Выбрать главу

Cóż więc zrobiła? Zastanowiłem się i natychmiast znalazłem odpowiedź.

Zeszła ze ścieżki i ukryła się w lesie.

Ta tajemnicza kobieta zapewne teraz mnie obserwowała.

Tak, wiem, że to bardzo daleko idące wnioski. Mimo to czułem, że mam rację. Byłem tego pewien. Co robić? Głośno westchnąłem i zakląłem: „Niech to diabli”. Opuściłem ręce, udając rezygnację, bardzo starając się nie przesadzić, po czym poszedłem ścieżką w kierunku domu Zuckerów. Pochyliłem głowę i zerkałem na boki.

Szedłem ostrożnie, nadstawiając ucha, usiłując wychwycić szelest w zaroślach. Żaden szmer nie przerwał nocnej ciszy.

Dotarłem do końca ścieżki i poszedłem dalej, jakbym zamierzał wrócić do domu. Kiedy skryłem się w mroku, przypadłem do ziemi i jak komandos przeczołgałem się pod huśtawką i na ścieżkę.

Znieruchomiałem na niej i czekałem. Nie wiem, jak długo to trwało. Zapewne nie dłużej niż dwie lub trzy minuty. Już miałem zrezygnować, gdy usłyszałem szmer. Wciąż leżałem na brzuchu, z uniesioną głową. Z mroku wyłoniła się jakaś postać i ruszyła ścieżką. Zerwałem się z ziemi, usiłując zrobić to po cichu, ale mi się nie udało. Kobieta odwróciła się, słysząc hałas.

– Zaczekaj! – zawołałem. – Chcę tylko porozmawiać!

Ona jednak już pomknęła z powrotem w las. Był tu gęsty i, jak się domyślacie, bardzo ciemny. Mogłem znów ją zgubić. Nie zamierzałem ryzykować. Dość tego. Wprawdzie nie widziałem jej, ale wciąż ją słyszałem. Skoczyłem w gąszcz i niemal natychmiast wpadłem na drzewo. Znowu zobaczyłem wszystkie gwiazdy. Człowieku, ależ to był głupi pomysł. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem. Cisza.

Kobieta też znieruchomiała. Znów się schowała. I co teraz? Na pewno była gdzieś w pobliżu. Rozważyłem kilka możliwości, a potem pomyślałem: do diabła z tym. Przypomniawszy sobie, skąd dobiegł mnie ostatni szmer, skoczyłem tam, szeroko rozkładając ręce i nogi, żeby sprawdzić jak największy obszar. Wpadłem na krzak.

Jednak dotknąłem też czegoś innego.

Próbowała odpełznąć, ale złapałem ją za kostkę. Kopnęła mnie drugą nogą. Mimo to trzymałem ją jak pies kość. – Puszczaj! – krzyknęła.

Nie rozpoznałem tego głosu. Nie puściłem.

– Co jest! Puszczaj!

Nie ma mowy. Zaparłem się w trawę i przyciągnąłem kobietę do siebie. Było ciemno, ale moje oczy zaczęły oswajać się z mrokiem.

Szarpnąłem mocniej. Obróciła się na plecy. Była już blisko. W końcu zdołałem zobaczyć jej twarz. Poznałem ją dopiero po chwili.

Głównie dlatego, że minęło sporo czasu. Jej twarz zmieniła się, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wyglądała zupełnie inaczej.

Rozpoznałem ją dzięki włosom, które podczas szamotaniny spadły jej na oczy. To był znajomy widok, bardziej niż rysy jej twarzy – ta bezradna poza i sposób, w jaki unikała kontaktu wzrokowego.

A poza tym, mieszkając w domu, który zawsze łączyłem z jej osobą, wciąż miałem w pamięci jej obraz. Kobieta odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie. Nagle wróciły szkolne dni w tym ceglanym budynku wznoszącym się zaledwie sto metrów od miejsca, gdzie znajdowaliśmy się teraz. Być może wszystko nabrało sensu.

Ta tajemnicza kobieta stała przed domem, w którym kiedyś mieszkała. Tą tajemniczą kobietą była Dina Levinsky.

10

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Zaparzyłem herbatę, mieszankę chińskiej zielonej, kupioną w Starbucks. Podobno działała uspokajająco. Zobaczymy. Podałem Dinie filiżankę. – Dziękuję, Marc.

Skinąłem głową i usiadłem naprzeciw Diny. Znałem ją od dziecka.

