Выбрать главу

– Kiedy powie mi pan, kim jest ta dziewczynka?

Hara Kei szedł dalej, krokiem powolnym, w którym nie było ani śladu zmęczenia. Wokół była kompletna cisza i pustka. Jakby pod wpływem dziwnego nakazu człowiek ów, dokądkolwiek szedł, poruszał się w całkowitej i doskonałej samotności.

22

Rankiem ostatniego dnia Hervé Joncour wyszedł ze swego domu i zaczął błądzić bez celu po miasteczku. Napotykał mężczyzn, którzy na jego widok kłaniali się, i kobiety, które uśmiechały się, spuszczając oczy. Kiedy zobaczył ogromną wolierę z niewiarygodną ilością ptaków wszelkiego rodzaju, prawdziwy spektakl, zrozumiał, że jest blisko siedziby Hara Keia. Hara Kei opowiadał mu, że kazał je sprowadzać ze wszystkich stron świata. Niektóre z nich warte były więcej niż cały jedwab, jaki w Lavilledieu produkowano w ciągu roku. Hervé Joncour przystanął, by popatrzeć na to wspaniałe szaleństwo. Przypomniał sobie przeczytane w jakiejś książce zdanie, że ludzie Wschodu, aby uczcić wierność swoich kochanek, ofiarowywali im nie klejnoty, lecz niezwykłe, przepiękne ptaki.

Siedziba Hara Keia zdawała się tonąć w jeziorze ciszy. Hervé Joncour podszedł bliżej i przystanął kilka metrów od wejścia. Nie było drzwi, a na papierowych ścianach pojawiały się i znikały bezgłośne cienie. Nie sprawiało to wrażenia życia; jedynym słowem na określenie tego wszystkiego było słowo teatr. Hervé Joncour zatrzymał się i – sam nie wiedząc na co – czekał: nieruchomo, kilka metrów od domu. Przez cały ten czas, w którym zdał się na zrządzenie losu, na dziwnej scenie nie było nic poza cieniami i ciszą. Toteż w końcu Hervé Joncour odwrócił się i ruszył szybko ku domowi. Spuściwszy głowę, patrzył na stawiane przez siebie kroki, to bowiem pomagało mu nie myśleć.

23

Wieczorem Hervé Joncour spakował bagaże. Potem pozwolił zaprowadzić się do dużego pokoju z kamienną posadzką, gdzie odbywał się rytuał kąpieli. Wyciągnął się, zamknął oczy i zaczął myśleć o wielkiej wolierze, szalonym dowodzie miłości. Ktoś położył mu na oczach wilgotną ściereczkę. Dotychczas nigdy tego nie robiono. Instynktownie chciał ją zsunąć, ale czyjaś dłoń ujęła jego rękę i zatrzymała ją. To nie była stara dłoń starej kobiety.

Hervé Joncour poczuł wodę spływającą na jego ciało, najpierw na nogi, potem wzdłuż ramion i na pierś. Woda jak oliwa. A wokół dziwna cisza. Poczuł lekkość jedwabnego welonu, który na niego opadł. I dłonie kobiety – kobiety – które wycierały go, gładząc po całej skórze: te ręce i ta utkana z powietrza tkanina. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy poczuł, że ręce wędrują od ramion ku szyi, a palce – jedwab i palce – unoszą się do jego warg, muskają je raz jeden, powoli, i nikną.

Hervé Joncour poczuł jeszcze, jak jedwabny welon odrywa się od niego i unosi. I poczuł rękę, która rozchylała jego dłoń i coś na niej kładła.

Czekał długo, w ciszy, nie poruszając się. Potem zdjął powoli wilgotną ściereczkę z oczu. W pokoju nie było już prawie światła. Wokół nie było nikogo. Podniósł się, wziął tunikę, która leżała złożona na ziemi, narzucił ją na ramiona, wyszedł z pokoju, przeszedł przez dom, znalazł swoją matę i wyciągnął się na niej. Zapatrzył się w wątły płomyk, który migotał w latarni. I z rozmysłem zatrzymał Czas na tyle czasu, ile było mu trzeba.

Potem drobnostką już było otworzyć rękę i ujrzeć tę kartkę. Małą. Kilka ideogramów nakreślonych jeden pod drugim. Czarnym atramentem.

