rzeczowe czasem trudno sprzedać sądowi. Brak imludzkiego wymiaru.
– Na łusce są odciski palców – powiedział Emerson. -
Pozostawił je, kiedy ładował magazynek. Taki sam odcisk kciuka i wskazującego palca jak na ćwierćdolarówce z parkometru i na styropianowym słupku. Tym samym możemy powiązać zbrodnię z bronią, broń z amunicją, a amunicję z facetem, który jej użył. Rozumie pan? Wszystko się zgadza.
Facet, broń, zbrodnia. Wszystko idealnie pasuje.
– Na filmie widać odjeżdżający samochód?
– Dziewięćdziesiąt sekund po tym, jak dyspozytor odebrał pierwszy telefon.
– Kim jest sprawca?
– Dowiemy się, gdy tylko otrzymamy odpowiedź z bazy danych.
– Jeśli on jest w bazie danych.
– Myślę, że to wojskowy strzelec wyborowy – rzekł Emerson. – Wszyscy wojskowi figurują w bazie danych. Zatem to tylko kwestia czasu.
Okazało się, że była to kwestia zaledwie czterdziestu dziewięciu minut. Dyżurny zapukał i wszedł. Niósł kartkę papieru. Na kartce zapisano nazwisko, adres i życiorys. Oraz dodatkowe informacje, zebrane, gdzie się da. Włącznie z fotokopią prawa jazdy. Emerson wziął kartkę i przeczytał jej treść. Potem jeszcze raz. Później uśmiechnął się. Dokładnie sześć godzin od chwili, gdy padł pierwszy strzał, sprawa była rozwiązana. Pewna jak w banku.
– Nazywa się James Barr – powiedział Emerson.
W gabinecie zapadła cisza.
– Ma czterdzieści jeden lat. Mieszka w odległości dwu dziestu minut jazdy stąd. Były wojskowy. Zwolniono go z honorami czternaście lat temu. Służył w piechocie jako specjalista, co zapewne oznacza strzelca wyborowego. Wydział komunikacji twierdzi, że facet jeździ sześcioletnim beżowym dodge'em caravanem.
Podsunął papiery Rodinowi. Ten podniósł je i przejrzał, raz i drugi, dokładnie. Emerson obserwował go. Prokurator zapewne myśli: To ten facet, ta broń, ta zbrodnia. Jakby patrzył na automat do gry, na którym pojawiają się trzy wisienki w jednym rzędzie. Raz, dwa, trzy! Całkowita pewność.
– James Barr – powiedział Rodin, jakby rozkoszując się dźwiękiem tych słów. Oddzielił od dokumentów fotokopię prawa jazdy i spojrzał na zdjęcie. – Jamesie Barr, wpadłeś po uszy w gówno.
– Amen – powiedział Emerson, czekając na komplement.
– Ja zdobędę nakazy – rzekł Rodin. – Aresztowania oraz przeszukania domu i samochodu. Sędziowie ustawią się w kolejce, żeby je podpisać.
Wyszedł, a Emerson zadzwonił do szefa policji, żeby przekazać mu dobrą wiadomość. Szef powiedział, że zwoła konferencję prasową na ósmą rano następnego dnia. Powiedział, że chce tam mieć Emersona, na scenie i w centrum uwagi. Emerson uznał, że to jedyny komplement, jakiego może oczekiwać, chociaż niezbyt lubił dziennikarzy.