– Nazywam się David Chapman – powiedział facet sie
dzący na krześle. – Jestem obrońcą specjalizującym się w spra
wach kryminalnych. Adwokatem. Pańska siostra pracuje w mojej firmie. Poprosiła, żebyśmy panu pomogli.
Barr wciąż milczał.
– A więc jestem – rzekł Chapman.
Barr nic nie powiedział.
– Nagrywam tę rozmowę – poinformował go Chapman. -
Wszystko będzie na taśmie. Rozumiem, że nie ma pan nic
przeciwko temu?
Barr się nie odezwał. Chapman czekał.
– Czy przedstawiono panu zarzuty? – spytał.
Barr nie odpowiedział.
– Te zarzuty są bardzo poważne – kontynuował Chapman. Barr nadal milczał.
– Nie pomogę panu, jeśli pan sam nie chce sobie pomóc -
powiedział Chapman.
Barr tylko na niego patrzył. Siedział tak cicho i spokojnie jeszcze przez kilka długich minut. Potem nachylił się do magnetofonu i odezwał po raz pierwszy od chwili aresztowania.
– Mają niewłaściwego faceta – powiedział.
– Mają niewłaściwego faceta – powtórzył Barr.
– Niech więc mi pan powie, kto jest tym właściwym – natychmiast zapytał Chapman. Był dobrym sądowym takty-kiem. Wiedział, że trzeba złapać odpowiedni rytm. Pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź. Wtedy gość się otwiera. Wpada w ten rytm i wszystko wychodzi na jaw. Jednak Barr znowu zamilkł.
– Wyjaśnijmy to sobie – zachęcił Chapman.
Barr nie zareagował.
– Twierdzi pan, że tego nie zrobił? – zapytał go Chapman.
Barr nie odpowiedział.
– Tak pan twierdzi?
Brak odpowiedzi.
– Mają wszystkie dowody – rzekł Chapman. – Obawiam
się, że są praktycznie niepodważalne. Nie może pan udawać
niemego. Musimy porozmawiać o tym, dlaczego pan to zrobił.
Tylko to może nam pomóc.
Barr milczał.
– Chce pan, żebym panu pomógł? – zapytał Chapman. -
Czy nie?
Barr nie odpowiedział.
– Może powodem były doświadczenia wojenne – rzekł
Chapman. – Albo szok pourazowy. Albo jakiś rodzaj zaburzeń
umysłowych. Musimy skupić się na pobudkach.
Barr wciąż milczał.
– Nie ma sensu zaprzeczać – powiedział Chapman. – Mają niezbite dowody.
– Sprowadźcie mi Jacka Reachera – rzekł Barr.
– Kogo?
– Jacka Reachera – powtórzył Barr.
– Kto to? Pański przyjaciel?
Brak reakcji.
– Jakiś znajomy? – naciskał Chapman.
Barr milczał.
– Ktoś, kogo kiedyś pan znał?
– Po prostu sprowadźcie mi go.
– Gdzie on jest? I kim jest?
Barr nie odpowiedział.
– Czy Jack Reacher jest lekarzem? – spytał Chapman.
– Lekarzem? – powtórzył Barr.
– Czy to lekarz? – pytał Chapman.
Jednak Barr już się nie odezwał. Wstał od stołu, podszedł do drzwi i zaczął w nie łomotać, aż strażnik otworzył je i zaprowadził go z powrotem do zatłoczonej celi.
Chapman spotkał się w swoim biurze z Rosemary Barr i detektywem firmy. Detektyw był emerytowanym policjantem, z którego usług korzystała większość kancelarii prawniczych. Wszystkie miały go na swoich listach płac. Był licencjonowanym prywatnym detektywem. Nazywał się Franklin. Zupełnie nie przypominał prywatnego detektywa z telewizji. Całą swoją robotę wykonywał za biurkiem, korzystając z książek telefonicznych i komputerowych baz danych. Nie chodził po mieście, nie nosił broni, nie miał kapelusza. Jednak nikt mu nie dorównywał w sprawdzaniu faktów oraz tropieniu podejrzanych, i wciąż miał wielu przyjaciół w policji.
– Dowody są solidne jak skała – oznajmił. – Tak mi mówiono. Emerson kierował śledztwem, a jemu można wierzyć. Rodinowi również, chociaż z innego powodu. Emerson to sztywniak, a Rodin to tchórz. Żaden z nich nie powiedziałby tego, gdyby nie mieli niepodważalnych dowodów.