Tak dobrze, jak tylko mogą się znać dzieci chodzące do tej samej klasy podstawówki, chociaż -jak pewnie pamiętacie – chyba nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Każdy z nas spotkał kiedyś jakąś Dinę Levinsky. Była klasową ofiarą, dziewczyną tak często izolowaną, wyśmiewaną i dręczoną, że człowiek zastanawiał się, jak udało jej się pozostać przy zdrowych zmysłach. Wprawdzie nie przyłączałem się do tych okrutnych zabaw, ale też nigdy nie próbowałem im zapobiec. Nawet gdybym nie zamieszkał w jej dawnym domu, Dina Levinsky i tak żyłaby w mojej pamięci. Tak jak żyje w waszej. Odpowiedz bez namysłu: Kto był najbardziej wyśmiewany w twojej klasie? No właśnie, doskonale pamiętasz. Pamiętasz imię i nazwisko, a także wygląd tej osoby. Pamiętasz, jak samotnie wracała do domu i w milczeniu siedziała w kawiarence. Pamiętasz wszystko. Dina Levinsky żyje w tobie. – Słyszałam, że jesteś lekarzem – powiedziała do mnie Dina.

– Tak. A ty?

– Projektantką i artystką. Za miesiąc mam wystawę w Village.

– Obrazów?

Zawahała się.

– Tak.

– Zawsze ładnie rysowałaś.

Przechyliła głowę, zaskoczona.

– Zauważyłeś?

Zapadła krótka cisza. Potem usłyszałem swój głos:

– Powinienem był ci jakoś pomóc.

Dina uśmiechnęła się.

– Nie, sama powinnam sobie pomóc.

Ładnie wyglądała. Nie, nie wyrosła na piękność jak jedno z tych filmowych brzydkich kaczątek. Przede wszystkim Dina nigdy nie była brzydka. Tylko pospolita. Twarz miała wciąż zbyt pociągłą, lecz u dorosłej kobiety to już tak nie raziło. Jej włosy, dawniej bardzo rzadkie, teraz zgęstniały. – Pamiętasz Cindy McGovern? – zapytała.

– Jasne.

– Dręczyła mnie bardziej niż inni.

– Pamiętam.

– Cóż, to zabawne. Kilka lat temu miałam wystawę w śródmieściu i nagle pojawiła się Cindy. Podeszła do mnie, objęła mnie i ucałowała. Chciała porozmawiać o dawnych czasach, no wiesz, w stylu: „A pamiętasz, jakim pacanem był pan Lewis?”. Uśmiechała się do mnie i przysięgam, Marc, że zupełnie zapomniała, jak mnie traktowała. I wcale nie udawała. Po prostu kompletnie wymazała to z pamięci. Często się z tym spotykam. – Z czym?

Dina oburącz podniosła filiżankę.

– Nikt nie pamięta, jaki był okropny.

Skuliła się, omiatając wzrokiem kuchnię. Zastanawiałem się nad swoją pamięcią. Czy zawsze stałem na uboczu, czy też tylko tak sobie wmawiam?

– To takie dziwne – powiedziała Dina.

– To, że jesteś w tym domu?

– Taak. – Odstawiła filiżankę. – Pewnie chcesz usłyszeć wyjaśnienie.

Czekałem. Znów zaczęła rozglądać się wokół.

– Chcesz usłyszeć coś niezwykłego?

– Jasne.

– Właśnie tu kiedyś siadywałam. No wiesz, kiedy byłam mała. My też mieliśmy prostokątny stół. Zawsze siadałam w tym samym miejscu. Kiedy teraz tutaj weszłam, odruchowo zajęłam to krzesło. Myślę… myślę, że to jeden z powodów tego, że przyszłam tu dzisiaj.

– Nie jestem pewien, czy rozumiem.

– Ten dom – wyjaśniła. – On wciąż mnie przyciąga.

Wzywa. – Nachyliła się do mnie. Po raz pierwszy spojrzała mi w oczy. – Słyszałeś plotki, prawda? O moim ojcu i o tym, co się tutaj stało.

– Tak.

– To prawda – powiedziała.

Udało mi się nie skrzywić. Nie miałem pojęcia, jak zareagować.

Pomyślałem o piekle, jakim była dla niej szkoła. Próbowałem wyobrazić sobie drugie piekło, jakim był dla niej dom. Nie zdołałem. – Już nie żyje. Mówię o moim ojcu. Umarł sześć lat temu. Zamrugałem i odwróciłem oczy.

– Nic mi nie jest, Marc. Leczyłam się, a właściwie nadal się leczę. Znasz doktora Radio?

– Nie.

– Naprawdę się tak nazywa. Stanley Radio. Jego metoda radiowej terapii uczyniła go sławnym. Leczę się u niego od lat.

Bardzo mi pomógł. Dzięki niemu zdołałam opanować tendencje autodestrukcyjne. Już nie czuję się bezwartościowa. Teraz śmieję się z tego. Wyszłam z dołka. Tak, naprawdę. Większość ofiar molestowania seksualnego ma problemy z nawiązywaniem normalnych związków. Ja nigdy ich nie miałam. Prowadzę normalne życie. Jestem mężatką. Mój mąż to wspaniały facet. Nasze małżeństwo to nie sielanka, ale piekielnie dobry związek.