24

Następnego dnia wcześnie rano Hervé Joncour odjechał. Wiózł ze sobą, ukryte wśród bagaży, tysiące jajeczek jedwabników, czyli przyszłość Lavilledieu, pracę dla setek osób i bogactwo dla dziesięciu z nich. Tam, gdzie droga skręcała w lewo, kryjąc na zawsze za linią wzgórza widok miasteczka, zatrzymał się, nie bacząc na dwóch ludzi, którzy mu towarzyszyli. Zsiadł z konia i stał przez chwilę na skraju drogi, ze wzrokiem utkwionym we wspinające się zboczem domy.

Sześć dni później, w Takaoka, Hervé Joncour wsiadł na statek holenderskich przemytników, który dowiózł go do Sabirka. Stąd, posuwając się wzdłuż chińskiej granicy, dotarł nad jezioro Bajkał, przebył cztery tysiące kilometrów ziemi syberyjskiej, minął Ural, przybył do Kijowa i przejechał pociągiem przez całą Europę, ze wschodu na zachód, by wreszcie, po trzech miesiącach podróży, znaleźć się we Francji. W pierwszą niedzielę kwietnia – w samą porę, by zdążyć na sumę – stanął u bram Lavilledieu. Ujrzał żonę Hélène, która wybiegła mu naprzeciw, przyciskając ją do siebie poczuł zapach jej skóry i usłyszał aksamit głosu, gdy powiedziała

– Wróciłeś.

Ze słodyczą.

– Wróciłeś.

25

W Lavilledieu życie płynęło zwyczajnie, pod znakiem metodycznej normalności. Hervé Joncour pozwolił mu się nieść przez czterdzieści jeden dni. Czterdziestego drugiego poddał się, otworzył szufladkę swojego podróżnego kufra, wydobył mapę Japonii, rozłożył ją i wyciągnął karteczkę, którą ukrył tam parę miesięcy wcześniej. Kilka ideogramów nakreślonych jeden pod drugim. Czarnym atramentem. Usiadł przy biurku i długo im się przyglądał.

Znalazł Baldabiou u Verduna, przy bilardzie. Baldabiou grał zawsze samotnie, sam przeciw sobie. Dziwne partie. Zdrowy przeciw jednorękiemu, jak je określał. Jeden ruch wykonywał normalnie, a następny jedną ręką.

Tego dnia, gdy wygra jednoręki – mawiał – opuszczę to miasto. Od lat jednoręki przegrywał.

– Baldabiou, muszę tu znaleźć kogoś, kto umie czytać po japońsku.

Jednoręki uderzył o dwie bandy z rotacją wsteczną.

– Poproś Hervé Joncoura, on wszystko umie.

– Ja tego nie rozumiem.

– Tutaj ty jesteś Japończykiem.

– Ale i tak nic nie rozumiem.

Zdrowy pochylił się nad kijem i posłał świecę za sześć punktów.

– W takim razie zostaje tylko Madame Blanche. Ma sklep bławatny w Nîmes. Nad sklepem jest burdel. Też należy do niej. Jest bogata. I jest Japonką.

– Japonką? A jak się tu znalazła?

– Nie pytaj jej o to, jeśli chcesz od niej coś uzyskać. Cholera.

Jednorękiemu nie wyszło uderzenie o trzy bandy za czternaście punktów.

26

Swojej żonie Hélène Hervé Joncour powiedział, że musi jechać do Nîmes w sprawach handlowych. I że wróci tego samego dnia.

Wszedł na pierwsze piętro nad sklepem bławatnym przy ulicy Moscat 12 i zapytał o Madame Blanche. Kazano mu długo czekać. Salon urządzony był jak na zabawę, która zaczęła się przed laty i trwa nadal. Wszystkie dziewczęta były młode i były Francuzkami. Był też pianista, który grał niegłośno motywy w stylu rosyjskim. Na zakończenie każdego kawałka przeczesywał prawą ręką włosy i szeptał cicho

– Voilà.

27

Hervé Joncour czekał przez dwie godziny. Potem zaprowadzono go korytarzem do ostatnich drzwi. Otworzył i wszedł.

Madame Blanche siedziała w wielkim fotelu pod oknem. Ubrana była w kimono z lekkiej tkaniny: zupełnie białe. Na palcach, zamiast pierścionków, miała małe kwiatki w kolorze jaskrawoniebieskim. Włosy czarne, lśniące, twarz orientalna, bez skazy.

– Co pozwala panu sądzić, że jest pan dość bogaty na to, by iść do łóżka ze mną?

Hervé Joncour stał nadal przed nią, z kapeluszem w ręku.

– Chciałbym, by wyświadczyła mi pani pewną przysługę. Cena nie gra roli.

Po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki złożoną na cztery małą kartkę i podał jej.