– Po prostu nie mogę uwierzyć, że on to zrobił – powiedziała Rosemary Barr.
– No cóż, wydaje się, że pani brat zaprzecza – rzekł Chapman. – Przynajmniej tak to zrozumiałem. Prosił, żeby przysłać mu niejakiego Jacka Reachera. To ktoś, kogo zna albo znał. Czy słyszała pani kiedyś to nazwisko? Czy wie pani, kim on jest?
Rosemary Barr tylko pokręciła głową. Chapman napisał na kartce papieru Jack Reacher, po czym podsunął ją Franklinowi.
– Podejrzewam, że to psychiatra. Pan Barr wymienił jego
nazwisko zaraz po tym, jak wyjaśniłem mu, jak solidne są
dowody. Może więc ten Reacher przyczyni się do uzyskania
złagodzenia wyroku. Może kiedyś leczył pana Barra.
– Mój brat nigdy nie był u psychiatry – oświadczyła Rosemary Barr.
– Jest pani pewna?
– Oczywiście.
– Jak długo mieszka w tym mieście?
– Czternaście lat. Od kiedy wyszedł z wojska.
– Byliście zżyci?
– Mieszkaliśmy w tym samym domu.
– Jego domu?
Rosemary Barr kiwnęła głową.
– Ale już tam pani nie mieszka.
Rosemary Barr odwróciła głową.
– Nie – przyznała. – Wyprowadziłam się.
– Czy pani brat mógł być u psychiatry po tym, jak się pani wyprowadziła?
– Powiedziałby mi o tym.
– W porządku, a wcześniej? W wojsku?
Rosemary Barr nie odpowiedziała. Chapman znów zwrócił się do Franklina.
– Może więc ten Reacher to jego lekarz wojskowy -
rzekł. – Może ma jakieś informacje o jego urazach psychicz
nych. Mógłby nam bardzo pomóc.
Franklin podniósł kartkę z nazwiskiem.
– Jeśli tak było, to go znajdę – obiecał.
– Nie powinniśmy mówić o złagodzeniu wyroku – powiedziała Rosemary Barr. – Powinniśmy mówić o wątpliwościach. O jego niewinności.
– Dowody są bardzo mocne – odparł Chapman. – Posłużył się swoją własną bronią.
Franklin przez trzy godziny bezskutecznie próbował znaleźć Jacka Reachera. Najpierw sprawdził stowarzyszenia psychiatrów. Bezskutecznie. Potem przejrzał internetowe fora wspierające weteranów wojny w Zatoce. Ani śladu. Sprawdził Lexis-Nexis oraz inne witryny informacyjne. Nic. Potem zaczął od nowa i wszedł do bazy danych personelu wojskowego. Ta
zawierała nazwiska wszystkich obecnych i byłych żołnierzy. Bez trudu znalazł w niej Jacka Reachera. Ten rozpoczął służbę w 1984 roku i odszedł z wszelkimi honorami w 1997. Natomiast James Barr wstąpił do wojska w 1985, a został zwolniony w 1991. Ten sześcioletni okres pokrywał się z czasem służby Reachera, który jednak wcale nie był lekarzem, tylko żandarmem. Oficerem. Majorem. Być może na wysokim stanowisku. Barr zakończył służbę jako specjalista E-4, niskiego stopnia. Piechoty, nie żandarmerii. Jaki więc sens miało spotkanie oficera żandarmerii i żołnierza piechoty? Najwidoczniej miało, inaczej Barr nie wymieniłby tego nazwiska. Tylko jaki?
Po trzech godzinach Franklin doszedł do wniosku, że nigdy się tego nie dowie, ponieważ Reacher znikł z horyzontu po 1997 roku. Nigdzie nie było po nim śladu. Wciąż żył według danych opieki społecznej. Nie siedział w więzieniu według centralnej kartoteki skazanych. Mimo to znikł. Nie brał żadnych kredytów. Nie był właścicielem żadnej nieruchomości, samochodu czy łodzi. Nie miał długów. Nie miał krewnych. Nie miał adresu. Ani numeru telefonu. Nie ścigano go listem gończym ani nie miał na koncie wyroków. Nie był mężem ani ojcem. Był duchem.